Po nocy przykrytej kobiercem mgieł, poranek wybuchnął słońcem, które swymi promieniami rozgoniła mleko wypełniające całą dolinę. W nocy wielce malowniczy to był widok, kiedy rozpalony księżyc w pełni rzucał swój blask na tumany mgieł przykrywające i dolinę i góry wokoło. Niesamowita jasność nocy, potęgowana lustrzanym odbiciem blasku księżyca na czystym niebie od mgieł poniżej, robiła wrażenie nieziemskie. Poranek jednak uporał się z nocnym wspomnieniem. Jedynie jezioro, którego wschodnie brzegi długo kąpią się w cieniu Żaru, jeszcze długo były pokryte snującym się woalem mgieł tuż nad lustrem wody.
Jest gorąco - nawet ja to powiem. Gdzie tam południe, a termometr w cieniu nie liźniętym jeszcze od nocy promieniem słońca, już pokazuje 30 st.C. Zapowiada się mega skwar na miarę rekordowych tego lata.
Po krótkim porannym spacerze wróciliśmy z Carlito zlani potem. Wcześniej opuściła nas Otunia, która najzwyczajniej w świecie uciekła przed żarem lejącym się z nieba. Carlito dzielnie maszerował asfaltową droga prowadzącą to w górę, to w dól. Po drodze zbieranie kamieni, gałązek, roślinek, kwiatków ... i co tam jeszcze zbiera się podczas takiej wędrówki. Kamienie coraz większe znajdują się w kręgu zainteresowań małego explorera, więc to tata potem już taszczył skarby. Natomiast duża gałązka odłamana z brzózki nad drogą świetnie grała rolę miotełki zamiatającej asfalt. Właśnie, asfalt - już wcześniej chciałem o tym napisać. Otóż nierówno położony asfalt na górskich drogach pachnie zupełnie inaczej niż ten miejski. Ciekawe dlaczego ... ? I czy rzeczywiście, czy tak mi się tylko zdaje.
Ostatnia niedziela sierpnia. Ostatnia niedziela wakacji. Końcówka lata. Wszystko to skumulowało się w tym jednym dniu, w tych paru godzinach, jakie nam tu zostały. Jeszcze trochę promieni słońca, ostatni szlif dla tegorocznej opalenizny z takim trudem zdobywanej. Jeszcze trochę grającej świerszczami łąki, trochę szumu drzew. I do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz