Mieć tydzień urlopu i trafić dokładnie w ten czas, kiedy w menu pogodowym do wybrania jest tylko jedno danie, takie, które nawet tutaj zdarza się niespotykanie rzadko, to już gruba przesada.
Leje.
Dzisiaj apogeum zdarzeń.
Ja wiem, że to Bałtyk, że to standard, że jest zimno, albo leje, albo wieje, albo zimno-leje-wieje, ale w naiwnej pewności siebie oczekiwałbym jednak aby uszanować moje prośby o pogodę godną zakwaterowania w osobistym pokoju nr "urlop". A tak nie jest, jak być powinno. Czyżbym tam w Niebiosach się czymś naraził, że mnie tak srogo doświadczają... ?
Nie jest też tajemnicą, że będąc tutaj, na naszym narodowym sisajdzie, oczekiwania co do pogody są uwarunkowane tym, co widać nad głowami. W zależności od sytuacji jest to albo "niech się nie chmurzy" - taka wersja max optymistyczna; "niech będzie ciepło" - wersja obiektywnie mająca umocowanie w urlopowych pragnieniach; "niech nie wieje" - nadmiar życzeń; "niech nie pada" - wersja minimum ostateczne. Ja tylko wznoszę do góry ręce o to jedno: "niech nie pada".
A tu pada. Od rana. Raz leje, raz leje bardziej, czasami wręcz bardzo bardziej leje. I nie przekonują mnie te pięciominutowe przerwy w "nie-laniu".
Zgłaszam więc oficjalny protest!
Natomiast co do samego deszczu. Wszystkie jego odmiany znamy już, bo Forrest Gump ładnie nam je wylistował. Ale pewnie nie był nad naszym mało-modrym Bałtykiem, to też nie wie, jak tutaj odczuwa się deszcz. A nie jest tak, jakby się wydawało, że wszędzie tak samo doskwiera woda z nieba. TUTAJ jest zupełnie inaczej.
Gdy siąpi, albo przelotnie pada, to właściwie nikt na to nie zwraca uwagi. Takie zjawisko jest gdzieś poza skalą, gdzieś daleko przed jej początkiem. Ogólnie rzecz biorąc mało kto się tym przejmuje.
Gdy pada już nieco mocniej, ale dalej krótko, przelotnie, to też nijak to nie wpływa na zachowanie czy ewentualne rekonstrukcje planu dziennego. Ot, jak poleje chwilę, to człowiek zagryza zęby, jeno spojrzy z grymasem w niebo, ale z plaży nie schodzi, może tylko ręcznikiem grzbiet nakryje li do namiotu się na chwilę schowa. Tak samo, gdy ktoś dopiero w drodze na plażę, to na pewno nie zawróci, nie zmieni decyzji o plażowaniu.
Gdy pada mocniej i dłużej ... o to, już znacząco wpływa na odbieranie deszczu, jako zjawiska ze wszech miar dojmującego. Można usłyszeć pomruk niezadowolenia tłumu. Być może na plażę już tłumy nie ciągną, być może pojawi się tu i ówdzie parasol, ale jeszcze ulice i deptaki nie pustoszeją.
Gdy leje, leje długo i z namaszczeniem, to wtedy dopiero jest ... źle. Jak już i plaża i deptak pustoszeją, to możemy mówić, że ktoś w Niebie nawalił na całym froncie. Dopiero wtedy robi się ... smutno. Smutne i ponure myśli wkraczają do głowy ... I to jest dopiero faktyczne i realne zagrożenie dla świętego czasu urlopu, bo ma wpływ na realne jego postrzeganie i ocenianie, co może być groźne dla zdrowia psychicznego.
Nie chciałbym jeszcze oceniać.
Jeszcze wierzę, że ostatnia prosta będzie finiszem na miarę naszych możliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz