FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Malkontent

Malkontent - człowiek negatywnie nastawiony do życia, niezadowolony z rzeczywistości, we wszystkim doszukujący się ujemnych stron; maruda, zrzęda, tetryk, brękot, gbur, ględa, ględziarz, grubianin, grymaśnik, kwękacz, mantyka, męczydusza, mrukot, narzekacz, roszczeniowiec, upierdliwiec, utyskiwacz, wyrzekacz, zrzędliwiec, burczymucha, chimeryk, czarnowidz, defetysta, fatalista, frustrat, kapryśnik, krytykant, pesymista, śledziennik, wybredniś, wybrzydacz, jęczydusza, starzec, hipochondryk, namolniak, natręt, piła, zgorzknialec, krytyk, nudziarz... uff ...
Wiele z powyższych pierwszy raz na oczy widzę, a z kilkoma zupełnie się nie zgadzam, że niby synonimy takie. Niemniej dzisiaj rzeczywiście jest dzień, kiedy "chce mi się generalnie mniej". Jeeezuuu!, bo poniedziałek. Bo poniedziałek i to w skali makro. Bo od rana miałem przeczucie, że coś się złego stanie. Bo, ku*wa!, miałem rację! Przy całym moim zamiłowaniu do trzymania w garści racji - z zasady ją po prostu mam, i już - dzisiejsze "a nie mówiłem", w***wiło mnie niemożebnie. Przeczucie przypomniało mi dzisiaj dobitnie, że mam się z nim liczyć.

Nanga Parbat

Miniony weekend upłynął na śledzeniu losów dwojga himalaistów na Nanga Parbat. Tragedia umierającego Polaka i ocalenie Francuzki, tak skwapliwie relacjonowana przez media, oprócz nieopisanego żalu i łez, postawiły bardzo trudne pytania. Gdzie jest granica między samorealizacją i dokarmianiem adrenaliną demona, a niczym nieusprawiedliwionym ryzykiem ponad wszelką miarę? Jak bardzo ważna jest egoistyczna pasja jednostki, a gdzie zaczyna się odpowiedzialność nie tylko za siebie, lecz za innych? Wreszcie, czy podejmowane ekstremalne ryzyko - jakkolwiek je oceniając - powinno być do samego końca płacone przez wszystkich jego uczestników? I jak żyć z świadomością, że ...
Tomasz Mackiewicz, który zginął pod Nanga Parbat, osierocił trójkę dzieci. O ile wdowa po nim może wytłumaczy sobie, a raczej wmówi, przekona samą siebie i usprawiedliwi tragedię męża (i swoją), o tyle jego dzieci nie zrozumieją dlaczego już nie mają taty. Tak samo nie zrozumie tego wielu. Wszystkim żal, bo zginął człowiek. Nieliczni wykażą się zrozumieniem, będą mówić, że "żył jak chciał", że "spłonął, jak pochodnia, miast tlić się, jak niedopałek". Wielu natomiast postawi pytanie: "Jak mógł...?!" - i to pytanie wcale nie jest pretensjonalne. To raczej pytanie o podstawowe zasady umowy społecznej, której elementem, jest odpowiedzialność za drugą osobę. Nie ma przyzwolenia na sprawianie cierpienia bliźniemu w imię własnego samozadowolenia. Funkcjonując w układzie partnerskim, rodzinnym, każdym innym zbudowanym na silnych związkach emocjonalnych, podejmuje się zobowiązania. Takim zobowiązaniem jest bycie mężem, ojcem, matką; obietnica bycia z kimś, tworzenia związków z założenia bez daty przydatności do spożycia.
Bycie himalaistą, miłowanie gór ze wszech miar romantyczne, wydaje się przekraczać granicę, bezpieczną granicę, dla funkcjonowania rodziny. Odpowiedzialność za drugą osobę, przy podejmowaniu zachowań tak ekstremalnie ryzykowanych, budzi wątpliwość co do jej oceny. Moją na pewno. 

niedziela, 28 stycznia 2018

Sznita z fetem i whisky z colą

Obrabiam sentymenty. To znaczy zdjęcia obrabiam. A sentymenty to same wyłażą z najbardziej zapomnianych kątów. Siedzę nad zdjęciami skrzętnie wyszukanymi z najbardziej zakurzonych CD, słucham Gottharda, zagryzam sznitę z gorącego jeszcze chleba posmarowanego fetem i popijam whisky z colą. Taki wieczór, taka noc.
Sentymentalny ze mnie, kuźwa, facet. Zdecydowanie za bardzo. Bo i te zdjęcia sprzed lat nastu, jak i przypadkiem znaleziony na wyciągniętym z najgłębszej szafki dysku Gotthard, to nic innego, jak sentymentalna miazga na mą duszę. Swoją drogą, za niektóre zdjęcia, które znalazłem na dysku, pewnie niejeden zechciałby mnie uśmiercić chroniąc swą cześć i dzisiejszy wizerunek. 😎 A zdjęcia obrabiam, bo szukam inspiracji, materiału na kolejną fotoksiążkę, którą w najbliższych paru dniach muszę skroić i zamówić.
Weekend. Zima to czy nie zima. Szkoda, że nie mam zdjęcia, bo miniona sobota pod pierzyną gęstej mgły przypominała bardziej listopad, niż styczeń. Nawet zapach powietrza mimowolnie przenosił w późnojesienne klimaty. Zima w odwrocie. 
Sobota, to sobota, swoje prawa ma. I nie mówię o prawie do wieczornej szklaneczki wody życia, a raczej o nadganianiu powszednio-tygodniowych domowych zaległości. Tym razem miały one wydźwięk bardziej "świąteczny", bo trzeba było przekopać się do odległych rubieży naszej szafy. Ba, rubieże czy kresy to mało powiedziane, toż to po prostu antypody naszej posiadłości. Zakasawszy więc rękawy, najpierw Najlepsza z Żon, potem ja, przebijaliśmy się mozolnie do najdalszych półek, bo gdzieś tam, gdzieś daleko, za siedmioma stosami, za siedmioma worami, są "te rzeczy", te tak potrzebne do... No właśnie, potrzebne na zbliżający się zimowy urlop. Kiedyś trzeba było odgarnąć te szafowe zaspy, zanim przyjdzie nam odgarniać (oby!) śnieżne zaspy w chwytających za serce okolicznościach przyrody.
Za mną cholernie męczący tydzień. Zresztą ten pierwszy miesiąc roku w ogóle jest jakiś taki ... zajmujący. Są takie dni, że padam na, mój nieatrakcyjny z natury, pysk. Ale nikt nie mówił, że ma być lekko. Natomiast fakt, że miesiąc mam trudny sprawia, iż z tym większą niecierpliwością czekam na zimowy wypoczynek. Ależ ja będę go smakował! Ha! Gdyby rzeczywistość okazała się jedynie w połowie tak kolorowa, jak moje oczekiwania, to fajerwerki gwarantowane. Muszę tylko do końca zwalczyć jakieś cholerne przeziębienie, które od czwartku próbuje się ze mną siłować.


sobota, 20 stycznia 2018

... jeszcze patelnia!

O ku*wa! Jeszcze patelnia! Oooo nie, nie tym razem. Zresztą zawsze staram się pamiętać o tej nieszczęsnej patelni. Szczególnie, jak kolejność jej zmywania definiuje mój dzień. Przy sobocie to szczególnie ważne, bo taka patelnie czasami "made my day".
W końcu znalazłem czas na zamontowanie bagażnika na plecach Nocnej Furii. No powiem, że w przypadku Czerwonego Bolidu było znacznie przyjemniej i szybciej; jakieś dziesięć razy szybciej. Dobrze, ze pogoda sprzyjała. Zresztą nawet jakbym dzisiaj nie przymusił się do montażu, to i tak musiałbym ruszyć dupsko do auta. Wczoraj staranował mnie pies. Nie żartuję. To nie jak go, tylko on mnie. W pogoni za kotem tak skoczyła mu adrenalina, że wpakował mi z boku w narożnik nadkola przy prawych drzwiach. Sierściuch był duuuuży, otrzepał się z kurzu ulicy i pognał dalej. Ja natomiast zostałem z wgniecionym nadkolem i drzwiami haratającymi o niego. Fuck! Toteż dzisiaj zgodnie z prawem natury "siła razy gwałt" musiałem naprostować nieco blachę przykładając wektor siły we właściwe miejsce karoseryji.
Sobota to też ten dzień kiedy mam okazję 24h przebywać z latoroślami. To nie jest proste. Kto doznał, ten poznał - jak mawiała reklama z lat dziewięćdziesiątych jednego z Polmosów. I można by snuć tezy i przeprowadzać dowody, jaką to wartością jest przebywanie z dziećmi, na łonie rodziny, w atmosferze wzajemnej miłości i poszanowania. Jednak sielanka taka występuję jedynie w reklamach TV, lub w głowach tych, którzy "nie doznali". Po dniu bycia ojcem, w akompaniamencie wybuchów pocisków na linii frontu wojny Pierworodnej i Nadziei na Przedłużenie Rodu, po godzinach bycia emisariuszem obydwu stron, a także po wielokrotnych próbach wprowadzenia sankcji za niezgodne z prawem rodzinnym zachowanie, jestem ... wykończony. Kto wymyślił bzdurę, że weekendy są dla wypoczynku??? No chyba, że weekend zaczyna się, jak siły wroga zasypiają snem  niesprawiedliwego...
Nie sama wojna jednak wysysa siły z ojcowskiego (i matczynego) rezerwuaru, tak nadwyrężonego przecież, mocy. No bo, jak ogarnąć sytuację, kiedy Młody instruuje matkę swą jedyną, czym jest np kompost. Skąd w tej małej głowie takie myśli się rodzą?! Chciałbym mieć tak świeży i lotny umysł, tak dostępny do zapisu danych dysk, jak ten mały gnojek. Zresztą nie tylko rzeczową dyskusją mnie zaskakuje. Tak samo jego sposób wysławiania, zwracania się do kogoś, formy grzecznościowe, deklinacja, koniugacja ... No bo jak brzmi w ustach ledwo odrośniętego od ziemi np zwrot "ciociu Ireno", albo używanie słów "nie chciałbym", "owszem" i ... nie pamiętam teraz, żeby przytoczyć, ale czasami wbija mnie w panele. Ale co to ja chciałem? Acha, no tak, samo gadanie od otwarcia oczu, do przymusowego  przykołkowania do miejsca nocnego spoczynku, jest ponad moje siły. Szczególnie, że artykułowanie dźwięków przez tego małego Gnębiciela jest w tonacji i na poziomie dB, nie do przyjęcia przez mą starą czachę.
Cóż za rozkosz mię naszła z nastaniem ciszy nocnej! Szczególnie, że dzisiaj miło wcześnie to nastąpiło. W TV Bond, albo "Komando" (nie mogę się zdecydować), w szklaneczce coś rudego, a wcale nie fałszywego, a całkiem dobrze wpływającego na suchy zębodół, który doskwiera mi ... dosyć.
Za oknem nie ma mrozu, nic białego nie sypie i nie wieje, ani księżyca w pełni niet, co by mnie z równowagi wyprowadzi jeszcze mogło. Niech żyje sobotni wieczór!

Tymczasem we Wszechświecie i okolicy:
- Kami Stoch wicemistrzem świata w lotach narciarskich!
- ON na stacjach okolicznych ok 4,64 PLN/L
- zima jest ... gdzieś... podobno.

sobota, 13 stycznia 2018

The Worst Weekend of 2018

Ja wiem, że to na wyrost, bo: po pierwsze - to dopiero półmetek, a po drugie - kalendarz wskazuje na sporo szans na poprawienie wyniku. Ale jakby nie było, to jestem za tym, aby do końca roku nie było podobnego. Zresztą, to że jest najgorszym w tym roku, to nie są czcze kalumnie. Gorszego przecież nie było! 😀Ale że sam sobie zafundowałem takie, a nie inne zakończenie tygodnia, to jeszcze nie powód aby dostać od niego tak po ryju. Nota bene, właśnie o ten ryj chodzi. I nawet nie o to, że napierdala mnie soczyście jego prawa połowa, ale o to, że nie za bardzo się na to godzę. A to z tego powodu, że jest to poza moją jurysdykcją. Poza tym co innego dopuszczać pewną możliwość dyskomfortu "after party", a co innego być zaskoczonym jego rozmachem. Ja bardzo nie lubię być zaskakiwany. Złości mnie, jak coś wymyka mi się spod kontroli. 
Jestem facetem, przedstawicielem płci może mniej pięknej, za to bardziej empatycznej,  uczuciowej. Tak samo więc współodczuwam, jak i czuję sensu stricto, intensywniej od piękniejszej połowy populacji. I to jest fakt, tak mamy, my chopy. Podobno kobiety są faktem i się z  nimi nie dyskutuje, ale to przecież nie jedyny fakt na tym łez padole. 
To, że boli? O jej!, bez jaj, to nic takiego. Miałem "szczęście" w swej karierze doświadczyć bardziej spektakularnego "uczucia". Wkurza mnie natomiast to, że nie potrafię sobie z tym poradzić wedle własnego mniemania. To podporządkowanie się gadzinie doprowadza mnie do szewskiej pasji. Fuck! Nienawidzę, jak ktoś/coś krzyżuje mi plany! A to mogło być takie fajne zakończenie weekendu...

czwartek, 11 stycznia 2018

Toksyczny związek

Już po wszystkim. Trwałem w tym zbyt długo. A przecież nigdy jej nie kochałem.

Pojawiła się wiele lat temu. I tak już została. Nie przeszkadzała mi. Tak, była mi obojętna. Obojętność to właściwe określenie tego, co do niej czułem.  Nie zależało mi na niej. Nigdy.
Jednak gdy wpadała "w ciąg" przyprawiała mi niemało przykrości w ten czas. Czasami ten okres był nieznośnie długi. Nauczyłem się żyć z bólem. Z  czasem stał się on normalną koleją rzeczy tego toksycznego związku.

Do zerwania tej chorej więzi przygotowywałem się od lat. chociaż "przygotowywałem się", to jednak zbyt górnolotne określenie. Ja po prostu trwałem w przekonaniu, że kolejny zły okres już nie nadejdzie. Jednak zły czas zawsze nadchodził i właśnie wtedy znowu odżywała myśl o przecięciu tego węzła gordyjskiego; rodził się krzyk, że "tak już nie chcę!". W którymś momencie rany były już tak dotkliwe, że zdecydowałem się na radykalne rozwiązanie.
Bałem się tego dnia, tej chwili. O dziwo rozstanie aż tak nie bolało, choć było traumatycznym przeżyciem. Nie wszystko można załatwić "po przyjacielsku" Wyszedłem z niego poraniony. Ból rozstania na pewno potrwa jakiś czas. Czekam na niego. Spodziewam się go. Nie zatrzasnę przed nim drzwi. Wiem jednak, że czas leczy rany, a rana się zabliźni. 

Rozstaliśmy się. 
Pozostała pustka.  
Nie będę tego żałował - tego jestem pewny. 
Nie ma już powrotu do tego co było. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. 
Żegnaj więc ... Ósemko. 😉

sobota, 6 stycznia 2018

Inteligentne zło

Nadmiar inteligencji często rodzi potwory. Zło jest inteligentne. A gdy na domiar tego jest krnąbrne, to pisz wymaluj najprostsza definicja dziecka. Złe w czystej postaci, nieskażonej. Są dni, takie jak ten, kiedy nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Psycholodzy ukuli teorię, że jedynie małe dziecko, tak mniej więcej do piątego roku życia, potrafi być idealnie egoistyczną istotą. Wynika to z biologii i naszej zwierzęcej natury, która zakodowała nam, że aby przetrwać trzeba patrzeć tylko na siebie. Nasi praprzodkowie musieli po prostu przeżyć. Teraz, choć niewielu musi walczyć o przeżycie, zakodowane w genach samolubstwo nadal jest w cenie, bo dobrze już od zarania wzmacniać swoją pozycję za wszelką cenę. Mam tylko wrażenie, że psycholodzy pomylili się co do ustalenia granicznej daty, kiedy to w dzieciach budzi się empatia i zaczynają świadomie, czy nie, postrzegać bliźniego. Pomylili się ... znacząco.

Czasami nie jestem w stanie podjąć walki z okrutnym przeciwnikiem. Po prostu nie mam na to sił, albo nie mogę jej użyć. No bo jestem w tym cholernie niekomfortowym położeniu, że ma skrupuły. Walka ze Złem za każdym razem jest wyzwaniem. W przypadku inteligentnego Zła, to wyzwanie jest szczególne. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że każde zwycięstwo - które koniec końców zawsze następuje - jest pozorne. Bo inteligentne Zło nigdy nie jest pokonane. One przyczaja się, wycofuje i okopuje na z góry obranych pozycjach. Ale nie tylko pozory zwycięstwa i wygrywania tych bitew jest frustrujące. Najgorsze jest to, że do tych bitew w ogóle musi dochodzić. To wypala. To sprawia, że nie chce się nic. To powoduje, że chce się zaszyć w najdalszy kąt i w milczeniu przełykać gorycz ... "zwycięstwa". Dałbym wszystko, abym nie musiał tych wojen prowadzić.

Tymczasem we wszechświecie i okolicy:
- Kamil Stoch wygrał Turniej Czterech Skoczni!

Mały podróżnik

Piwo, Jack, muzyka z YouTube'a ... Piątek,a właściwie już sobota.
Przeglądam sentymentalnie, wciąż czekające na swój czas, gotowe do druku foto-książki. Poza uśmiechem wywołanym zdjęciami o przesyconym zabarwieniu emocjonalnym, jedna taka mała refleksja mnie naszla. Otóż Nadzieja Na Przedłużenie Rodu ma na swoim koncie ładny zestaw podróży, jak na swoje 3 i pół-letnie życie. Aż mu zazdroszczę. Szkoda, że w którymś momencie wykasuje mu się pamięć tamtych dni. Jego Stary sięga najdalej pamięcią do pojedynczych obrazów z dni kiedy miał 3 lata, jednak to tylko przebłyski, widokówki, bez uczuć jakichkolwiek. Pewnie i Młody zapomni dotychczasowe: trzy pobyty nad morzem, 3 pobyty w Kudowie, czeskie Hradec Kralove, zimowy wyjazd do podnóży Tatr, wycieczkę do Krakowa gdy miał niespełna 3 miesiące (no tego akurat to na bank nie zapamięta! 😉 ), niezliczone weekendy w Międzybrodziu, Kielce nie raz, Pszczynę i wiele pojedynczych podróży tu i ówdzie. Eh, który smarkacz w jego wieku ma tyle pieczątek "w paszporcie", hę ...?
Ten rok wcale nie zapowiada się gorzej. A z każdym kolejnym miesiącem i rokiem, pamięć Młodego ma szansę na coraz trwalsze rejestrowanie obrazów i przeżyć z tych podroży. 

Tymczasem we wszechświecie i okolicy:
- temperatura w środku dnia to +8 st.C. Jutro ma być cieplej, bo ponad 10 st.C.
- ON w centrum miasta najtaniej po 4,46 PLN za litr.
- Kamil Stoch ma na koncie trzy wygrane w TCS - za paręnaście godzin finał!
- Acha! Premierem, jeszcze  przed Świętami, został Mateusz Morawiecki - ad akta taka informacja

wtorek, 2 stycznia 2018

Mimo, że środa

... mimo, że środa, to w głowie poniedziałek. Tak, to już jutro.
Ach co to był za tydzień! Ba, nawet 11 dni! Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że ten czas, to był da mnie czas odpoczynku, jakiego dawno nie zaznałem. Gdyby okoliczności przyrody, pora roku, były nieco bardziej sprzyjające, to powiedziałbym, że to lepszy wypoczynek niż ten tradycyjnie urlopowy. Święta jakoś minęły bezboleśnie, a reszta dni to laba na całego. Przespałem czasu co niemiara. W trakcie urlopu byłoby mi szkoda tych godzin u Morfeusza, ale w ten zimowy czas zajadałem się możnością bezkompromisowego, bez wyrzutów sumienia, spania. Przesunięcie wskazówek zegara rozregulowało zupełnie mój dzień. Ha! Pytanie tylko, jak na powrót ustawić ten zegar? Jak dzisiaj zasnąć? Czeka mnie jutro ciężkie wstawanie, oj! ciężkie.
No i ciężki dzień. Powrót do rzeczywistości po półtoratygodniowym resecie, to jakby ponowne narodzenie 😉 Będę musiał silnie napiąć mózgowe zwoje, żeby wrócić na ścieżki prawdy. Co było, co jest, co dalej? Przypomnieć, zinwentaryzować, zaplanować ... wcisną guzik START. Pomalutku, coraz szybciej, na maxa. Dobry, sprawny początek, to warunek aby dalej wszystko się sprawnie, bez tarć, potoczyło.

Zimy dalej nie ma. Początek stycznia, a temperatury znacznie powyżej zera. Dzisiaj było 6 st.C i nie zmienia nic, że rano musiałem skrobać szyby w samochodzie. Nie żebym tęsknił do mrozów, ale trochę białego puchu nie byłoby (mi) niemiłe (CO JA MÓWIĘ?!). Już pomału zaczynam rozmyślać o zimowym wyjeździe na mikro urlopik w podtatrzańskie strony. Zacieram ręce, na te parę dni i nocy z widokiem ośnieżonych szczytów Tatr. Tam bezśnieżnej zimy nawet nie dopuszczam do myśli. A to już za miesiąc!

Mały Książę

Bajka.
"... Mały Książę nigdy "nie miał lekko"...
Urodził się w czasach gdy Republika rozedrgana była od zdarzeń, które nie napisały mu w gwiazdach łatwej drogi. W odróżnieniu od Księżniczki, która zrodzona wiele lat wcześniej miała taką pozycję iż zbierała całą pulę atencji, jaką mógł obdarzyć ją Wszechświat. Mały Książę od początku był skazany na walkę w zimnej międzygwiezdnej przestrzeni. 
Dorastał otoczony miłością rodziców i ... poprawną politycznie akceptacją swej starszej siostry. Księżniczka bowiem kochała swego brata taką samą siłą Jasnej strony mocy, co pozwalała, aby jej ciemna strona kąsała boleśnie Małego Księcia. Ten jednak niedoświadczony czasem istnienia przyjmował swój los z godnością i zrozumieniem takiego porządku wszechświata. Jego czyste serce napełnione świetlistym dobrem przerastała jednak coraz gęściej pajęczyna ciemnej strony. Z każdym dniem jego dusza stawała się coraz mniej pogodna i tylko miłość starych rodziców nie pozwalała wydostać się tej furii, która w nim drzemała.
Tak błąkał się Mały Książę po odległej orbicie, gdzieś na rubieżach Wszechświata. Odrzucony przez Ród, zapomniany przez Starszyznę, w cieniu innych książąt, bez przesadnej uwagi steranych i niemłodych już rodziców, którzy nieba mu przychylali, na ile sił im wystarczało. I niczego mu nie brakowało. Ale...
Księżniczce, w czasach Starej Republiki, słońca przyświecały ze wszystkich stron. I choć była to epoka niepozbawiona gorszych dni, to długotrwały pokój w Galaktyce pozwalał jej czerpać dobro pełnym garściami. Jasna strona mocy triumfowała w każdym wymiarze, a także w przestrzeni, której wymiary się nie imały. Arkadia, mimo że uboga, jednak malowana była wszystkimi kolorami tęczy. Zanim z odległych zakątków galaktyki zaczęły napływać niepokojące odgłosy, ona już doznała wszystkiego dobrego, czego doznać mogła.
Małemu Księciu los napisał nieco inny scenariusz. I choć jego rodzice woleli chodzić po księżycowych skałach w samych skarpetkach, niż odmówić mu czegokolwiek, to nie było już tak, jak z Księżniczką. Wszechświat od tamtych czasów znacząco przestygnął. Ciepła i światła gwiazd było o wiele mniej. Starzy rodzice zauważyli, że choć chronią Małego Księcia przed chłodem Wszechświata, to jego najcenniejsze chwile życia są okrojone do solidnej, aczkolwiek tylko ... przyzwoitości. I posmutnieli. 
Postanowili uchronić swego syna przed ciemną stroną mocy, jak tylko to możliwe. Co więcej, w głębi serca odżyła w nich nadzieja, że mogą Małemu Księciu naprostować kręte ścieżki przez ostępy Wszechświata. Ciemna strona mocy, która stara się opleść młode serce Małego Księcia nie może zatriumfować, kiedy Jasna jej strona jest wystarczająco silna.
c.d.n ..."

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Do startu ... gotowi ... START!

To tak oto mamy ten 2018 rok ... hmm ...
Sylwester spędzony w przemiłym towarzystwie, przy akompaniamencie ogólnej wesołości w doskonałej atmosferze. Kładłem się spać o porze, która bardziej kojarzy mi się ze wstawaniem w dni powszednie. Co więcej, łóżko powitałem w pełni władz umysłowych i z niezachwianą fizycznością. Takie zdrowe witanie nowego roku miałem w założeniu i też pierwszy punkt na liście "do zrobienia w 2018" odhaczyłem, jako pomyślnie zrealizowany.

W  2018 obudziłem się nieco później niż zwykle, choć od "średniej świątecznej" zbytnio pora nie odbiegała. Natomiast ulotnił się śródnocny nastrój zabawy. Otworzyłem oczy z lekkim niepokojem istnienia, że się tak wyrażę. Włączył mi się tryb ... czuwania. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nowy kalendarz sprawił, że ostatni tydzień luzu gdzieś się ulotnił. Nie lubię takiego stanu. Gdzie z tyłu głowy, jak chmurki zaczęły wyskakiwać natrętne myśli o charakterze tak powszednim, że aż nieprzyzwoitym. 
Jaki będzie ten rok???