Zastanawiał mnie fakt, że sklep na 'L' sprzedawał ją w komplecie z limonkowym napojem. Teraz już wiem, że to wcale nie głupi pomysł ...
Sobota. Owszem. Taka trochę rozpieprzona, z rana leniwa, z wieczora wręcz przeciwnie. Ze słońcem na początku, poprzez ulewę, na koniec z rześkim wieczorem. U końca dnia, z drinkiem, przed TV; szkoda tylko że żadnego wartego obejrzenia filmu pilotem wyklikać się nie da. Podłączyć dysk do TV ? Eeeee, nie wiem czy warto, przecież i tak nie dopatrzę do końca; usnę na początkowych napisach, w najlepszym przypadku, po kwadransie filmu.
Infantylnie cieszy mnie fakt, że po rozgardiaszu tygodnia zostało wspomnienie. Ogarnięcie materii i ducha jest ... przyjemne. Smaczne. Jak metaxa ze spritem. Wspiąłem się na tyle wysoko po duchowej drabinie, że w sumie bliska północ nie kusi mnie poduchą i snem. Może jeszcze uskutecznić coś pożytecznego? Albo jednak lepiej nie kusić losu. Wszak sobota wieczór, święty czas, a "pamiętaj, aby dzień święty święcić".
Jutro niedziela. Ale taka z perspektywą poniedziałku i tylko dwóch kolejnych dni roboczych. Więc licha ta niedziela w swoim złowieszczym anturażu, bez niszczycielskiej mocy w zanadrzu. Tym bardziej, że ma być okraszona, obłaskawiona, grillowym spotkaniem. Jeśli pogoda da. Miejmy nadzieję, że aura będzie na tyle łaskawa, ze zamiast klusek, na niedzielny obiad spożywać będziem karkówkę na rozżarzonych węglach pieczonych, li inne wursty białe i czerwone ogniem traktowane.
niedziela, 31 maja 2015
środa, 27 maja 2015
Ja vs Ja : [part 8, wtorek]
Po trzech dniach przerwy był najwyższy czas, aby wyjść na trasę. Gdzieś za uchem odzywał się już bowiem zły duch, który szeptał " Aaaa pier*** to!". Trzeba było go poszczuć sforą rozochoconych pragnień. I pobiegłem.
Mentalnie byłem przygotowany. Mimo siąpiącego deszczu chciało mi się, baaaardzo. Niestety już po kilku krokach czułem, że z obolałą piętą nie jest najlepiej. Trzy dni przerwy, mimo, że wszystkie dolegliwości jakby minęły, to było chyba za krótko. Ale nic to, jak już biegnę, to biegnę. Nie za szybko, bez chęci bicia rekordów, spokojnie do mety. Cały czas z ćmiącym, ale nie powalającym bólem.
Po wszystkim kąpiel gorąca, rozmasowanie dolegliwości. Tylko rano trochę załamka. Zastana przez noc stopa dokucza, bardzo. Z upływem godzin ból łagodnieje, ale nie mija. Nawet wieczorny relaks w basenie nie zdziałał cudów. Właściwie nie boli ... jak się nie ruszam, jak nie stąpam; przy chodzeniu dolegliwość się przypomina. Fuck! Jestem ciut podłamany ... Za cholerę nie chcę przerwać biegania. Czyżby serial miał zakończyć się na zaledwie ósmym odcinku ??? Nie!
Nie jest tak źle, jak było w zeszły piątek, kiedy to obydwie stopy były rozwalone. Nie ma porównania. Natomiast niepokoi mnie, że ból wrócił. Tym razem do jednej stopy, ale ... Pewnie jutro, pojutrze znowu minie. Pytanie: kiedy pozwolić sobie na kolejny bieg ? I jak ? I czy nie powinienem zmienić butów ...? Może inne ułożenie stopy zniweluje nadwyrężanie pięt ... hmm.
Dochodzeniu do siebie będzie sprzyjać mój ogólnie przeziębiony nieco stan. Tak się jakoś "dobrze" złożyło, że i tak bym dzisiaj nie wyszedł biegać. Dlatego nie żal mi dzisiejszego wieczora bez połykania kilometrów.
Mentalnie byłem przygotowany. Mimo siąpiącego deszczu chciało mi się, baaaardzo. Niestety już po kilku krokach czułem, że z obolałą piętą nie jest najlepiej. Trzy dni przerwy, mimo, że wszystkie dolegliwości jakby minęły, to było chyba za krótko. Ale nic to, jak już biegnę, to biegnę. Nie za szybko, bez chęci bicia rekordów, spokojnie do mety. Cały czas z ćmiącym, ale nie powalającym bólem.
Po wszystkim kąpiel gorąca, rozmasowanie dolegliwości. Tylko rano trochę załamka. Zastana przez noc stopa dokucza, bardzo. Z upływem godzin ból łagodnieje, ale nie mija. Nawet wieczorny relaks w basenie nie zdziałał cudów. Właściwie nie boli ... jak się nie ruszam, jak nie stąpam; przy chodzeniu dolegliwość się przypomina. Fuck! Jestem ciut podłamany ... Za cholerę nie chcę przerwać biegania. Czyżby serial miał zakończyć się na zaledwie ósmym odcinku ??? Nie!
Nie jest tak źle, jak było w zeszły piątek, kiedy to obydwie stopy były rozwalone. Nie ma porównania. Natomiast niepokoi mnie, że ból wrócił. Tym razem do jednej stopy, ale ... Pewnie jutro, pojutrze znowu minie. Pytanie: kiedy pozwolić sobie na kolejny bieg ? I jak ? I czy nie powinienem zmienić butów ...? Może inne ułożenie stopy zniweluje nadwyrężanie pięt ... hmm.
Dochodzeniu do siebie będzie sprzyjać mój ogólnie przeziębiony nieco stan. Tak się jakoś "dobrze" złożyło, że i tak bym dzisiaj nie wyszedł biegać. Dlatego nie żal mi dzisiejszego wieczora bez połykania kilometrów.
Polityka, polityka ...
Czas taki, że o polityce wszem i wobec. Mówią o niej wszyscy, szum niesamowity.
A ja ?
Nigdy nie byłem politycznie ustosunkowany. Nigdy nie unikałem, nie udawałem, że polityka mnie nie rusza, ale zawsze byłem sceptyczny do tego ... hmm ... zjawiska, że się tak delikatnie wyrażę. Zawsze z boku, choć z ręka na pulsie. Polityka zawsze była, jest i będzie dla mnie czymś brudnym, co mnie może nie brzydzi, ale na pewno lekko zniesmacza.
Scena polityczna dla mnie nie dzieli się na prawą, lewą i centrową. Jeśli już rozdzielam swoje sympatie i antypatie, to nie na ugrupowania, a na osoby. Tak samo szanuję politycznych graczy z prawa, jak i z lewa. Równie chętnie dałbym w mordę politykowi z lewicy, jak i z prawicy. To ludzie tworzą politykę, nie partie, nie ugrupowania i inne twory sztucznie budowane na te czy inne wybory. Sprzyjam ludziom mądrym, z otwartym umysłem. Brzydzę się ideologicznym radykalizmem. Nic tak bardzo, jak ideologia nie dusi mądrości, zabija zdrowy rozsądek, zmusza do działania wbrew logice i ludziom. Dlatego zawsze sprzyjałem ludziom, co do których miałem pewność, a przynajmniej nadzieję, że nie są umoczeni w partyjnym bagnie, że nie działają pod dyktando ideologicznego przymusu.
Marzenie o czystości w polityce, o oddaniu sterów w ręce fachowców, którym zależy, to niespełniona mrzonka od wielu lat. Czy polska scena polityczna kiedykolwiek się oczyści z wszystkich "prezesów" i im podobnych przesiąkniętych jadem, chciwością, potrzebą walki mętów, którzy albo zapomnieli, albo w ogóle nigdy nawet nie dopuszczali do siebie myśli o misji, jaką jest bycie politykiem ? Nie sądzę. Nie wierzę ...
A ja ?
Nigdy nie byłem politycznie ustosunkowany. Nigdy nie unikałem, nie udawałem, że polityka mnie nie rusza, ale zawsze byłem sceptyczny do tego ... hmm ... zjawiska, że się tak delikatnie wyrażę. Zawsze z boku, choć z ręka na pulsie. Polityka zawsze była, jest i będzie dla mnie czymś brudnym, co mnie może nie brzydzi, ale na pewno lekko zniesmacza.
Scena polityczna dla mnie nie dzieli się na prawą, lewą i centrową. Jeśli już rozdzielam swoje sympatie i antypatie, to nie na ugrupowania, a na osoby. Tak samo szanuję politycznych graczy z prawa, jak i z lewa. Równie chętnie dałbym w mordę politykowi z lewicy, jak i z prawicy. To ludzie tworzą politykę, nie partie, nie ugrupowania i inne twory sztucznie budowane na te czy inne wybory. Sprzyjam ludziom mądrym, z otwartym umysłem. Brzydzę się ideologicznym radykalizmem. Nic tak bardzo, jak ideologia nie dusi mądrości, zabija zdrowy rozsądek, zmusza do działania wbrew logice i ludziom. Dlatego zawsze sprzyjałem ludziom, co do których miałem pewność, a przynajmniej nadzieję, że nie są umoczeni w partyjnym bagnie, że nie działają pod dyktando ideologicznego przymusu.
Marzenie o czystości w polityce, o oddaniu sterów w ręce fachowców, którym zależy, to niespełniona mrzonka od wielu lat. Czy polska scena polityczna kiedykolwiek się oczyści z wszystkich "prezesów" i im podobnych przesiąkniętych jadem, chciwością, potrzebą walki mętów, którzy albo zapomnieli, albo w ogóle nigdy nawet nie dopuszczali do siebie myśli o misji, jaką jest bycie politykiem ? Nie sądzę. Nie wierzę ...
niedziela, 24 maja 2015
Kolejna pięciolatka
No to mamy nowego Prezydenta ...
Dreszcz jakiś po krzyżu przebiegł ...
Rozczarowanie, jak po sprawdzeniu wyniku losowania lotto ... Właściwie nic się nie stało - nie ma wygranej, bo i ugrać nie byłko co. Jest ciulato, jak było; może będzie bardziej przaśnie, kolorowo, bardziej cepelia niż galeria handlowa.
Najgorsze jest to, że jesienią czara dzisiaj wypełniona do połowy, pewnie zapełni się po brzegi.
No cóż ...
Dreszcz jakiś po krzyżu przebiegł ...
Rozczarowanie, jak po sprawdzeniu wyniku losowania lotto ... Właściwie nic się nie stało - nie ma wygranej, bo i ugrać nie byłko co. Jest ciulato, jak było; może będzie bardziej przaśnie, kolorowo, bardziej cepelia niż galeria handlowa.
Najgorsze jest to, że jesienią czara dzisiaj wypełniona do połowy, pewnie zapełni się po brzegi.
No cóż ...
sobota, 23 maja 2015
Papier toaletowy
Drastycznie wzrasta zużycie papieru toaletowego!
Jak donoszą źródła, zbliżone do wiarygodnych, za sprawą niejakiego Carlosa, bardzo wzrosło zużycie tego tak ważnego dla społeczeństwa produktu. Zanotowano kolejną utopioną dziewiczą jeszcze rolkę, w wannie. To już drugi przypadek w przeciągu niedługiego okresu czasu.
Rząd, ustami Agencji ds Strategicznych Rezerw Narodowych, prosi o zachowanie spokoju i niewpadanie w panikę. Administracja państwowa jest przygotowane na interwencję na rynku i w razie potrzeby uwolni rezerwy gromadzone na wypadek zdarzeń nieprzewidzianych.
Przed większością dzieci trzeba w domu chować flaszki z gorzałą, blokować szuflady, szafki, kuchenki, zaślepiać gniazdka ze sztromem. Przed Małym Rojbrem Carlito, trza nam chować rolki z życio-dajną taśmą celulozową.
Taka sytuacja :)
Niezły z Carlito fąfel jest, oj niezły! Mówi się, że każde dziecko w rodzinie jest inne, że nie ma braci i sióstr xero, przynajmniej jeśli chodzi o charakterek. I ja się z tym zgadzam. Przy małym Carlito, jego siostra w jego wieku, była aniołem :) Tak żywego, tak ciekawego świata, tak nieposkromionego w eksploracji wszelkich zakątków mieszkania bajtla, jeszcze nie widziałem. Skąd on tyle ma energii ? Z tych kaszek ?! :)
Jak donoszą źródła, zbliżone do wiarygodnych, za sprawą niejakiego Carlosa, bardzo wzrosło zużycie tego tak ważnego dla społeczeństwa produktu. Zanotowano kolejną utopioną dziewiczą jeszcze rolkę, w wannie. To już drugi przypadek w przeciągu niedługiego okresu czasu.
Rząd, ustami Agencji ds Strategicznych Rezerw Narodowych, prosi o zachowanie spokoju i niewpadanie w panikę. Administracja państwowa jest przygotowane na interwencję na rynku i w razie potrzeby uwolni rezerwy gromadzone na wypadek zdarzeń nieprzewidzianych.
Przed większością dzieci trzeba w domu chować flaszki z gorzałą, blokować szuflady, szafki, kuchenki, zaślepiać gniazdka ze sztromem. Przed Małym Rojbrem Carlito, trza nam chować rolki z życio-dajną taśmą celulozową.
Taka sytuacja :)
Niezły z Carlito fąfel jest, oj niezły! Mówi się, że każde dziecko w rodzinie jest inne, że nie ma braci i sióstr xero, przynajmniej jeśli chodzi o charakterek. I ja się z tym zgadzam. Przy małym Carlito, jego siostra w jego wieku, była aniołem :) Tak żywego, tak ciekawego świata, tak nieposkromionego w eksploracji wszelkich zakątków mieszkania bajtla, jeszcze nie widziałem. Skąd on tyle ma energii ? Z tych kaszek ?! :)
Ja vs Ja : [part 6/7 czwartek/piątek] Jest moc! I gówno ...
Po środowej przerwie, wykorzystanej na rodzinny relaks na basenie, powrót na trasę. Zarówno w czwartek, jak i w piątek, kolejne przełamane granice. Pewnie nie jest to rozsądne, no i kłóci się z moimi własnymi wcześniejszymi założeniami, ale jakoś nie mogłem się powstrzymać przed następnymi wydłużeniami dystansu. W czwartek czułem się podczas biegu fantastycznie, dlatego koniec końców, mimo wydłużenia pętli, średnia szybkość na trasie była najlepsza, jak dotąd, bo 10 km/h. Tempo było równe, spadało też poniżej 6 min/km.
W piątek wyszedłem z domu, jak już się ściemniało. Było też chłodno, co pewnie miało duży wpływ na to, jak się biegło. A biegło się świetnie. Sił miałem sporo, nieco tylko bobolewały okolice stawu skokowego, pięt, achillesa, które rozgoniłem jednak na trasie. Chciałem biec wolno, dużo wolniej niż dotychczas. Po pierwsze czułem się na siłach wydłużyć (znowu) dystans, po drugie chciałem zracjonalizować nieco trening. Ale okazało się, że nie potrafię na wyczucie kontrolować szybkości ani tempa. Pobiegłem niewiele wolniej niż dotąd. Ale dystans znowu rekordowy, bo 6,7 km - tyle w tym sezonie jeszcze jednorazowo nie przebiegłem. Dzisiaj przerwa. Jutro chyba też. Muszę zregenerować bolące achillesowe pięto-stopy, które dzisiaj mi dokuczają. Zwłaszcza lewa, ale to pewnie efekt podświadomego odciążania podczas biegu prawej stopy, która swego czasu tak dała mi się we znaki.
Jeszcze jeden taki smaczek, nie-smaczek, wczorajszego biegania po zmroku. Fajnie niby jest biegać tak późno, bo chłodno, bo cicho, bo w miarę pusto. Natomiast te pusto, to trochę nad wyraz powiedziane. Bo właśnie wieczorowa porą, gdy mrok ogarnia wszystko dokoła, wychodzą ze swych mrocznych pieczar psiarze. Nabierają odwagi i bezwstydu, stawiają wysokie kołnierze lub naciskają głęboko na czoło daszki bejzbolówek, i wyprowadzają swoich milusińskim na obsrywanie świata. Psiarze sterują swoje pociechy nie tylko na trawnik sąsiada, nie tylko do piaskownic, gdzie rankiem będą bawić się dzieci, ale także wypróżniają czworonożnych sraczy na chodniki i ulice (!). Masakra jakaś ... Nie mogę jakoś pojąć tego zjawiska. Idzie jeden ciul z drugim, albo dama wytworna jakaś, i mimo, że milusińskiego trzymają na smyczy, to zachowują się, jakby to nie ich pies srał na środku chodnika. Zdają się nie zauważać faktu owego. Przyjmują ten fakt, jakoby się wcale nic nie zdarzyło, tak ma być, i przechodzą spokojnym krokiem nad parującym jeszcze aromatycznym gównem. Jeszcze nie widziałem - jak długo żyję! - żeby jakiś miłośnik czworonoga pochylił się nad gównem swego podopiecznego ... i posprzątał. Uderzcie się w pierś, który z Was posiadaczy psów, sprząta po nim fekalia z ulicy, hę ?
Ale co to ma do biegania? Ano ma. Po pierwsze w te gówna gęsto sadzone na chodnikach, bardzo łatwo wdepnąć podczas biegu. Po drugie kundle na smyczach i bez, ujadają na człowieka, jak ten pomyka wedle nich - a to mnie wq****a.
Nie, że nie lubię psów. To nie tak. Maja mózgi wielkości fasolki. Nie wymagam od nich nadmiernej inteligencji. Ale od ich Pań i Panów już tak. Zastanawiam się jednak czasem, i tak sobie miarkuję, że jednak prawdą musi być to, że to pan upodabnia się do swego psa - przynajmniej jeśli chodzi ... o inteligencję.
W piątek wyszedłem z domu, jak już się ściemniało. Było też chłodno, co pewnie miało duży wpływ na to, jak się biegło. A biegło się świetnie. Sił miałem sporo, nieco tylko bobolewały okolice stawu skokowego, pięt, achillesa, które rozgoniłem jednak na trasie. Chciałem biec wolno, dużo wolniej niż dotychczas. Po pierwsze czułem się na siłach wydłużyć (znowu) dystans, po drugie chciałem zracjonalizować nieco trening. Ale okazało się, że nie potrafię na wyczucie kontrolować szybkości ani tempa. Pobiegłem niewiele wolniej niż dotąd. Ale dystans znowu rekordowy, bo 6,7 km - tyle w tym sezonie jeszcze jednorazowo nie przebiegłem. Dzisiaj przerwa. Jutro chyba też. Muszę zregenerować bolące achillesowe pięto-stopy, które dzisiaj mi dokuczają. Zwłaszcza lewa, ale to pewnie efekt podświadomego odciążania podczas biegu prawej stopy, która swego czasu tak dała mi się we znaki.
Jeszcze jeden taki smaczek, nie-smaczek, wczorajszego biegania po zmroku. Fajnie niby jest biegać tak późno, bo chłodno, bo cicho, bo w miarę pusto. Natomiast te pusto, to trochę nad wyraz powiedziane. Bo właśnie wieczorowa porą, gdy mrok ogarnia wszystko dokoła, wychodzą ze swych mrocznych pieczar psiarze. Nabierają odwagi i bezwstydu, stawiają wysokie kołnierze lub naciskają głęboko na czoło daszki bejzbolówek, i wyprowadzają swoich milusińskim na obsrywanie świata. Psiarze sterują swoje pociechy nie tylko na trawnik sąsiada, nie tylko do piaskownic, gdzie rankiem będą bawić się dzieci, ale także wypróżniają czworonożnych sraczy na chodniki i ulice (!). Masakra jakaś ... Nie mogę jakoś pojąć tego zjawiska. Idzie jeden ciul z drugim, albo dama wytworna jakaś, i mimo, że milusińskiego trzymają na smyczy, to zachowują się, jakby to nie ich pies srał na środku chodnika. Zdają się nie zauważać faktu owego. Przyjmują ten fakt, jakoby się wcale nic nie zdarzyło, tak ma być, i przechodzą spokojnym krokiem nad parującym jeszcze aromatycznym gównem. Jeszcze nie widziałem - jak długo żyję! - żeby jakiś miłośnik czworonoga pochylił się nad gównem swego podopiecznego ... i posprzątał. Uderzcie się w pierś, który z Was posiadaczy psów, sprząta po nim fekalia z ulicy, hę ?
Ale co to ma do biegania? Ano ma. Po pierwsze w te gówna gęsto sadzone na chodnikach, bardzo łatwo wdepnąć podczas biegu. Po drugie kundle na smyczach i bez, ujadają na człowieka, jak ten pomyka wedle nich - a to mnie wq****a.
Nie, że nie lubię psów. To nie tak. Maja mózgi wielkości fasolki. Nie wymagam od nich nadmiernej inteligencji. Ale od ich Pań i Panów już tak. Zastanawiam się jednak czasem, i tak sobie miarkuję, że jednak prawdą musi być to, że to pan upodabnia się do swego psa - przynajmniej jeśli chodzi ... o inteligencję.
wtorek, 19 maja 2015
Ja vs Ja : [part 4/5 poniedziałek/wtorek]
Zmęczony dzisiaj ... W końcu to piąty dzień z rzędu. Dzisiaj chyba miałem najbliżej do tego aby albo się zatrzymać, albo skrócić trasę, po prostu odpuścić. Przez cały dystans na obolałych nogach. Mimo to w dobrym tempie, lepszym niż wczoraj. A miałem wrażenie, że ledwo człapię.
Jutro odpuszczę ? Nie wiem. Nie jestem przekonany co do zrobienia sobie przerwy. Mimo dyskomfortu, który sobie zafundowałem tymi kilometrami na sflaczałych mięśniach, jednak mnie ciągnie. Nie wiem co lepsze - dać sobie nieco dychnąć, w minimalnym choć stopniu zregenerować nogi ? Czy jednak napierać dalej, bez przerwy, może jedynie na awaryjnym, krótszym dystansie ... ? Hmm ... Nie wiem. Pewnie decyzja zapadnie ot tak, jutro wieczorem, tak po prostu.
Ale jest git. Jest moc. Jestem na lekkim rauszu przez tą bieganinę. Nadspodziewanie dobrze się czuję. Jakbym łyknął jakiś dobry proszek na poprawę nastroju.
Jutro odpuszczę ? Nie wiem. Nie jestem przekonany co do zrobienia sobie przerwy. Mimo dyskomfortu, który sobie zafundowałem tymi kilometrami na sflaczałych mięśniach, jednak mnie ciągnie. Nie wiem co lepsze - dać sobie nieco dychnąć, w minimalnym choć stopniu zregenerować nogi ? Czy jednak napierać dalej, bez przerwy, może jedynie na awaryjnym, krótszym dystansie ... ? Hmm ... Nie wiem. Pewnie decyzja zapadnie ot tak, jutro wieczorem, tak po prostu.
Ale jest git. Jest moc. Jestem na lekkim rauszu przez tą bieganinę. Nadspodziewanie dobrze się czuję. Jakbym łyknął jakiś dobry proszek na poprawę nastroju.
niedziela, 17 maja 2015
Ja vs Ja : [part 3; niedziela]. Udany weekend.
Na początku, to co mnie jara teraz najbardziej. Pobiegany weekend. Przebyte ponad 11 km, w sumie 1 h 13 min. Trzy dni z rzędu - bo fajnie, ale i dlatego, że cykam się bolących mięśni po bieganiu. Dosyć naiwnie sobie założyłem, że jeśli trzy dni z rzędu będę rozbiegiwał poprzednia dawkę, to oszukam nieszczęsny efekt 48h i jakoś to będzie :) Na razie nie jest źle. Czuję w zastanych mięśniach dawkę ruchu zupełnie szokową, ale ... chodzę :)) Jest dobrze. Dzisiaj znowu wydłużyłem nieco dystans. Cały czas testuję gdzie tak na prawdę jestem z formą. Poza tym, że jej nie mam, to wolałbym "oznaczyć" siebie w tym "nie maniu". No i coś już wiem, może niewiele, ale jednak. Trzeba przyhamować, choć serce się rwie. Rozsądnie będzie na razie, choć na chwilę, zatrzymać się na granicy 5 km.
A tak ogólnie, to faaaaajny weekend. Daleko by sięgać w przeszłość, żeby znaleźć tak udaną końcówkę tygodnia. Zawsze coś w ostatnich czasach kładło cień na weekendowy odpoczynek, a na właśnie się kończący nie mogę nic złego powiedzieć. Może też i z tego powodu odnotowałem go, jako bardzo długi. Na tyle, że wczoraj pomyliłem sobotę z niedzielą, co jest bluźnierstwem niemalże :))
Do północy niewiele minut pozostało, jutro poniedziałek (fuck!), trzeba się cieszyć mijającym weekendem i celować w podobny, oby najbliższy, oby nie gorszy.
A tak ogólnie, to faaaaajny weekend. Daleko by sięgać w przeszłość, żeby znaleźć tak udaną końcówkę tygodnia. Zawsze coś w ostatnich czasach kładło cień na weekendowy odpoczynek, a na właśnie się kończący nie mogę nic złego powiedzieć. Może też i z tego powodu odnotowałem go, jako bardzo długi. Na tyle, że wczoraj pomyliłem sobotę z niedzielą, co jest bluźnierstwem niemalże :))
Do północy niewiele minut pozostało, jutro poniedziałek (fuck!), trzeba się cieszyć mijającym weekendem i celować w podobny, oby najbliższy, oby nie gorszy.
sobota, 16 maja 2015
Ja vs Ja : [part 2; sobota]
Dzisiaj rozbieganie wczorajszego. Nie czekając na rachunek wystawiany po 48h, dzisiaj postanowiłem rozbiegać wczorajszy zaczyn. Już pod wieczór zacząłem odczuwać wczorajszą rozbieżkę, najbardziej mięśnie obszerne przyśrodkowe, te nieco powyżej kolan, od przodu i środka - tak sobie miarkuję, że to te, ale pewności nie mam; żaden ze mnie anatom. Ale to one pierwsze dały znać, że nienawykłe do fizycznej aktywności.
Było dobrze. Szybciej niż wczoraj, w lepszym tempie, dalej, bardziej intensywnie. Oczywiście też bardziej się zmęczyłem, szczególnie, że pozwoliłem sobie dobić gwoździa szybkim pólkilometrowym finiszem. Po wszystkim gorąca kąpiel, z nadzieją że nieco obniży jutrzejszy rachunek za zrobione kilometry.
Najlepsze jednak w tym wszystkim to, że fantastycznie takie pobiegiwanie - bo to jeszcze nie bieganie - resetuje, czyści, detoksykuje ... głowę. Na mecie, po odzyskaniu oddechu, człowiek czuje się ... po prostu dobrze.
Co dalej? No jeśli Ponbócek pozwoli, tzn jeśli nie ciepnie we mnie, a raczej w moje kolana, stopy, czy biodra, jakiegoś gromu, to chciałbym pomalutku dojść do formy biegowej sprzed dwóch lat. Na razie daleko do tego. A wybiegając w przyszłość jeszcze dalej, to chciałbym w tym sezonie zacząć biegać dwucyfrowe dystanse. I niech to będzie targetem, w który będę chciał wycelować.
Było dobrze. Szybciej niż wczoraj, w lepszym tempie, dalej, bardziej intensywnie. Oczywiście też bardziej się zmęczyłem, szczególnie, że pozwoliłem sobie dobić gwoździa szybkim pólkilometrowym finiszem. Po wszystkim gorąca kąpiel, z nadzieją że nieco obniży jutrzejszy rachunek za zrobione kilometry.
Najlepsze jednak w tym wszystkim to, że fantastycznie takie pobiegiwanie - bo to jeszcze nie bieganie - resetuje, czyści, detoksykuje ... głowę. Na mecie, po odzyskaniu oddechu, człowiek czuje się ... po prostu dobrze.
Co dalej? No jeśli Ponbócek pozwoli, tzn jeśli nie ciepnie we mnie, a raczej w moje kolana, stopy, czy biodra, jakiegoś gromu, to chciałbym pomalutku dojść do formy biegowej sprzed dwóch lat. Na razie daleko do tego. A wybiegając w przyszłość jeszcze dalej, to chciałbym w tym sezonie zacząć biegać dwucyfrowe dystanse. I niech to będzie targetem, w który będę chciał wycelować.
Ja vs Ja: Reaktywacja [part 1, piątek]
No to się uskutecznił powrót do biegania. Zupełnie nieplanowany powrót - trzeba dodać. Coś mnie wcisnęła w buty i sruuuu! ... jakoś poszło.
Zupełnie lajtowo. Wszak nie biegałem 2 lata [!]. Trochę więc nieśmiało, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Jak się potem okazało 3 km w tempie 9 km/h. 20 minut biegania dokoła "centrum' Rokitnicy. Bez szarpania gdy lekko w dół, bez sapania, gdy pod górę. Na mecie bez zadyszki i bez szalonego tętna w skroni. Było git. Z wielkim entuzjazmem wykonałem tą próbę, która pozostawiła mnie w doskonałym humorze z mega ładunkiem serotoniny. Mam wielką nadzieję, że pociągnę temat biegania dalej.
Zupełnie lajtowo. Wszak nie biegałem 2 lata [!]. Trochę więc nieśmiało, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Jak się potem okazało 3 km w tempie 9 km/h. 20 minut biegania dokoła "centrum' Rokitnicy. Bez szarpania gdy lekko w dół, bez sapania, gdy pod górę. Na mecie bez zadyszki i bez szalonego tętna w skroni. Było git. Z wielkim entuzjazmem wykonałem tą próbę, która pozostawiła mnie w doskonałym humorze z mega ładunkiem serotoniny. Mam wielką nadzieję, że pociągnę temat biegania dalej.
czwartek, 7 maja 2015
Krótka rozprawka nieparlamentarna
Przy okazji brnięcia w przeróżnistej mazi oblepiającej tu i ówdzie znoszone trampki, człowiek nabiera życiowej mądrości i doświadczenia, które można, ale nie trzeba przekuć na korzystne zmiany dla siebie i bliskich. Babrając się w tym czy innym gównie, należałoby potem elegancko rączki umyć, wzuć białe rękawiczki i czerpać pełnymi garściami to, co na śmierdzącym nawozie urosło. Ale ta prosta logika ma zastosowanie do osobników, którzy przyjęli motto życiowe dosyć ambiwalentnie traktujących co warto, a co się powinno.
Świat nie znosi próżni. Jeśli ty nie zrobisz kogoś w ch**a, to on zrobi to bez skrupułów z tobą. Nie ma bowiem tak, że ilość chu**w może - nota bene - rosnąć czy opadać. Jeśli nie ty, to ktoś inny. Jeśli nie ja, to ty. Nie ma tak, że pozostaje pustka i nikt w ch**a zrobiony nie będzie. Co smutniejsze, troszkę już objawem chorobowym trącające, jest to, że notoryczne pozwalanie na to, żeby robiono cię w ch**a (strona bierna), powoduje nie tylko to, że jest ci znaczniej mniej przyjemnie, lecz co gorsza, robiący w ch**a (strona czynna) umacnia swoje prosperity i przedłuża stan zadowolenia twoim kosztem. To taka prosta, klasycznie fizyczna wręcz zależność, prawo akcji i reakcji.
I tak nie odkrywszy żadnej nowej Ameryki, oddalę się niezbyt pośpiesznie i niezbyt daleko. Baj!
Świat nie znosi próżni. Jeśli ty nie zrobisz kogoś w ch**a, to on zrobi to bez skrupułów z tobą. Nie ma bowiem tak, że ilość chu**w może - nota bene - rosnąć czy opadać. Jeśli nie ty, to ktoś inny. Jeśli nie ja, to ty. Nie ma tak, że pozostaje pustka i nikt w ch**a zrobiony nie będzie. Co smutniejsze, troszkę już objawem chorobowym trącające, jest to, że notoryczne pozwalanie na to, żeby robiono cię w ch**a (strona bierna), powoduje nie tylko to, że jest ci znaczniej mniej przyjemnie, lecz co gorsza, robiący w ch**a (strona czynna) umacnia swoje prosperity i przedłuża stan zadowolenia twoim kosztem. To taka prosta, klasycznie fizyczna wręcz zależność, prawo akcji i reakcji.
I tak nie odkrywszy żadnej nowej Ameryki, oddalę się niezbyt pośpiesznie i niezbyt daleko. Baj!
Subskrybuj:
Posty (Atom)