Brakuje mi zdecydowanie polotu. Jeśli piszę, to wygląda to, jak notatka ze spisu inwentarza, poczyniona ołówkiem na gazetowym marginesie. Nie skladają mi się słowa, nie wyrastają z nich zgrabne zdania. Myśli, które ostatnio kotłują mi się w głowie, są być może zbyt chaotyczne, a zarazem zbyt przyziemne, żeby przelane na papier stworzyły kawałek zjadliwego tekstu. Może to taki przedwiosenny czas, a może wszystko dookoła mnie jest tak banalne i bezwartościowe, że nie potrafię wysupłać z tego myśli ... o zapachu jaśminu (?) (Dżizas! Litości!).
Definitywnie zakończyła sie pewna epoka. Dwa dni temu dowiedziałem się, że ostatni z moich podopiecznych, który szefował (po mnie) zaopatrzeniu, rzucił to w cholerę. Nie "szczimoł". Tak oto ostatecznie "tamto" zaopatrzenie ... wyginęło. Tamto - czyli to, które stworzyłem i karmiłem własną krwią, przez ładnych parę lat. Mogę sobie jedynie pogratulować, że z trzech mych następców, dwóch było moimy wychowankami, że to ja ich zatrudniłem i w jakimś tam stopniu przyczyniłem się do ich kariery (jaka by nie była) i nabycia niebagatelnych zawodowych doświadczeń, które pozostaną z nimi na całe życie.
Tak to, po siedmiu latach, AD 2019 dynastia wygasła. Nastało bezkrólewie. Ktoś ten tron obejmie, ale będzie bardziej obcy, niż Waleziusz w polskiej koronie. W sumie, to mnie to nie obchodzi. Tamte czasy już wyblakły zupelnie w mojej głowie, chociaż sentyment oczywiście jakiś pozostał. Sytuacja tyle mnie smuci, że to co stworzyłem koniec końców zostało zarżnięte. Pozostaje też przekorna ciekawość kto podoła merytorycznemu zadaniu i zmaganiom z własnym zarządem, jako głównym adwersarzem, w tle. Z zarządem, który nie ma instynktu samozachowawczego, a gdzie vice-główną rolę odgrywa ktoś ambiwalentnie rozsądny. Ehh ... Bo "Za szlabanem S.A." to nie miejsce, to stan umysłu. Tak sobie pomyślałem, czy nie warto by zrobić spotkania "Byłych, byłego" i powspominać stare dobre-złe czasy.
Kończy się zdecydowanie trudny tydzień, który rozpoczął się na maxa i dopiero pod koniec wyszedł z poślizgu na prostą. Przy nałożonym równomiernie na każdy dzień bólu istnienia, jeszcze trudniejszy się zdawał. Wczoraj - a to przecież piątek był! - byłem tak zje***y, że nie dałem rady nalać sobie słodkiej soplicy na drugą nóżkę, tak dla zdrowotności, tak na dobry sen. Padłem trupem o porze zdecydowanie nieprzyzwoitej.
Gdzieś tam w głowie przewala mi się myśl taka, że z urlopu w tym roku to raczej nic nie będzie. Jeszcze do niedawna hobbystycznie przeszukiwałem oferty wypoczynku kraju i poza granicami. Ale już odpuściłem. Miast tego zrodziła się "chora" myśl remontowa. Brrr ... Aż strach pomyśleć, że jestem skłonny zamienić urlop na babranie się w gipsie.
Nocna Furia woła o wizytę u mechanika! Udaję, że nie słyszę, ale przecież dzień za dniem wsiadam i odpalam silnik z wyrzutem sumienia o mocy wszystkich koni mechanicznych spod maski. Wiem, wiem, wiem ... Pojedziemy. Już za chwilę. Za parę dni.
Pogodynka.
W nocy świat ściął mróz do -6 kreski. Rano -3, popołudniową porą około 0 st.C. To niemiła niespodzianka po kilku w miarę wiosennych temperaturach, gzie nawet w nocy mróz nie kąsał. Niedziela ma być juz na plusie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz