FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

sobota, 14 marca 2020

Stan epidemiczny

Życie w czasach epidemii  -  dzień pierwszy.
Jako, że rząd wprowadził o północy stan epidemiczny, to obudziliśmy się dzisiaj w nieco innej, pokręconej, rzeczywistości. I nic to, że za oknem słońce i błękitne niebo, a ptaszki świergolą takie trele, że nic tylko przysiąść na krawężniku (tyko, co by wilka nie złapać!) i wsłuchać się w rozpędzony kardiogram wybudzonej ze śpiączki wiosny. Ale nie! Też zamiast wzuć czerwone trampki na nogi i rozbiegać zasiedziały tydzień miniony, to w ramach samoograniczenia wysuwania nosa w złowrogi świat, rezygnuję w imię spokoju ducha i społecznej odpowiedzialności. Wszak nawet jeśli na dziesięciokilometrowej trasie nie mam wielkiej szansy spotkać wirusa na swojej drodze, to kto wie czy niesiona z wiatrem korona nie osiądzie przypadkiem na mym spoconym nie-królewskim, niegodnym koronacji, czerepie. A tak po prawdzie, to mimo, że ładnie na dworze, to jednak piździ nadspodziewanie przykrym wiatrem, a temperatura spadła do 4 st.C, więc i tak bym dzisiaj nie pobiegał.
Nastawiony naprędce zakwas na chleb, choć obudzony z lekka, jeszcze nie zapracował na miano godnego twórcy przyszłego domowego bochna chleba. Toteż na ad hoc zwołanej radzie bezpieczeństwa domowego uchwaliliśmy, że ja, jako zawodnik najbardziej gwarantujący sprawne wykonanie misji, zostałem delegowany do zdobycia pieczywa. Ubrałem się więc w taktyczną odzież funkcyjną i jako jednoosobowe spec komando wyruszyłem na łowy. Na twarz naciągnąłem maskę do nurkowania, przy czym rurkę zaczopowałem tampaxem, którego skręcone rowki ponoć powodują dezorientację wszelakich wirusów. A że przydusza deczko... Ciężko się też trochę szło, bo człapanie w płetwach jest mało efektywne. Ale co! Były w komplecie, więc nie będę kozaczył. Zestaw, to zestaw. Jak w McDonald'sie.
Z kapturem na łbie (bo wieje) ruszyłem w drogę. Po drodze obserwacje poczyniłem takie, że punkty handlowe wdrożyły oddolne działania prewencyjne. Przed aptekami, sklepem mięsnym, piekarnią, niemieckim sklepem - kolejki. Do środka wpuszczają pojedynczo. Tylko portugalczyk się wyłamał z tego reżimu. Poza tym na ulicach ludzi jakby mniej, mimo że to godziny szczytowe sobotnich zakupów. 
Wróciłem do domu z małym chlebem i chlebkiem mini, bo normalnie dużego już nie dostałem. Dokupiłem jeszcze marchewek kilka i korzeń pietruszki, co by Najlepsza z Żon miała z czego dobry galert uczynić. No bo wczoraj zakupiłem nóżki wieprzowe. To też śmiesznie-smutna historia z tymi nóżkami. Wśród produktów, które w erze zarazy zniknęły ze sklepowych półek, jest też wszelkiego rodzaju mięsiwo. Lady i lodówki puste, w pełnym tego słowa znaczeniu. No i jak kupowałem wczoraj frankfurterki dla syna, to z żalu jakiegoś kryzysowego przygarnął też te zapomniane przez czas i historię smutne świńskie kopytka, czy też raciczki.
I tak to jest. Do poniedziałku nie ruszam się z domu. W poniedziałek do roboty. No chyba, że jakiś stan wyjątkowy wprowadzą i nie zechcą mnie wypuścić w pięknego zabrzańskiego grodu. Na razie, jako firma, funkcjonujemy bez zmian. Podjęte działania mające uchronić nas, jak najbardziej to możliwe, przed zarazą potencjalnie sprezentowaną nam przez obcych (lub swoich) są chyba (chyba...) adekwatne do możliwości. Tylko, że ja nie za bardzo wierzę w ludzi, w to, że się zastosują, podporządkują w stu procentach. A tylko powszechna mobilizacja ma sens i wysokie prawdopodobieństwo powodzenia. Tak więc... bądźmy zdrowi. Hej!

#covid19 #covid-19

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz