Taaaaak ....
Poranna cytrynowa herbata na dzień dobry. Mimo, że poranek rześki, to pod dachem zrobiło się już zdecydowanie gorąco i duszno; uciekłem więc. Na tarasie jest ok. To taki paradoks pod-drewnianego-dachu. W nocy zimno, że trzeba się kołdrą po uszy nakrywać, a jedynie słońce wylezie zza horyzontu i liźnie dach swoimi - nawet bladymi - promieniami, to robi się na górze, jak w piekarniku. Łeb trochę boli; nie po piwie.
Wczorajszy dzień, zwłaszcza popołudnie i wieczór, był spod znaku "na 100%". O ile rano i wczesne popołudnie upłynęło mi na wydzieraniu łące przestrzeni życiowej, to poobiednią porą pojechałem z Tuśką do Żywca. W planie koncert przy okazji imprezy pod mianem Oscypek Fest. Bardzo chciałem tam pojechać, nie dla oscypka, nie dla cukrowej waty i zapiekanek z seropodobnym okładem, ale właśnie dla koncertu, żeby Tuśce pokazać, jak to jest. Dlatego dotarliśmy do amfiteatru dopiero wieczorową porą. Wcześniej natomiast zajechaliśmy do samego Żywca. Auto zostawiłem na wylotówce na Korbielów, bo jak się okazało starówka w osobie rynku (jakże przecież urokliwego) jest rozkopana do imentu. Zastanawia mnie fakt, czym kierowali się włodarza miasta, że zrobili z niego w środku sezonu urlopowego totalną pustynię. Sobotnie popołudnie, a w centrum nie uświadczysz nie tłumów, nie grupek, ale ani żywej duszy. Chcieliśmy kupić lody w cukierni - zastanawiałem się czy w ogóle czynna. Uciekliśmy stamtąd.
Spacer po Żywcu. Przyznam, że od wielu lat moje wizyty w tym mieście ograniczały się tylko i wyłącznie do rynku i parku wokół zamku. Mówiąc "od wielu lat", rzeczywiście chodzi mi o lat przynajmniej naście. Myślałem, że przez ten czas Żywiec się zmienił, otworzył na ludzi (turystów), ożył, otrząsnął się z zaściankowego marazmu, który smutnie i skutecznie psuł wizerunek tego miejsca. Poszliśmy więc ulicami rozgrzanymi popołudniowym słońcem. I ... i nic. Kompletna pustka. Weekend, wakacje, lato, słońce ... a tylko chyłkiem podjedzie ktoś do bankomatu, wypłaci gotówkę, i z piskiem opon odjeżdża hen, daleko, gdzieś, gdzie pewnie dzieje się coś. Dlaczego? Co takiego jest w Żywcu, że nie może wykorzystać swojego przecież tak romantycznego charakteru prowincji z historycznym zafarbem...? Szkoda.
Wróciliśmy więc do jedynego miejsca, gdzie trudno o rozczarowanie. Jaki jest, taki jest. Jednego roku mniej, innego bardziej zadbany, ale zawsze fajny. Park. W tym roku zaskakuje, bo ktoś włożył sporo pracy, aby wyglądał dobrze. Czysto. Kanały wysprzątane, trawa skoszona, a już to co mnie urzekło, to pięknie ukwiecona fontanna - w takim stanie jej jeszcze nie widziałem. Nie dość, że sama sadzawka już nie przypomina cuchnącego bajorka lecz przyciąga krystaliczną wodą, to tysiące róż oraz innych kwiatów dokoła sprawia, że właśnie tam wszyscy kierują swe kroki, że tam zasiadają na ławkach i schodkach, tam idą w ruch aparaty fotograficzne i inne rejestrujące wspomnienia u rządzenia. Jest po prostu ładnie i przyjemnie.
Amfiteatr. Dotarliśmy tam w końcu. Parkin 5 zł, bilet za wjazd na imprezę 15 (dzieci gratis). Ludzie sukcesywnie wypełniają plac przed pokaźną sceną. Dokoła kramy z żarciem i pierdołami. Jeno jakby brak trochę tych, których najbardziej się spodziewałem - z oscypkami. W końcu to impreza ku ich czci. Były, może z 3, może 4 ...? Ale nic to, najważniejszy koncert. Plan imprezy się rozjechał, wszystko z opóźnieniem. Jeszcze jakieś pokazy mody ślubnej, jeszcze ktoś awangardowo akordeonicznie przygrywa, jeszcze wybory Miss Oscypka ... w końcu koncert. Najpierw rockowo-ludowo, z góralskim wokalem i skrzypkami, potem atrakcja wieczoru: IRA. Doczekaliśmy, choć Tuśka już marudna. Ale warto było czekać. Fajnie zagrali, z werwą, głośno, porywając tłum. A tłum liczny, w tysiącach liczony. Nie byliśmy do końca, zlitowałem się nad padającą już na pysk Tuśką, po paru numerach pojechaliśmy.
Ups! Wyjechałem z Żywca, jakoś nijako. Znalazłem się nie po tej stronie jeziora, co przysporzyło nam dodatkowej nocnej wycieczki. Cóż w nocy wszystkie góry są czarne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz