Z dorosłymi sobie radzę. Dzieci nie ogarniam. Panuje nad równymi sobie, a metrowy grzdyl wyprowadza mnie z równowagi w stopniu zagotowania się w sobie.
Może to nie brzmi przekonywująco, skoro mam dorastającą córkę ... i żyję mimo to. Ale w przypadku Ostatniej Nadziei na Przedłużenie Rodu, poprostu wymiękam. Szczególnie teraz, gdy jest chory, gdy jest nienaturanie pobudzony (leki?), nawet jak na siebie. A mając świadmość jego "odmiennego stanu" tym mniej mam narzędzi perswazji, tym lżejszy nacisk, tym większy parasol ochronny. A on - mimo że jeszcze ma móżdżek powiedzmy... hmm ... traszki - wykorzystuje to bez litości. Wysiadam.
Dobrze, że już śpi. Nagle, jakby zeszło napięcie ze wszystkich osobników w stadzie. Jakieś uśmiechy? Owszem. Błogosławiona cisza.
Pogodynka.
W nocy z niedzieli na poniedziałek napadało sporo śniegu - jakieś 20 cm! Zrobiło się bajkowo. Biały puch przystroił nie tyko ziemię i dachy, ale oblepił grubą warstwą drzewa, krzewy i wszystko wokół. Poniedziałek był jeszcze mroźny, natomiast od wczoraj temperatura w ciągu dnia jest lekko powyżej zera. Śnieg jednak się utrzymuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz