FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Trochę zdrowiej, ciut lepiej

Wróciliśmy z Kudowy. Dzisiaj. Z weekendowego wyjazdu. Z wyjazdu bardzo spontanicznego.
Jeszcze dwa dni przed wyjazdem nie było tematu Kudowy, ba, wieczór spędzałem na przeczesywaniu internetu w poszukiwaniu ofert i natchnienia oraz pomysłu na spędzenie być może ostatniego gorącego, w pełni letniego weekendu tego sezonu. Ale niezbadane są wyroki Tego na Górze, bo dzień później opcja Kudowy odrodziła się jak Feniks z popiołu. I pojechaliśmy.
Sobotni poranek. Ładowanie do samochodu naprędce, w nocy pakowanych toreb. Nie dość, że naprędce, to chaotycznie i z pełną fantazją, bo jak czegoś zapomnieliśmy, "no to co". Droga szybka, w wersji nieautostradowej, bo ciekawiej, bo taniej, bo wcale nie dłużej. Na miejscu dokładnie o 11:00. Zakwaterowanie i ... i zaczynamy relaks. I ta do dzisiejszego dnia. Bez napinki, bez planu, ze spontanicznym wyborem tego co zaraz zrobimy, a czego nie. Bez vipowskiego zadęcia czy odbijania karty kolejnego "must be there". Zupełnie bez parcia na cokolwiek. Krótka wycieczka do Pstrążnej (autem - bo czemu nie) po obiedzie upitraszonym własnymi rękami, spacer po parku, lody, woda zdrojowa, wieczór na ławce w okowach ciemnej nocy, przy piwie. 
Kolejnego dnia wyprawa do czeskiego ... marketu, po łupy dające nie poprawę budżetu, ale satysfakcję smakowania czegoś ciekawego. W zakupach królują ciekawe piwa, absynt, beherovka, inne czeskie szpargały, ale przede wszystkim absolutny hit! czeskie sery, którym królują śmierdzące, jakby się ktoś zesr** olomoucké tvarůžky. Ha! Jak ktoś nie próbował, to polecam. Zapach nieznośny, ale smak niebanalny. Zresztą wszystkie, jakie kupiliśmy - a było ich kilka rodzajów - były bardzo ciekawe i po prostu smaczne. Tylko ten zapach ... :) Pivni syr chyba wygrał - nie ma go jak spakować, żeby nie zasmrodzić lodówki :)). Znowu spacer po parku zdrojowy, znowu lody - zresztą najlepsze chyba jakie kiedykolwiek jadłem (pistacjowe!), i znowu spacer, i znowu piwo (tym razem już czeskie) na wieczorne posiedzenie przed kempingiem. Zresztą Czechy i ich przysmaki, to był nasz motyw przewodni tego wyjazdu.
Ostatni dzień nieco z pogodą na bakier. Jeszcze jeden wypad za granicę po kolejne serki. Obiad w mlecznym barze. Niestety szybciej niż chcieliśmy, bo deszcz nas wygonił, ruszyliśmy w drogę do domu.

Trochę zdrowiej, ciut lepiej. Tak się czuję po tym weekendzie. Bardzo potrzebowałem tych trzech (prawie) dni poza domem. Strasznie się nakręciłem na ten wyjazd, choć wszystko wskazywało na to, że moje wcześniejsze plany zostały skutecznie storpedowane przez nieznane siły. Ale się nie poddałem. Gdyby było inaczej, chodziłbym pewnie struty kolejnym zmarnowanym pięknym, letnim weekendem, bez sensu przesiedzianym w domu. Wygrałem jednak.
Co do tego bezsensu, to sam ten wyjazd, gdyby go rozpatrywać w kategoriach sensu, czy ekonomicznego rachunku, to był zupełnie ... bez sensu. Ale nie o to chodzi, aby zawsze wszystko matematycznie się zgadzało. O wiele ważniejsze jest, aby z kontekstu wyczytać po co takie wyjazdy, czy podobne im akcje, się robi. We wszystkim są dobre i złe strony. W takim weekendowym wypadzie najważniejsze jest to, że zostaje przerwany permanentny ciąg dni naładowanych stresem codzienności. Nigdy nie kończące się, nie opadające do poziomu zera napięcie związane z codzienną walką o byt, o lepsze jutro, tłuczenie się z wiatrakami, pokonywanie mniejszych i większych smoków, spalające, wysysające życiowe soki. Wystarczy jednak ostre cięcie nożem bezsensownego skoku w bok, aby wyrwać się z tego ciągu zdarzeń i napisać swoją wersję, nawet jeśli to tylko nowela, króciutki rozdział. Dlatego tak dobrze, dlatego tak zdrowo. Może trochę, może ciut, ale jednak. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz