Kostucha miała bogate żniwa latoś ...
Dzisiaj księżniczka Leia, przedwczoraj George Michael. Nie tak dawno L. Cohen, B. Smoleń. Także Bowie, Czubaszek, Prince, Wajda, Umberto Eco i wielu innych. A jakby zamknąć rok do roku, to i Lemmy na listę się mieści. Śmierć hulała w tym roku tak, że aż jej kiecę podwiewało.
Śmierć kogoś, kto od zawsze był w tym samym świecie, w którym i ja byłem, jest najbardziej wyrazistym znakiem upływu czasu. I tego, że się (też) starzeję. Pomijając już nawet osobisty smutek i żal, że nie usłyszę nigdy na żywo Michaela Jackson'a, Freddie'go, czy anielskiego głosy Whitney, każdy kolejny nagrobny kamień kłuje w oczy przemijaniem.
Smutne.
Smutno.
wtorek, 27 grudnia 2016
piątek, 23 grudnia 2016
Wesołych Świąt ... lub nie
Ciesze się, że jednak żyję, gdzie żyję. Nie tylko na Święta.
Dwie anegdoty.
Pierwsza. Parę dni temu odwiedził mnie przedstawiciel francuskiej firmy. Jako, że koniec roku, jak tradycja nakazuje, kalendarzyk na nowy rok no i oczywiście życzenia. Nic takiego, normalna sprawa, bo tak tradycja nakazuje, żeby w tym czasie miłe słowo powiedzieć, uścisnąć rękę i życzyć ... No właśnie, czego życzyć ? No bo okazuje się, że prywatnie to ok, ale jako przedstawiciel francuskiej firmy wręczył mi życzenia "szczęśliwego nowego roku", ale już "wesołych świąt", to nie, bo nie można, bo to niepoprawne politycznie, bo prawo tego zabrania, bo mogłoby to kogoś urazić (!), kogoś kto świąt nie obchodzi. Czy ten świat do reszty oszalał ?!
Druga. Dzisiaj. Do tego samego miejsca przyjeżdża inny przedstawiciel, innej firmy, też z przedświąteczną wizytą. I przywozi ze sobą, oprócz życzeń, góralską kapelę, która daje koncert kolęd dla załogi naszej firmy. Wzruszenie ściska serce i na dźwięk skrzypek i na góralskiego pienia, i na sam fakt niepoprawnie politycznie pięknego pomysłu.
Dlatego odkładają na bok wszelkie patologie, które toczą ten kraj; pomijając zawieruchy, które targają naszym życiem; przymykając oczy na żenujący poziom politycznego bigosu; ja cieszę się, że mogę jeszcze najzwyczajniej w świecie życzyć Wesołych Świąt bez obawy, że wsadzą mnie za to do paki.
No to Wesołych Świąt !!!
Dwie anegdoty.
Pierwsza. Parę dni temu odwiedził mnie przedstawiciel francuskiej firmy. Jako, że koniec roku, jak tradycja nakazuje, kalendarzyk na nowy rok no i oczywiście życzenia. Nic takiego, normalna sprawa, bo tak tradycja nakazuje, żeby w tym czasie miłe słowo powiedzieć, uścisnąć rękę i życzyć ... No właśnie, czego życzyć ? No bo okazuje się, że prywatnie to ok, ale jako przedstawiciel francuskiej firmy wręczył mi życzenia "szczęśliwego nowego roku", ale już "wesołych świąt", to nie, bo nie można, bo to niepoprawne politycznie, bo prawo tego zabrania, bo mogłoby to kogoś urazić (!), kogoś kto świąt nie obchodzi. Czy ten świat do reszty oszalał ?!
Druga. Dzisiaj. Do tego samego miejsca przyjeżdża inny przedstawiciel, innej firmy, też z przedświąteczną wizytą. I przywozi ze sobą, oprócz życzeń, góralską kapelę, która daje koncert kolęd dla załogi naszej firmy. Wzruszenie ściska serce i na dźwięk skrzypek i na góralskiego pienia, i na sam fakt niepoprawnie politycznie pięknego pomysłu.
Dlatego odkładają na bok wszelkie patologie, które toczą ten kraj; pomijając zawieruchy, które targają naszym życiem; przymykając oczy na żenujący poziom politycznego bigosu; ja cieszę się, że mogę jeszcze najzwyczajniej w świecie życzyć Wesołych Świąt bez obawy, że wsadzą mnie za to do paki.
No to Wesołych Świąt !!!
niedziela, 18 grudnia 2016
Pół żartem, ćwierć serio.
To żadne odkrycie, czy rewolucyjna teza. Mądrzejsi ode mnie już dawno to odkryli. Ja tylko mogę się podpisać pod tą prawdą starą, jak świat: kobiety są z natury złe. I nic tego nie zmieni, ani to że je tak bezgranicznie kochamy, że je tak uwielbiamy, hołubimy, zabijamy się dla nich i robimy absolutnie wszystko aby przychylić im nieba i miłością zwalczyć ich naturę.
Zanim na mnie runie huragan nienawiści wygenerowany przez połowę z okładem populacji gatunku, zanim żądza mej krwi utoczy jej ostatnią kroplę, przyznaję, tak!, jestem męską szowinistyczną świnią, ale zdania nie zmienię. Dyskutować nie zamierzam, bo z faktami (jak z kobietami) się nie dyskutuje. Argumentów przytaczać nie będę, bo dogmaty tego nie wymagają. Rozprawy nijakiej na ten temat, też poczynić nie pragnę. To jedynie taka refleksja napędzana życiem i obecnością w pobliżu samiczki w okresie dojrzewania do pełnej kobiecej postaci (drżę!), tak uwypukla tę prawdę znaną od zarania dziejów.
Faceci to mają jednak prze***e. Nie dość, że nas mniej, nie dość że fizycznie jesteśmy mniej wytrzymali na ból (istnienia), nie dość że nasza łagodna natura stawia nas na z góry przegranej pozycji w tym starciu, to jeszcze dziejowy spisek (skąd się to wzięło???) przypina nam łatę agresora.
Pomocy!!! Czasami po prostu nie ogarniam bycia po drugiej stronie barykady ...
Zanim na mnie runie huragan nienawiści wygenerowany przez połowę z okładem populacji gatunku, zanim żądza mej krwi utoczy jej ostatnią kroplę, przyznaję, tak!, jestem męską szowinistyczną świnią, ale zdania nie zmienię. Dyskutować nie zamierzam, bo z faktami (jak z kobietami) się nie dyskutuje. Argumentów przytaczać nie będę, bo dogmaty tego nie wymagają. Rozprawy nijakiej na ten temat, też poczynić nie pragnę. To jedynie taka refleksja napędzana życiem i obecnością w pobliżu samiczki w okresie dojrzewania do pełnej kobiecej postaci (drżę!), tak uwypukla tę prawdę znaną od zarania dziejów.
Faceci to mają jednak prze***e. Nie dość, że nas mniej, nie dość że fizycznie jesteśmy mniej wytrzymali na ból (istnienia), nie dość że nasza łagodna natura stawia nas na z góry przegranej pozycji w tym starciu, to jeszcze dziejowy spisek (skąd się to wzięło???) przypina nam łatę agresora.
Pomocy!!! Czasami po prostu nie ogarniam bycia po drugiej stronie barykady ...
Co to się wyrabia?
Pośrodku nocy ...
Kiedyś tam składałem deklaracje, że o polityce to już nie, że dziękuję, że nie będę. I byłem grzeczny, słowny, unikałem jak ognia. Ale czasami nie można, bo się człowiek udusi. Dla siebie samego. dla własnej lichej pamięci, ad akta, żeby kiedyś, za nie wiadomo jaki czas, poczytać, jak to było.
Unikam politycznego bagna, jak największej zarazy. Na co dzień omijam, nie czytam, nie oglądam wiadomości, cowieczornej porcji tego gówna. Nie oznacza to, że nic do mnie nie dociera. A to co dociera, powoduje ciarki na plecach i odruch wymiotny. Kiedy prosto w twarz, bez zająknięcia ktoś próbuje wmówić ci, że czarne jest białe; kiedy biją ludzi na ulicach; kiedy już wypatrujesz wojska za rogiem, to zaczynasz się bać. 35 lat temu, jako dzieciak, się już bałem. Wtedy kolumna czołgów jadąca ul. 3-go Maja powodowała drżenie nie tylko okolicznych domów, ale przede wszystkim ludzi, mnie też.
Jesteśmy świadkiem rozjeżdżania zdobyczy ostatnich 25 lat demokracji w naszym pięknym kraju. To co z początku wydawało się nawet śmieszne, bo tak niedorzeczne, już po chwili stało się niepokojące, potem straszne. Wszystko się wali. To pokazuje, jak kruchym był ład, który wydawał się niepodważalny. Nawet jeśli ten stan nie był stanem utopijnej, wszechobecnej szczęśliwości, sprawiedliwości i prawości, o tyle gwarantował bezpieczeństwo i pewność, że nikt nie zrobi krzywdy, jeśli sam sobie na to nie zasłużysz. To czy jesteś bogaty, z sukcesem; czy biedny, niezaradny i bez perspektyw, było splotem szczęśliwego przypadku i przede wszystkim własnych chęci i zdolności. Bogaci i biedni, ci szczęśliwi, i ci nieco mniej - jak na całym świecie. Jednak wszystko w ramach: "chu***o, ale stabilnie", nawet jeśli dla niektórych "chu***o" trochę bardziej. Nie chcę odgórnej sprawiedliwości i równania ku dołowi. Wolę mieć do siebie pretensje, że nie jadę pierwszą klasą, niż wiedzieć, że zawdzięczam to komuś, o tak mu się podobało.
Dzisiaj jest inaczej. Pomału wszystko zmierza do tego, że nasz świat zawraca, o 180 stopni. Ograniczenia wolności, już wcale nie ukrywane cenzura w mediach, narastająca inwigilacja w sieci, udupianie niepokornych mediów, kupowanie przychylności przez rząd, ośmieszanie Polski na forum międzynarodowym ... wszystko to sprawia, że zaczynam się poważnie niepokoić do czego to wszystko zmierza. Już nie jest też dla nikogo tajemnicą, że zapędy dyktatorskie, przybliżające nas do poziomu kacykowych afrykańskich tworów, lub wschodnich republik byłych SRR, są coraz śmielsze i gwałtowniejsze. Boję się tego. I boli mnie, że młodzi ludzie tak chętnie przyklaskują temu trendowi, chociaż rozumiem, że oni nie znają z doświadczenia stanu zniewolenia (sam wybiórczo pamiętam te czasy). Mam tylko nadzieję, że opamiętanie nadejdzie, jak najszybciej.
Żaden ze mnie społecznik, humanista (choć często tak o sobie mówię), ani znawca tematu. Mówię z perspektywy faceta, który lizną "starego i nowego". Nie mogę też autorytarnie stwierdzić, że było mi źle (bo smarkaty byłem), a potem to już szczęśliwa demokracją zalała mnie samym, nie do opisania, dobrem. Nie. Ale podskórnie czuję, że cofanie się z raz obranej drogi państwa prawa, odrzucenie europejskich wartości, nie respektowanie podstawowych humanitarnych praw obywatelskich, ludzkich, to ścieżka ku zatraceniu. Jeśli ludzie znowu (!) zaczną emigrować nie za chlebem, a za wolnością, to będzie to największa porażka Polski i Polaków.
Kiedyś tam składałem deklaracje, że o polityce to już nie, że dziękuję, że nie będę. I byłem grzeczny, słowny, unikałem jak ognia. Ale czasami nie można, bo się człowiek udusi. Dla siebie samego. dla własnej lichej pamięci, ad akta, żeby kiedyś, za nie wiadomo jaki czas, poczytać, jak to było.
Unikam politycznego bagna, jak największej zarazy. Na co dzień omijam, nie czytam, nie oglądam wiadomości, cowieczornej porcji tego gówna. Nie oznacza to, że nic do mnie nie dociera. A to co dociera, powoduje ciarki na plecach i odruch wymiotny. Kiedy prosto w twarz, bez zająknięcia ktoś próbuje wmówić ci, że czarne jest białe; kiedy biją ludzi na ulicach; kiedy już wypatrujesz wojska za rogiem, to zaczynasz się bać. 35 lat temu, jako dzieciak, się już bałem. Wtedy kolumna czołgów jadąca ul. 3-go Maja powodowała drżenie nie tylko okolicznych domów, ale przede wszystkim ludzi, mnie też.
Jesteśmy świadkiem rozjeżdżania zdobyczy ostatnich 25 lat demokracji w naszym pięknym kraju. To co z początku wydawało się nawet śmieszne, bo tak niedorzeczne, już po chwili stało się niepokojące, potem straszne. Wszystko się wali. To pokazuje, jak kruchym był ład, który wydawał się niepodważalny. Nawet jeśli ten stan nie był stanem utopijnej, wszechobecnej szczęśliwości, sprawiedliwości i prawości, o tyle gwarantował bezpieczeństwo i pewność, że nikt nie zrobi krzywdy, jeśli sam sobie na to nie zasłużysz. To czy jesteś bogaty, z sukcesem; czy biedny, niezaradny i bez perspektyw, było splotem szczęśliwego przypadku i przede wszystkim własnych chęci i zdolności. Bogaci i biedni, ci szczęśliwi, i ci nieco mniej - jak na całym świecie. Jednak wszystko w ramach: "chu***o, ale stabilnie", nawet jeśli dla niektórych "chu***o" trochę bardziej. Nie chcę odgórnej sprawiedliwości i równania ku dołowi. Wolę mieć do siebie pretensje, że nie jadę pierwszą klasą, niż wiedzieć, że zawdzięczam to komuś, o tak mu się podobało.
Dzisiaj jest inaczej. Pomału wszystko zmierza do tego, że nasz świat zawraca, o 180 stopni. Ograniczenia wolności, już wcale nie ukrywane cenzura w mediach, narastająca inwigilacja w sieci, udupianie niepokornych mediów, kupowanie przychylności przez rząd, ośmieszanie Polski na forum międzynarodowym ... wszystko to sprawia, że zaczynam się poważnie niepokoić do czego to wszystko zmierza. Już nie jest też dla nikogo tajemnicą, że zapędy dyktatorskie, przybliżające nas do poziomu kacykowych afrykańskich tworów, lub wschodnich republik byłych SRR, są coraz śmielsze i gwałtowniejsze. Boję się tego. I boli mnie, że młodzi ludzie tak chętnie przyklaskują temu trendowi, chociaż rozumiem, że oni nie znają z doświadczenia stanu zniewolenia (sam wybiórczo pamiętam te czasy). Mam tylko nadzieję, że opamiętanie nadejdzie, jak najszybciej.
Żaden ze mnie społecznik, humanista (choć często tak o sobie mówię), ani znawca tematu. Mówię z perspektywy faceta, który lizną "starego i nowego". Nie mogę też autorytarnie stwierdzić, że było mi źle (bo smarkaty byłem), a potem to już szczęśliwa demokracją zalała mnie samym, nie do opisania, dobrem. Nie. Ale podskórnie czuję, że cofanie się z raz obranej drogi państwa prawa, odrzucenie europejskich wartości, nie respektowanie podstawowych humanitarnych praw obywatelskich, ludzkich, to ścieżka ku zatraceniu. Jeśli ludzie znowu (!) zaczną emigrować nie za chlebem, a za wolnością, to będzie to największa porażka Polski i Polaków.
sobota, 17 grudnia 2016
Ride over youtube
Niezbadane są są ścieżki youtubowe ...
Nigdy nie wiesz gdzie dotrzesz.
Zagłębiwszy się w youtuba, szczególnie gdy pora do tego dogodna, można popłynąć nurtem tak nieprzewidzianym, że nigdy nie przewidzisz, jaką deltą Mekongu wpadniesz do oceanu. Dźwięki płyną z głośników, nuty wgryzają się w głowę, lawirują, dygoczą, świdrują, poruszają każdy nerw. Muzyka mieni się odcieniami, rozbłyskuje fajerwerkami by po chwili swe płomienie przygaszać, to znowu wystrzeliwać je w niebiosa.
Zdając się na logikę, gdzieś programistycznie zapisaną w tej oto witrynie internetowej, można wybierając jedynie podpowiedzi systemu, podróżować po tak różnych muzycznych krainach, że niespodzianki gonią kolejne w tempie prestissimo. Czasami trafia się w tak odległe rejony, że z wypiekami na twarzy i bezgłośnym "o ja cie...!" nie można się najeść tych dźwięków tak zapomnianych, tak dziwnych, tak niespodziewanych. Lubię to. Lubię się poddać takiemu skakaniu z nuty na nutę, z pięciolinii na pięciolinię, z melodii na melodię. Ileż to razy znalazłem perełki tam, gdzie być ich nie powinno.
Nigdy nie wiesz gdzie dotrzesz.
Zagłębiwszy się w youtuba, szczególnie gdy pora do tego dogodna, można popłynąć nurtem tak nieprzewidzianym, że nigdy nie przewidzisz, jaką deltą Mekongu wpadniesz do oceanu. Dźwięki płyną z głośników, nuty wgryzają się w głowę, lawirują, dygoczą, świdrują, poruszają każdy nerw. Muzyka mieni się odcieniami, rozbłyskuje fajerwerkami by po chwili swe płomienie przygaszać, to znowu wystrzeliwać je w niebiosa.
Zdając się na logikę, gdzieś programistycznie zapisaną w tej oto witrynie internetowej, można wybierając jedynie podpowiedzi systemu, podróżować po tak różnych muzycznych krainach, że niespodzianki gonią kolejne w tempie prestissimo. Czasami trafia się w tak odległe rejony, że z wypiekami na twarzy i bezgłośnym "o ja cie...!" nie można się najeść tych dźwięków tak zapomnianych, tak dziwnych, tak niespodziewanych. Lubię to. Lubię się poddać takiemu skakaniu z nuty na nutę, z pięciolinii na pięciolinię, z melodii na melodię. Ileż to razy znalazłem perełki tam, gdzie być ich nie powinno.
piątek, 16 grudnia 2016
Piątek, piąteczek, piątunio ...
Weekend. Zawsze nastraja do refleksji nad minionym tygodniem. Ta dzisiaj krótka i zwięzłowata: to był esencjonalny, gęsty wywar. Weekend więc się przyda. Szklaneczka whisky na dobry wieczór, siakaś muzyka, dobry film. Ponieważ ostatnie weekendy były dosyć zapracowane (jakby na to nie patrzeć), może warto aktualny przeżyć bardziej luzacko. Let it be!
Aż się w głowie nie mieści, że już za tydzień Święta! Kiedy ta jesień minęła? Już lata nie wspominam, ale jesień też uciekła mi z kalendarza nie wiadomo kiedy. Nocno-poranne mrozy, czapka na głowie i zziębnięte dłonie mogły co prawda dać do zrozumienia, że zima nadchodzi, ale przecież mógłby to być tylko żart. Jest jednak inaczej - paskuda łapie nas za gardło. Dobrze, że te Święta jednak blisko. Chyba już dawno tak mi się nie chciało tego bożonarodzeniowego kolorowego i pokręconego czasu. Sam nie wiem skąd to się u mnie wzięło ...? Za parę dni choinka, potem wigilijna kolacja (w tym roku u nas!), zapach grzybów everywhere, pasterka na której będę kolędował wniebogłosy (i walczył ze snem podczas kazania), potem świąteczny obiad; pomarańcze, mandarynki, makówki (oh! te makówki!). I jeszcze śniegu jakoś chcę!
Tymczasem we wszechświecie i okolicach:
- Qwa! Paliwo coraz droższe. Dzisiaj już ON po 4,67 PLN na BP.
- PiSuary coraz śmielej sobie poczynają. Totalitaryzm kiełkuje zastraszająco krzepko.
Aż się w głowie nie mieści, że już za tydzień Święta! Kiedy ta jesień minęła? Już lata nie wspominam, ale jesień też uciekła mi z kalendarza nie wiadomo kiedy. Nocno-poranne mrozy, czapka na głowie i zziębnięte dłonie mogły co prawda dać do zrozumienia, że zima nadchodzi, ale przecież mógłby to być tylko żart. Jest jednak inaczej - paskuda łapie nas za gardło. Dobrze, że te Święta jednak blisko. Chyba już dawno tak mi się nie chciało tego bożonarodzeniowego kolorowego i pokręconego czasu. Sam nie wiem skąd to się u mnie wzięło ...? Za parę dni choinka, potem wigilijna kolacja (w tym roku u nas!), zapach grzybów everywhere, pasterka na której będę kolędował wniebogłosy (i walczył ze snem podczas kazania), potem świąteczny obiad; pomarańcze, mandarynki, makówki (oh! te makówki!). I jeszcze śniegu jakoś chcę!
Tymczasem we wszechświecie i okolicach:
- Qwa! Paliwo coraz droższe. Dzisiaj już ON po 4,67 PLN na BP.
- PiSuary coraz śmielej sobie poczynają. Totalitaryzm kiełkuje zastraszająco krzepko.
wtorek, 13 grudnia 2016
Serengeti
Dzisiaj z rana w drodze do roboty, w zależności od miejsca, od -9,5 do -6 st.C. A to już wynik bolesny. Nie tylko dla ludzi zresztą. Zimno wygnało też dzikie bydlęta z lasów. Czułem się jak na jakimś safari w Serengeti 😀 W pewnym momencie, na niezbyt wszak długim odcinku drogi przez las, po jednej i drugiej stronie, w rowach, na poboczach i na samej drodze też, stadka dorodnych saren i okazałych jeleniowych łani. Ha! Szkoda, że nie mam w samochodzie kamerki. Jazda pośród dzikiej zwierzyny, i to w takiej bogatej odsłonie, to emocjonująca sprawa.
Zima zła, hu-hu-ha hu-hu-ha !!! Szkoda (ja to mówię!), że śniegu nie ma.
Wymarznąwszy dzisiaj solidnie zaraz rozgrzeję się przepysznym grzańcem z piwa, korzeni, miodu i pomarańczy przygotowanym przez Najlepszą z Żon. Uhmmm ... ależ pachnie! ależ smakuje !!!
poniedziałek, 12 grudnia 2016
Wojna totalna
Wojna! Dwutygodniowa wojna totalna. Na wyniszczenie. Bez brania jeńców. Bez litości. Bez kompromisów. Pierworodna czyta ... książkę.
W tej wojnie agresja osiąga poziom niewyobrażalny. Zmuszenie do przeczytania lektury wymaga wytoczenia najcięższych dział, użycia broni biologicznej, szantażu i groźby. W trakcie starć rykoszetem dostają strony niezaangażowane. I cierpią. Ale wojna taką ma naturę, że nie trzeba opowiedzieć się po którejś ze stron, aby krwawić. Nawet pośród sojuszników wzajemnie celnie zadane rany krwawią. Konflikt ociera się o rozwód, niebieską linię, pakowanie walizek, pedagoga szkolnego, psychologa i kozetkę u psychiatry. Ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo i przyjemnie, wszak Pierworodna musi ... przeczytać ... książkę. Qwa! To nie żarty! MUSI ... PRZECZYTAĆ ... KSIĄŻKĘ !!!
Ostatnie dwa tygodnie są odarte z człowieczeństwa. Zbrodnia goni zbrodnię. Łza płynie za łzą. Ból, cierpienie, najpodlejsze instynkty. Bo Pierworodna czyta ... książkę. Doznanie tak dojmujące, przeżycie tak ekstremalne i zadanie tak radykalne, że pokojowo nie mogło się to odbyć. Na horyzoncie majaczy szansa na zawarcie pokoju, bo zostało już tylko parędziesiąt stron. Wyniszczone armie łakną jak kania dżdżu zakończenia tego konfliktu. Oby jak najszybciej. Ale ... Pierworodna ... jeszcze ... czyta.
W tej wojnie agresja osiąga poziom niewyobrażalny. Zmuszenie do przeczytania lektury wymaga wytoczenia najcięższych dział, użycia broni biologicznej, szantażu i groźby. W trakcie starć rykoszetem dostają strony niezaangażowane. I cierpią. Ale wojna taką ma naturę, że nie trzeba opowiedzieć się po którejś ze stron, aby krwawić. Nawet pośród sojuszników wzajemnie celnie zadane rany krwawią. Konflikt ociera się o rozwód, niebieską linię, pakowanie walizek, pedagoga szkolnego, psychologa i kozetkę u psychiatry. Ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo i przyjemnie, wszak Pierworodna musi ... przeczytać ... książkę. Qwa! To nie żarty! MUSI ... PRZECZYTAĆ ... KSIĄŻKĘ !!!
Ostatnie dwa tygodnie są odarte z człowieczeństwa. Zbrodnia goni zbrodnię. Łza płynie za łzą. Ból, cierpienie, najpodlejsze instynkty. Bo Pierworodna czyta ... książkę. Doznanie tak dojmujące, przeżycie tak ekstremalne i zadanie tak radykalne, że pokojowo nie mogło się to odbyć. Na horyzoncie majaczy szansa na zawarcie pokoju, bo zostało już tylko parędziesiąt stron. Wyniszczone armie łakną jak kania dżdżu zakończenia tego konfliktu. Oby jak najszybciej. Ale ... Pierworodna ... jeszcze ... czyta.
niedziela, 11 grudnia 2016
Co tam Panie w gastronomii ?
Weekend. Jak zwykle grzeszny. Można by rzecz: Sodoma & Gomora. O ile w tygodniu racjonalne odżywianie nie jest problemem, bo narzucony sobie reżim jest do opanowania, to jak przychodzi weekend, to budzą się demony. Nie inaczej i tym razem 😋
Jest piątek wieczór, jest sobotnia noc, jest barek zaopatrzony i lodówka z dostępem "full opcja". Morale nadszarpnięte zluzowaną atmosferą, a i okazja czyni złodzieja. No i nie mam już odwrotu. Jest pysznie i rubasznie. Szczególnie, gdy np. świąteczne porządki są pokutą wystarczającą do odkupienia wszelkich kulinarno-napitkowych win.
A'propos porządków świątecznych. Pojechalim z Najlepszą z Żon po kuchennej bandzie w sobotni wieczór i noc. Na tyle, że niektóre rewiry, o których istnieniu już dawno zapomniałem, były nie lada niespodzianką. Podobnie, jak zapomniany osprzęt i inne tego typu skarby. Największą wartością, poza przejściem na wyższy level porządku w kuchni, było wyniesienie na śmietnik hołdy różnych rupieci. Taka akcja zawsze mnie cieszy.
Niedziela leniwa. Trzeba było nieco odpocząć po suto zakrapianym sprzątaniu. W końcu człowiek musi dychnąć, skoro to jeszcze weekend. Wieczorek towarzysko też udany, na miejscu. Teraz już cicho, światła zgaszone, tv przyciszony. Jeszcze tylko wieczorna toaleta i można się zanurzyć w kołdrzane i poduchowe czeluście. Może jeszcze parę stron książki? Czemu nie, chociaż właściwie to trzeba się pomału wygaszać.
Pogoda taka sobie. Ostatnie dni to ocieplenie z plusowymi temperaturami. Od jutra mam być oraz zimniej. Gdzieś tam ktoś przewiduje białe święta w tym roku- wierzyć, nie wierzyć ? W sumie zawsze to milsze święta, jak białe. A jak już o świętach, to dzisiaj taka rozmowa w temacie się uskuteczniła. Kwintesencją była myśl, że nie można odpuszczać za bardzo, zbyt luzować wszelkich obyczajów, mimo że oficjalna wykładnia "praw i obowiązków świątecznych" jest coraz bardziej liberalna. Bo czyż właśnie w tych zwyczajach zarezerwowanych dla tych świąt nie jest zapisana cała ich magia i niezwykłość?
Jest piątek wieczór, jest sobotnia noc, jest barek zaopatrzony i lodówka z dostępem "full opcja". Morale nadszarpnięte zluzowaną atmosferą, a i okazja czyni złodzieja. No i nie mam już odwrotu. Jest pysznie i rubasznie. Szczególnie, gdy np. świąteczne porządki są pokutą wystarczającą do odkupienia wszelkich kulinarno-napitkowych win.
A'propos porządków świątecznych. Pojechalim z Najlepszą z Żon po kuchennej bandzie w sobotni wieczór i noc. Na tyle, że niektóre rewiry, o których istnieniu już dawno zapomniałem, były nie lada niespodzianką. Podobnie, jak zapomniany osprzęt i inne tego typu skarby. Największą wartością, poza przejściem na wyższy level porządku w kuchni, było wyniesienie na śmietnik hołdy różnych rupieci. Taka akcja zawsze mnie cieszy.
Niedziela leniwa. Trzeba było nieco odpocząć po suto zakrapianym sprzątaniu. W końcu człowiek musi dychnąć, skoro to jeszcze weekend. Wieczorek towarzysko też udany, na miejscu. Teraz już cicho, światła zgaszone, tv przyciszony. Jeszcze tylko wieczorna toaleta i można się zanurzyć w kołdrzane i poduchowe czeluście. Może jeszcze parę stron książki? Czemu nie, chociaż właściwie to trzeba się pomału wygaszać.
Pogoda taka sobie. Ostatnie dni to ocieplenie z plusowymi temperaturami. Od jutra mam być oraz zimniej. Gdzieś tam ktoś przewiduje białe święta w tym roku- wierzyć, nie wierzyć ? W sumie zawsze to milsze święta, jak białe. A jak już o świętach, to dzisiaj taka rozmowa w temacie się uskuteczniła. Kwintesencją była myśl, że nie można odpuszczać za bardzo, zbyt luzować wszelkich obyczajów, mimo że oficjalna wykładnia "praw i obowiązków świątecznych" jest coraz bardziej liberalna. Bo czyż właśnie w tych zwyczajach zarezerwowanych dla tych świąt nie jest zapisana cała ich magia i niezwykłość?
niedziela, 4 grudnia 2016
Dzień Odlewnika i inne melanże
Cytując klasyka: "... no i cały misterny plan w pizdu".
Zgrzeszyłem trzykrotnie. Jak Piotr trzy razy zaparł się Nauczyciela, tak ja trzykrotnie odwróciłem głowę od zbawiennego detoxu, któremu się poddałem. "Zaprawdę powiadam, że nim kur trzykrotnie zapieje o poniedziałkowym świecie, ty zeżresz to co nie powinieneś". I stało się. Zgrzeszyłem niemiłosiernie i nawet pisząc te słowa przegryzam jeszcze pszenne zdradzieckie paluchy. O ja niedobry! Czy wrócę na ścieżkę żywieniowego oświecenia? Hmm ...
Ale było warto zgrzeszyć.
Piątek.
To był bardzo dłuuuuugi dzień. A finisz był dosyć spektakularny. Dzień Odlewnika i firmowy event. Było wszystko to co potrzebne do świętowania, dobrej zabawy, łącznie z muzyką i towarzystwem szytym na miarę tego wydarzenia. To był wielce udany wieczór.
Sobota.
Początek na lekkim "wczorajszym", troszkę słabo, z czasem do normy. Potem urodzinowi goście Pierworodnej. O Boziu! To było dopiero doznanie. Stado 11-to latków w zagęszczeniu na metr kwadratowy zapewniającym takie skumulowanie energii, że studzenie reaktora atomowego to przy tym pestka. Traumatyczne przeżycie. Lekkie przestudzenie tego ładunku nastąpiło w trakcie godzinnego przepędzenia stada do Nota Bene w celu wypasu na pizzowym cieście. Końcówka w domu dopełniła to huczne świętowanie. Koniec końcem, dało się przeżyć.
Niedziela.
Drugi dzień urodzinowania. Tym razem rodzinnie. Tradycyjnie.
No i mamy grudzień. Ten magiczny bardzo krótki miesiąc w roku. Lada chwila Święta, potem Sylwester i mamy Nowy Rok. Zima gdzieś tam czyha za rogiem raz po raz szczypiąc ziąbem i posypując śniegiem. Ja jednakowoż mam nadzieję, że przynajmniej w drugiej połowie stycznia świat przykryje się grubą warstwą śniegu. Dlaczego? Bo mam plan, ba, plan mam już zaklepany i zarezerwowany. Ale o tym kiedy indziej ...
Zgrzeszyłem trzykrotnie. Jak Piotr trzy razy zaparł się Nauczyciela, tak ja trzykrotnie odwróciłem głowę od zbawiennego detoxu, któremu się poddałem. "Zaprawdę powiadam, że nim kur trzykrotnie zapieje o poniedziałkowym świecie, ty zeżresz to co nie powinieneś". I stało się. Zgrzeszyłem niemiłosiernie i nawet pisząc te słowa przegryzam jeszcze pszenne zdradzieckie paluchy. O ja niedobry! Czy wrócę na ścieżkę żywieniowego oświecenia? Hmm ...
Ale było warto zgrzeszyć.
Piątek.
To był bardzo dłuuuuugi dzień. A finisz był dosyć spektakularny. Dzień Odlewnika i firmowy event. Było wszystko to co potrzebne do świętowania, dobrej zabawy, łącznie z muzyką i towarzystwem szytym na miarę tego wydarzenia. To był wielce udany wieczór.
Sobota.
Początek na lekkim "wczorajszym", troszkę słabo, z czasem do normy. Potem urodzinowi goście Pierworodnej. O Boziu! To było dopiero doznanie. Stado 11-to latków w zagęszczeniu na metr kwadratowy zapewniającym takie skumulowanie energii, że studzenie reaktora atomowego to przy tym pestka. Traumatyczne przeżycie. Lekkie przestudzenie tego ładunku nastąpiło w trakcie godzinnego przepędzenia stada do Nota Bene w celu wypasu na pizzowym cieście. Końcówka w domu dopełniła to huczne świętowanie. Koniec końcem, dało się przeżyć.
Niedziela.
Drugi dzień urodzinowania. Tym razem rodzinnie. Tradycyjnie.
No i mamy grudzień. Ten magiczny bardzo krótki miesiąc w roku. Lada chwila Święta, potem Sylwester i mamy Nowy Rok. Zima gdzieś tam czyha za rogiem raz po raz szczypiąc ziąbem i posypując śniegiem. Ja jednakowoż mam nadzieję, że przynajmniej w drugiej połowie stycznia świat przykryje się grubą warstwą śniegu. Dlaczego? Bo mam plan, ba, plan mam już zaklepany i zarezerwowany. Ale o tym kiedy indziej ...
Subskrybuj:
Posty (Atom)