Przy okazji brnięcia w przeróżnistej mazi oblepiającej tu i ówdzie znoszone trampki, człowiek nabiera życiowej mądrości i doświadczenia, które można, ale nie trzeba przekuć na korzystne zmiany dla siebie i bliskich. Babrając się w tym czy innym gównie, należałoby potem elegancko rączki umyć, wzuć białe rękawiczki i czerpać pełnymi garściami to, co na śmierdzącym nawozie urosło. Ale ta prosta logika ma zastosowanie do osobników, którzy przyjęli motto życiowe dosyć ambiwalentnie traktujących co warto, a co się powinno.
Świat nie znosi próżni. Jeśli ty nie zrobisz kogoś w ch**a, to on zrobi to bez skrupułów z tobą. Nie ma bowiem tak, że ilość chu**w może - nota bene - rosnąć czy opadać. Jeśli nie ty, to ktoś inny. Jeśli nie ja, to ty. Nie ma tak, że pozostaje pustka i nikt w ch**a zrobiony nie będzie. Co smutniejsze, troszkę już objawem chorobowym trącające, jest to, że notoryczne pozwalanie na to, żeby robiono cię w ch**a (strona bierna), powoduje nie tylko to, że jest ci znaczniej mniej przyjemnie, lecz co gorsza, robiący w ch**a (strona czynna) umacnia swoje prosperity i przedłuża stan zadowolenia twoim kosztem. To taka prosta, klasycznie fizyczna wręcz zależność, prawo akcji i reakcji.
I tak nie odkrywszy żadnej nowej Ameryki, oddalę się niezbyt pośpiesznie i niezbyt daleko. Baj!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz