Mam wolny piątek ! Cóż to za wspaniała perpsektywa. Po tygodniu pełnym wyzwań, upstrzonym negatywnymi emocjami tak gęsto, jak wielkanocny sernik rodzynkami, mam wolny dzień. Co prawda nie bez powodu i nie leniwy, ale jednak to dodatkowe godziny po właściwej stronie szlabanu.
Tydzień był na prawdę ciężki. Pomału jednak przyzwyczajam się do nowego trybu i charakteru mojej pracy. Pomalutku łapię i oswajam te wszystkie dzikie bestie, którymi muszę się zająć z racji powierzonych zupełnie nowych dla mnie służbowych obowiązków i wyznaczonych dodatkowych bieżących zadań. Ustawiam we właściwej kolejności poszczególne priorytety, które ze swej natury wszystkie są najważniejsze i najpilniejsze. Do pełni organizacyjnego sukcesu brakuje mi jedynie jeszcze jednej pary rąk do pracy, którym mógłbym przekazać, to czym z racji innych obowiązków nie jestem w tej chwili rady sprostać, co wpędza mnie w nielichą frustrację. Ale mam nadzieję - nie dopuszczam innej opcji - że ten stan w przeciągu miesiąca, jaki pozostał mi do upragnionego urlopu, rozwiążę. Jeśli by nie, to będę w tarapatach. Nie może być dalej tak, że wszyscy i nikt, najako "na kogo bęc" przejmują moje pojedyńcze zadania. Nie tędy droga. I wiem to ja, wie mój przełożony, i wiedzą ludzie, na których teraz spada ta praca, z którą się słusznie nie identyfikują.
W przyszłym tygodniu jadę na szkolenie "menadżerskie" do stolicy. Z jednej strony ok, bo każdy dodatkowy papier do CV na pewno nie zaszkodzi. Z drugiej jednak, to wyjęty cały dzień, a biorąc pod uwagę ich intensywności i napakowania treścią w ostatnim czasie, odbije się to na bieżących moich sprawach. No ale nie ma nad czym dyskutować.
To tyle jeśli chodzi o zawodową stronę bieżących dni. Poza tym jest jeszcze ta druga, ważniejsza. Wiktoria dochodzi pomału do zdrowia, choć niepokoi mnie to, że jej gardło nadal jakoś nie wygląda najlepiej. Za godzinę idziemy do lekarza do kolejnej kontroli - w samą porę, żeby zareagować na to co się tam jeszcze dodatkowo chce wykluć. Boję się tylko, żeby nie dostała kolejnej porcji antybiotyku, bo po minionych dwóch tygodniach i tak już organizm ma tak ściorany tym świństwem, że widać to gołym okiem. No cóż, zobaczymy.
Byliśmy w tym tygodniu dwa razy na działce u Kubusia - w ramach wieczornych rodzinnych spacerów. Jutro wybieramy się na małą imprezkę do Biskupic no i oczywiście z kwiatkami na Dzień Matki do obu babć. Niedziela w założeniu ma być leniwa, jak tylko to możliwe. Tak to ostatnimi czasy wygląda, że w ostatni dzień tygodnia odsypiamy poprzednie sześć. Trochę szkoda, że nie ładujemy akumulatorów bardziej aktywnie, tak jak to parę tygodni temu się zdarzyło, że pojechaliśmy w Jurę, do Mirowa i Bobolic. Chciałbym abyśmy mieli w sobie na tyle chęci i sił, żeby to lato bylo inne niż poprzednie, żebyśmy zmobilizowali się na zabieranie Wiktorii na jednodniowe wycieczki w fajne miejsca, zamiast gnicia w pościeli, gdy słońce za oknem jasno świeci. Taki sobie stawiam mój mały prywatny cel do osiągnięcia na najbliższe ciepłe weekendy.
I sam się z niego będę musiał rozliczyć.
(godz 12:15)
... no i zmiana planów na jutro.
Wiktoria dalej chora. Jest gorzej niż było ostatnio. Gardło paskudne. Zmiana antybiotyku. Kolejny tydzień odsiadki w domu.
Tym samym, jutrzejsze wyjście staje się nieaktualne ...
Szkoda ...
(godz 12:15)
... no i zmiana planów na jutro.
Wiktoria dalej chora. Jest gorzej niż było ostatnio. Gardło paskudne. Zmiana antybiotyku. Kolejny tydzień odsiadki w domu.
Tym samym, jutrzejsze wyjście staje się nieaktualne ...
Szkoda ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz