Na początku, to co mnie jara teraz najbardziej. Pobiegany weekend. Przebyte ponad 11 km, w sumie 1 h 13 min. Trzy dni z rzędu - bo fajnie, ale i dlatego, że cykam się bolących mięśni po bieganiu. Dosyć naiwnie sobie założyłem, że jeśli trzy dni z rzędu będę rozbiegiwał poprzednia dawkę, to oszukam nieszczęsny efekt 48h i jakoś to będzie :) Na razie nie jest źle. Czuję w zastanych mięśniach dawkę ruchu zupełnie szokową, ale ... chodzę :)) Jest dobrze. Dzisiaj znowu wydłużyłem nieco dystans. Cały czas testuję gdzie tak na prawdę jestem z formą. Poza tym, że jej nie mam, to wolałbym "oznaczyć" siebie w tym "nie maniu". No i coś już wiem, może niewiele, ale jednak. Trzeba przyhamować, choć serce się rwie. Rozsądnie będzie na razie, choć na chwilę, zatrzymać się na granicy 5 km.
A tak ogólnie, to faaaaajny weekend. Daleko by sięgać w przeszłość, żeby znaleźć tak udaną końcówkę tygodnia. Zawsze coś w ostatnich czasach kładło cień na weekendowy odpoczynek, a na właśnie się kończący nie mogę nic złego powiedzieć. Może też i z tego powodu odnotowałem go, jako bardzo długi. Na tyle, że wczoraj pomyliłem sobotę z niedzielą, co jest bluźnierstwem niemalże :))
Do północy niewiele minut pozostało, jutro poniedziałek (fuck!), trzeba się cieszyć mijającym weekendem i celować w podobny, oby najbliższy, oby nie gorszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz