I co? Koniec marca. Tak jakby Święta.
Zapytam raz jeszcze: no i co? Przygotowania w pełni, przynajmniej po wierzchu. Bo we wnętrzu nijak świątecznego nastroju nie znajdziesz. Gdzie nie zajrzysz, tam ...
Pouśmiechamy się, bo dzieci; będą prezenty, bo dzieci; zjemy rodzinne, świąteczne śniadanie i przepyszny obiad, bo dzieci. Dobrze, że te dzieci. Gdyby nie one, to bez krztyny żalu można by tegoroczną Wielkanoc ... odwołać. Zarówno ja, jak i Najlepsza z Żon, dalecy jesteśmy od podniosłego nastroju na ten czas. Gonimy resztkami sił. Na każdym polu. Pod każdym względem. Z każdego powodu.
Chce mi się nie być. Tyle pozostało mi chęci. Energi we mnie tyle, żeby poszukać miejsca gdzie mogę się położyć. Sił wystarcza mi na to, aby intensywnie leżeć. A płomień we mnie tak jaskrawy, że nie rozświetli drogi na krok do przodu.
Trzeba jednak trzymać fason. Jakby nie było. Dotrwać. Tylko do czego? I do kiedy? Kiedy zła karta się odwróci...?
Chciałbym wrócić, kiedyś, za jakiś czas, do tego posta i ni cholery nie wiedzieć, po jaką cholerę takie żale wylewałem. Chciałbym się wstydzić, za te słowa. Chciałbym nie wierzyć, że to wszystko miało miejsca, że to moje odczucia, to była tylko jakaś chora wizja.
I niech tak będzie.
sobota, 31 marca 2018
środa, 28 marca 2018
Coś być musi - do cholery! - za zakrętem
No i poleciała! W pizdu! Jak odpustowy balonik do nieba. Na pożegnanie pomachała sznurkiem. Zresztą ostatnio tak się wyrywała, że aż ręka bolała. No to ... poleciała. Taki dzień, że nie chciało się z nią szarpać. Z chęcią.
Czasami przestaje wkurzać ten zawsze i wciąż nieposkładany stos ręczników po kąpieli. Najwyżej się go zepchnie niżej, na podłogę. A, że tam będzie tak samo niechlujnie wyglądać? No i co z tego...? Brudne buty, zagracona kuchnia, kurz na ekranie monitora. Łuszcząca się farba na suficie jest jedynie ornamentem, nie czymś z czym trzeba walczyć. Bo po co...?
Szklanka, pełna szklanka, coli smakuje znacznie lepiej bez... "nie powinienem". Tak samo zabija, ale jakby mniej straszno. Lepiej nie dolewać whisky, bo zasmakuje ponad miarę. Podobnie z czekoladą, której tabliczka wydaje się skrojona na miarę właściwą.
A ten ostry zakręt? Tak, ten za lasem. Bywa, że jest jakby bardziej kuszący. Co by było gdyby, hmm ...?
Chęć ulotną jest i basta!
Czasami przestaje wkurzać ten zawsze i wciąż nieposkładany stos ręczników po kąpieli. Najwyżej się go zepchnie niżej, na podłogę. A, że tam będzie tak samo niechlujnie wyglądać? No i co z tego...? Brudne buty, zagracona kuchnia, kurz na ekranie monitora. Łuszcząca się farba na suficie jest jedynie ornamentem, nie czymś z czym trzeba walczyć. Bo po co...?
Szklanka, pełna szklanka, coli smakuje znacznie lepiej bez... "nie powinienem". Tak samo zabija, ale jakby mniej straszno. Lepiej nie dolewać whisky, bo zasmakuje ponad miarę. Podobnie z czekoladą, której tabliczka wydaje się skrojona na miarę właściwą.
A ten ostry zakręt? Tak, ten za lasem. Bywa, że jest jakby bardziej kuszący. Co by było gdyby, hmm ...?
Chęć ulotną jest i basta!
niedziela, 25 marca 2018
Mocne postanowienie poprawy
U spowiedzi przedświątecznej jeszcze nie byłem, ale postanowienie poprawy już mam. I to całkiem sprecyzowane.
Wszechmogący chwycił ostatnio za kark moje stadko i przeciorał nas ryjami po asfalcie. Czasami wręcz słyszałem chichot rozbawienia, jak dociskał do dołu, żeby bardziej bolało. Tylko po co ...? Gdybym nie szanował, to rzuciłbym prosto w twarz, co o tym myślę. Powiem tylko tyle, że to było "słabe". A Wszechmogący i tak przeca wie, co sobie myślę na ten temat (bez urazy!). Jedynie pretensję mam o to, że nie powiedział "za co". Przecież można było porozmawiać, wyjaśnić, nawet napomnieć, ale żeby od razu tak...? Może to zwyczajne nieporozumienie...?
Tym bardziej czas na to, żeby otrzeć śpiki spod nosa i odbić się od dna. Daje sobie jeszcze tydzień na dogorywanie, a zaraz po świętach biorę się z siebie. Przyrzekam! Bo taki mam dzisiaj niedzielny nie-niedzielny nastrój. Pewnie dlatego, że słońce tak optymistycznie przypomniało o zbliżającej się wiośnie.
Trzeci miesiąc roku miła (to już kwartał całości!), a ja jestem w takim stanie fizycznym (i w konsekwencji, psychicznym też...), że o laboga! Już raczej małe szanse, że pozbieram się do stanu, powiedzmy, sprzed roku. Ale coś zrobić trzeba. To już nawet nie chodzi o to, że sam przed sobą oceniam się nietęgo (heh, co za ironiczna gra słów?), bo nie mnie siebie obiektywnie oceniać, tylko że już nawet tzw "otoczenie"delikatnie napomyka, że nie wyglądam ... najlepiej. Tak też się czuję.
No to co? Nie ma czasu na półśrodki. Trzeba z kopyta ruszyć. Biegać, biegać, biegać ...! W końcu zacząć. Nawet jeśli będzie bardzo ciężko, nawet jeśli startuję nie z poziomu zero, a z głębokiej kondycyjnej piwnicy. Druga sprawa: żarcie. Tym razem, bez wyrzeczeń i lodówkowej dyscypliny, się nie obejdzie. Zbyt mało czasu na rozsądek i umiar w dawkowaniu sobie "zdrowia". Muszę szybko się odbudować, ba, powiedziałbym nawet, że wskrzesić. Nie ma co płakać, trzeba działać. Czas ucieka.
Wszechmogący chwycił ostatnio za kark moje stadko i przeciorał nas ryjami po asfalcie. Czasami wręcz słyszałem chichot rozbawienia, jak dociskał do dołu, żeby bardziej bolało. Tylko po co ...? Gdybym nie szanował, to rzuciłbym prosto w twarz, co o tym myślę. Powiem tylko tyle, że to było "słabe". A Wszechmogący i tak przeca wie, co sobie myślę na ten temat (bez urazy!). Jedynie pretensję mam o to, że nie powiedział "za co". Przecież można było porozmawiać, wyjaśnić, nawet napomnieć, ale żeby od razu tak...? Może to zwyczajne nieporozumienie...?
Tym bardziej czas na to, żeby otrzeć śpiki spod nosa i odbić się od dna. Daje sobie jeszcze tydzień na dogorywanie, a zaraz po świętach biorę się z siebie. Przyrzekam! Bo taki mam dzisiaj niedzielny nie-niedzielny nastrój. Pewnie dlatego, że słońce tak optymistycznie przypomniało o zbliżającej się wiośnie.
Trzeci miesiąc roku miła (to już kwartał całości!), a ja jestem w takim stanie fizycznym (i w konsekwencji, psychicznym też...), że o laboga! Już raczej małe szanse, że pozbieram się do stanu, powiedzmy, sprzed roku. Ale coś zrobić trzeba. To już nawet nie chodzi o to, że sam przed sobą oceniam się nietęgo (heh, co za ironiczna gra słów?), bo nie mnie siebie obiektywnie oceniać, tylko że już nawet tzw "otoczenie"delikatnie napomyka, że nie wyglądam ... najlepiej. Tak też się czuję.
No to co? Nie ma czasu na półśrodki. Trzeba z kopyta ruszyć. Biegać, biegać, biegać ...! W końcu zacząć. Nawet jeśli będzie bardzo ciężko, nawet jeśli startuję nie z poziomu zero, a z głębokiej kondycyjnej piwnicy. Druga sprawa: żarcie. Tym razem, bez wyrzeczeń i lodówkowej dyscypliny, się nie obejdzie. Zbyt mało czasu na rozsądek i umiar w dawkowaniu sobie "zdrowia". Muszę szybko się odbudować, ba, powiedziałbym nawet, że wskrzesić. Nie ma co płakać, trzeba działać. Czas ucieka.
Testosteron
Ha!
Tata w kąpieli. U rantu wanny syn. Iiiiiii .... i pierwsze "męskie" porównania. Nie zacytuję Młodego, ale ...ekhm ... to było miłe ... i ... prawdziwe 😀😀😀
Czym jeszcze mnie ten mały grzdyl zaskoczy? Nie mam zielonego pojęcia. Jednak ostatnimi czasy można boki zrywać i łapać się za głowę, kiedy ni stąd ni zowąd, rzuci tekst, jaki nie śnił się filozofom. Skąd u niego takie przemyślenia i najbardziej wyrafinowane związki przyczynowo-skutkowe rodzą się w tej małej główce, to ja po prostu N.I.E W.I.E.M !!!
Tata w kąpieli. U rantu wanny syn. Iiiiiii .... i pierwsze "męskie" porównania. Nie zacytuję Młodego, ale ...ekhm ... to było miłe ... i ... prawdziwe 😀😀😀
Czym jeszcze mnie ten mały grzdyl zaskoczy? Nie mam zielonego pojęcia. Jednak ostatnimi czasy można boki zrywać i łapać się za głowę, kiedy ni stąd ni zowąd, rzuci tekst, jaki nie śnił się filozofom. Skąd u niego takie przemyślenia i najbardziej wyrafinowane związki przyczynowo-skutkowe rodzą się w tej małej główce, to ja po prostu N.I.E W.I.E.M !!!
poniedziałek, 19 marca 2018
Operacja "Króliczy sztorm"
Taktyka jest decydująca...
Czas ZULU 08:00 - rozpoczęcie operacji. Zajęcie pozycji na przyczółku na placówce J20X8 na linii frontu północnego. Okopanie się, zarejestrowanie, pozycjonowanie GPS w kolejce. Przegrupowanie sił. Jednostka Taktyczna Zmechanizowanego Oddziału Szybkiego Reagowania dokonuje relokacji sił na front południowy. Warunki atmosferyczne sprzyjają trawersowaniu zmrożonymi zboczami wzgórz przyprószonych świeżym śniegiem. Destynacja osiągnięta. Desant 1/3 oddziału. "Go! go! go..!" ... Zajęcie przyczółka na placówce B30Z1. Pozycjonowanie w kolejce, zajęcie pozycji dogodnej do ataku.
Tymczasem 2/3 oddziału przerzucone na placówkę J20X8. Symultaniczne działania zaczepne na dwa fronty. Kontakt telefoniczny na "raz... dwa... trzy !" Front południowy: "Ja już. A wy? Spotykamy się na pozycji SJ13/2". Synchronizacja zegarków: "check!". Na północnym odcinku frontu pełen sukces; wróg bez możliwości realnego kontrataku, pełne zaskoczenie. Nasze oddziały postawiły warunki nie do przełamania dla nieprzygotowanych wojsk przeciwnika. Wycofujemy się na z góry przewidziane pozycje - destynacja SJ13/2 - obydwa oddziały spotykają się w kwaterze dowodzenia. Przegrupowanie. Wszystkie siły do punktu aptecznego celem uzupełnienia zaopatrzenia. Relokacja do bazy sztabu głównego operacji. Oczekiwanie na drugą część działań. Kawa z cukrem i mlekiem. Wszystkie siły gotowe do wyjazdu. Kierunek: front zachodni, pozycja WT2Q. Ruszamy! ...
EDIT: .... Misja wykonana! Powrót do bazy: 16:47 czasu Grinicz+1
Czas ZULU 08:00 - rozpoczęcie operacji. Zajęcie pozycji na przyczółku na placówce J20X8 na linii frontu północnego. Okopanie się, zarejestrowanie, pozycjonowanie GPS w kolejce. Przegrupowanie sił. Jednostka Taktyczna Zmechanizowanego Oddziału Szybkiego Reagowania dokonuje relokacji sił na front południowy. Warunki atmosferyczne sprzyjają trawersowaniu zmrożonymi zboczami wzgórz przyprószonych świeżym śniegiem. Destynacja osiągnięta. Desant 1/3 oddziału. "Go! go! go..!" ... Zajęcie przyczółka na placówce B30Z1. Pozycjonowanie w kolejce, zajęcie pozycji dogodnej do ataku.
Tymczasem 2/3 oddziału przerzucone na placówkę J20X8. Symultaniczne działania zaczepne na dwa fronty. Kontakt telefoniczny na "raz... dwa... trzy !" Front południowy: "Ja już. A wy? Spotykamy się na pozycji SJ13/2". Synchronizacja zegarków: "check!". Na północnym odcinku frontu pełen sukces; wróg bez możliwości realnego kontrataku, pełne zaskoczenie. Nasze oddziały postawiły warunki nie do przełamania dla nieprzygotowanych wojsk przeciwnika. Wycofujemy się na z góry przewidziane pozycje - destynacja SJ13/2 - obydwa oddziały spotykają się w kwaterze dowodzenia. Przegrupowanie. Wszystkie siły do punktu aptecznego celem uzupełnienia zaopatrzenia. Relokacja do bazy sztabu głównego operacji. Oczekiwanie na drugą część działań. Kawa z cukrem i mlekiem. Wszystkie siły gotowe do wyjazdu. Kierunek: front zachodni, pozycja WT2Q. Ruszamy! ...
EDIT: .... Misja wykonana! Powrót do bazy: 16:47 czasu Grinicz+1
niedziela, 18 marca 2018
Taka niedziela
Mimo, że za oknem melanż błękitu z bielą, przy akompaniamencie słońca level master, sprawia wrażenie siódmych bram nieba, to tak ... nie jest. Otóż middle-marzec pizga złem. Jak rzadko, właśnie w tym roku pokazuje swe oblicze "jak w garncu". Ten weekend upływa z temperaturą w dzień na poziomie kilku stopni poniżej zera, a w nocy serwuje dwucyfrowy mrozik. Na domiar tego pizga wiatrem tak, że uszczelki w drzwiach grają lepiej niż piszczałki organów u franciszkanów. A jeszcze tydzień temu, w poprzedni weekend, mieliśmy około+20 st.C !!! Natomiast, żeby było jeszcze ciekawiej, to przełom lutego i marca serwował w nocy prawie -20 st.C 😀. Jak widać rozpiętość temperaturowa w tym miesiącu wynosi blisko czterdzieści stopni. Amplituda temperatur, jak na pustyni, czy na księżycu 😉.
I byłoby fajnie, nawet zabawnie, gdyby nie towarzyszyły temu inne ekstremalne zjawiska, jak ... chorowanie w iście wielkim stylu. Już mi się nie che nawet o tym wspominać, bo rzygam tym półtoramiesięcznym dołowaniem. Z dnia na dzień tylko patrzę, czy jeden ma się już lepiej, czy druga gorzej, a trzecie, czy jeszcze można ją trzymać w zbiorze postaci powszechnie uważanych za zdrowe. O sobie nie wspomnę, bo ten serial staje się być bardziej rozwlekły od "Na Wspólnej".
Ale jest niedziela. Jak się rozglądam dokoła, to widzę zdecydowany progres w funkcjonowaniu mego stada. Młody w telefonie (moim!) rozkminia gry i jutubowe filmiki. Ciągnie nosem, ale najważniejsze że kuco, jakby znacząco mniej. Najlepsza z Żon zasiadła do maszyny i szyje - jak nigdy, właśnie dzisiaj cieszy mnie to niezmiernie, bo to znak, że była w stanie wyczołgać się ze swojego chorowania i pokonać drogę do stołu. A to bardzo dobry znak! Jeszcze wczoraj wyglądała bardzo źle, dzisiaj już tylko ... na chorą. Pierworodna po wczorajszej awanturze (taka nasza rodzinna tradycja), jakby nieco bardziej uspołeczniona. Nie dość, że pościeliła łóżka (bez powtarzania stukrotnego, że ma to uczynić), to teraz wykazuje się w kuchni robiąc mizerię a'la Wiki. I to też po pierwszym wyartykułowaniu przeze mnie tego ... ekhm ... polecenia. Czy to te słońce za oknem tak wszystkich ożywiło? Czy to te światło, którego tak brak po długiej zimie wskrzesiło nas z martwych?
Jutro poniedziałek nieco inny niż zwykle. Zarezerwowany nie na zawodowe rozterki, jeno na medyczne (... i znowu temat wraca...!). Jeszcze nie wiem, jak wykorzystać ten dzień, żeby jak najwięcej miejsc opanowanych prze medycznych szarlatanów obskoczyć, i jak najbardziej owocnie wykorzystać ten czas. Najchętniej bym jednak wsiadł w samochód i ścierał się z tym z czym daję sobie radę znacznie lepiej, z tym na co mam realny wpływ i możliwość kreowania wyniku. Bo w materii uleczania siebie i bliskich jednak poleguję na całej linii, jestem bezsilny, nie mam pomysłu, jak wybrnąć z tej matni. Kurde! Miałem nie narzekać! Jednak ten temat nieustannie dominuje nad wszystkim innymi.
I byłoby fajnie, nawet zabawnie, gdyby nie towarzyszyły temu inne ekstremalne zjawiska, jak ... chorowanie w iście wielkim stylu. Już mi się nie che nawet o tym wspominać, bo rzygam tym półtoramiesięcznym dołowaniem. Z dnia na dzień tylko patrzę, czy jeden ma się już lepiej, czy druga gorzej, a trzecie, czy jeszcze można ją trzymać w zbiorze postaci powszechnie uważanych za zdrowe. O sobie nie wspomnę, bo ten serial staje się być bardziej rozwlekły od "Na Wspólnej".
Ale jest niedziela. Jak się rozglądam dokoła, to widzę zdecydowany progres w funkcjonowaniu mego stada. Młody w telefonie (moim!) rozkminia gry i jutubowe filmiki. Ciągnie nosem, ale najważniejsze że kuco, jakby znacząco mniej. Najlepsza z Żon zasiadła do maszyny i szyje - jak nigdy, właśnie dzisiaj cieszy mnie to niezmiernie, bo to znak, że była w stanie wyczołgać się ze swojego chorowania i pokonać drogę do stołu. A to bardzo dobry znak! Jeszcze wczoraj wyglądała bardzo źle, dzisiaj już tylko ... na chorą. Pierworodna po wczorajszej awanturze (taka nasza rodzinna tradycja), jakby nieco bardziej uspołeczniona. Nie dość, że pościeliła łóżka (bez powtarzania stukrotnego, że ma to uczynić), to teraz wykazuje się w kuchni robiąc mizerię a'la Wiki. I to też po pierwszym wyartykułowaniu przeze mnie tego ... ekhm ... polecenia. Czy to te słońce za oknem tak wszystkich ożywiło? Czy to te światło, którego tak brak po długiej zimie wskrzesiło nas z martwych?
Jutro poniedziałek nieco inny niż zwykle. Zarezerwowany nie na zawodowe rozterki, jeno na medyczne (... i znowu temat wraca...!). Jeszcze nie wiem, jak wykorzystać ten dzień, żeby jak najwięcej miejsc opanowanych prze medycznych szarlatanów obskoczyć, i jak najbardziej owocnie wykorzystać ten czas. Najchętniej bym jednak wsiadł w samochód i ścierał się z tym z czym daję sobie radę znacznie lepiej, z tym na co mam realny wpływ i możliwość kreowania wyniku. Bo w materii uleczania siebie i bliskich jednak poleguję na całej linii, jestem bezsilny, nie mam pomysłu, jak wybrnąć z tej matni. Kurde! Miałem nie narzekać! Jednak ten temat nieustannie dominuje nad wszystkim innymi.
sobota, 17 marca 2018
Trzy muszkieterki
Nie tak dawno, w nie tak odległym królestwie, rządzonym przez niedobrego Kardynała Riszelje, który poprzez swego wiernego Króla Adriana Spolegliwego, trzymał w ryzach podległego suwerena, żyły Trzy Muszkieterki, medyczki, które leczyły obywateli ... jak umiały. Ale zmęczone ich twarze, głębokie kurze łapki w kącikach oczu i bruzdy przecinające czoła, świadczyły o tym, że nie tylko w czasach Adriana, ale i za panowania Bronisława, Lecha Brata, Aleksandra Wesołego, czy nawet Lecha Wąsatego, czyniły magię, warzyły medykamenty i praktykę swą lekarską prowadziły. Co więcej, pewnie i za czasów Wojciecha Czerwonego, zwanego Krukiem, swe lekarskie umiejętności wszem i wobec serwowały. Każda z nich własną magię uprawiała. Każda inaczej ordynowała kurację, na wiedzy swej i doświadczeniu bazując.
Były więc trzy: Doktor Emska, doktor Aponaproxen i Doktor Zyrtec. Były tak świadome i tak zdeterminowane co do sposobu leczenia wszelakich dolegliwości w swój jedynie właściwy sposób i przy użyciu dokładnie tego samego zestawu ziół, że z czasem ich autorskie mieszaniny lekarskie przyjęły ich słynne imiona. Tak oto powstał Aponaproxen, Zyrtec i Sól Emska - medykamenty, na których cała nowożytna medycyna, wespół z farmacją, się opierają. Nie ma innych dróg ku pokrzepieniu ciała gdy infekcyjo wszelaka gryzie do szpiku kości. Wszystko co złe można zwalczyć jednym z trzech pastylek wypromowanych przez Trzy Muszkieterki. Król sczeźnie, niech żyje nowy Król!; Królestwo upadnie i się odrodzi, a w kronikach wszelakich dotychczasowa arte medicinae niezmiennie trwać będzie.
Były więc trzy: Doktor Emska, doktor Aponaproxen i Doktor Zyrtec. Były tak świadome i tak zdeterminowane co do sposobu leczenia wszelakich dolegliwości w swój jedynie właściwy sposób i przy użyciu dokładnie tego samego zestawu ziół, że z czasem ich autorskie mieszaniny lekarskie przyjęły ich słynne imiona. Tak oto powstał Aponaproxen, Zyrtec i Sól Emska - medykamenty, na których cała nowożytna medycyna, wespół z farmacją, się opierają. Nie ma innych dróg ku pokrzepieniu ciała gdy infekcyjo wszelaka gryzie do szpiku kości. Wszystko co złe można zwalczyć jednym z trzech pastylek wypromowanych przez Trzy Muszkieterki. Król sczeźnie, niech żyje nowy Król!; Królestwo upadnie i się odrodzi, a w kronikach wszelakich dotychczasowa arte medicinae niezmiennie trwać będzie.
poniedziałek, 12 marca 2018
Kropla wódki
"... A przed samym snem, niech pan wpuści do ucha kroplę czterdziestoprocentowej wódki" - powiedziała, to tak tajemniczym głosem, że zdziwiłem się, iż nie usłyszałem krakania kruka. Chociaż nie, w końcu wylądowałem w tym miejscu mając problem waśnie ze słyszeniem. No to mogło mi umknąć. Natomiast od razu pojawiło się w mej głowie pytanie, czy zamiast wódki mógłby to by być Jack, bo bardziej wolę jednak. Nie odważyłem się jednak zadać tego pytania Cyklopowi z lusterkiem laryngologicznym na środku czoła. Zbyt groźnie wyglądała moja pani doktor.
Moja? Całkiem ciekawie to zabrzmiało. Prawie tak, jakbym ją zatrudniał na stanowisku nadwornego lekarza. Ale nie czepiajmy się szczegółów. Wszak od tygodnia ma mnie w garści, więc nie ma co drażnić kobiety z rożnymi szpikulcami na podorędziu. Zresztą pani doktor to bardzo ciekawa postać. Kiedy wpadłem w jej ręce pierwszy raz byłem znacznie, znacznie, znacznie młodszy. To było naprawdę dawno temu. Wtedy zdawała się być przemiłą starszą panią. Dopóki nie przenicowała me ucho tak subtelnie, że gwiazdozbiór andromedy objawił mi się w biały, jasny, słoneczny dzień. Ale to nie istotne dla sprawy. Istotne natomiast jest to, że kiedy ja sam zaczynam być dojrzewającym aż nadto owocem miłości moich rodziców, pani doktor nadal ... jest. Jest i ma się dobrze. Ba, nadal leczy, przyjmuje pacjentów, i nadal dzierży w lekko już wysuszonych dłoniach te wszystkie dziwne, ostre narzędzia. To trochę niepokojące, mając na uwadze że te wichajstry lądują zdecydowanie blisko wnętrza głowy pacjenta.
Niezwykły jest też gabinet pani doktor. Gdy przekraczasz jego próg masz wrażenie, że oto wkraczasz w inną krainę, tajemniczą, do takiej ... hmm ... Narni na ten przykład. Wszystko wskazuje na to, że czas tutaj jeśli się nie zatrzymał, to biegnie zupełnie innymi ścieżkami. Wystrój gdzieś późne Rokokoko, może wczesny PRL, w każdym bądź razie gdzieś pomiędzy. Wyposażenie, to jest dopiero coś! Zakładam, że wszystko to działa, ale wszystkie te detale, przyrządy, narzędzia na pierwszy rzut oka wyglądają tak solidnie, że nie mogły być wyprodukowane w ostatnich kilku dekadach. A ten fajowy autoklaw? Łał! Kiedy dwadzieścia lat temu próbowałem zhandlować tu i ówdzie nowoczesny na tamte czasy sprzęt, to tego typu autoklawy znajdowałem w najdzikszych stepach ówczesnej tzw służby zdrowia. A tu masz! Podłączony do gniazdka, pani doktor wyciąga z niego narzędzia ... znaczy, że pewnie działa.
Sama wizyta, i ta pierwsza, i ta kolejna jest równie ekscytująca. Cholera, brakuje czarnego kota na parapecie! - teraz wyklarowało mi się, co z tą niepokojącą pustką, która mnie dręczyła w tym gabinecie. Hmm, może polazł się gdzieś powłóczyć po nieswoich płotach...? Najważniejsza jest jednak sama mistyka obsługi klienta. Wydawało mi się, że mistrzyni ceremonii się zawiesza, albo wpada w transowe odrętwienie podczas łączenia się z medycznymi duchami prowadzącymi. Niemalże dałbym sobie coś uciąć, że podczas zaglądania mi do głowy przez uszny otwór, wypowiadała szeptem jakieś zaklęcia. Tu dmuchnie, tam chuchnie. Pociągnie za ucho, naciśnie na nos, aby za chwilę wrzucić coś do bulgoczącego na ogniu kociołka z tajemniczą miksturą. No nieee😉, trochę poniosła mnie jednak fantazja. Z drugiej strony coś jednak jest niesamowitego w rytuale ozdrawiania pacjenta.
"... i co? Pomogło? Odetkało się". Aż strach powiedzieć, że nie. Zaraz cię wyklnie, albo przeklnie, a w najlepszym wypadku wyrzuci za drzwi, że niby pacjent bez wiary i uparty jakiś. Nie wyrzuciła, uff. Myślę, że trzeba pani doktor jednak zaufać. Może te magiczne metody są lepsze od aksetylu cefuroksymu ....? No i na swój sposób, jednak to sympatyczna kobieta. Zwłaszcza gdy pojawiła się na jej twarzy taka ludzka troska o to, że jej poprzednio zaordynowane leczenie nie przyniosło skutku. Jej wyraz twarzy malowany autentycznym smutkiem stał się nagle obliczem babci ... a nie wiedźmy.😀
EDIT [2018-03-13]
Podczas kolejnej wizyty: "... jak dobrze pójdzie, za dwa tygodnie będzie pan zdrowy"
Moja? Całkiem ciekawie to zabrzmiało. Prawie tak, jakbym ją zatrudniał na stanowisku nadwornego lekarza. Ale nie czepiajmy się szczegółów. Wszak od tygodnia ma mnie w garści, więc nie ma co drażnić kobiety z rożnymi szpikulcami na podorędziu. Zresztą pani doktor to bardzo ciekawa postać. Kiedy wpadłem w jej ręce pierwszy raz byłem znacznie, znacznie, znacznie młodszy. To było naprawdę dawno temu. Wtedy zdawała się być przemiłą starszą panią. Dopóki nie przenicowała me ucho tak subtelnie, że gwiazdozbiór andromedy objawił mi się w biały, jasny, słoneczny dzień. Ale to nie istotne dla sprawy. Istotne natomiast jest to, że kiedy ja sam zaczynam być dojrzewającym aż nadto owocem miłości moich rodziców, pani doktor nadal ... jest. Jest i ma się dobrze. Ba, nadal leczy, przyjmuje pacjentów, i nadal dzierży w lekko już wysuszonych dłoniach te wszystkie dziwne, ostre narzędzia. To trochę niepokojące, mając na uwadze że te wichajstry lądują zdecydowanie blisko wnętrza głowy pacjenta.
Niezwykły jest też gabinet pani doktor. Gdy przekraczasz jego próg masz wrażenie, że oto wkraczasz w inną krainę, tajemniczą, do takiej ... hmm ... Narni na ten przykład. Wszystko wskazuje na to, że czas tutaj jeśli się nie zatrzymał, to biegnie zupełnie innymi ścieżkami. Wystrój gdzieś późne Rokokoko, może wczesny PRL, w każdym bądź razie gdzieś pomiędzy. Wyposażenie, to jest dopiero coś! Zakładam, że wszystko to działa, ale wszystkie te detale, przyrządy, narzędzia na pierwszy rzut oka wyglądają tak solidnie, że nie mogły być wyprodukowane w ostatnich kilku dekadach. A ten fajowy autoklaw? Łał! Kiedy dwadzieścia lat temu próbowałem zhandlować tu i ówdzie nowoczesny na tamte czasy sprzęt, to tego typu autoklawy znajdowałem w najdzikszych stepach ówczesnej tzw służby zdrowia. A tu masz! Podłączony do gniazdka, pani doktor wyciąga z niego narzędzia ... znaczy, że pewnie działa.
Sama wizyta, i ta pierwsza, i ta kolejna jest równie ekscytująca. Cholera, brakuje czarnego kota na parapecie! - teraz wyklarowało mi się, co z tą niepokojącą pustką, która mnie dręczyła w tym gabinecie. Hmm, może polazł się gdzieś powłóczyć po nieswoich płotach...? Najważniejsza jest jednak sama mistyka obsługi klienta. Wydawało mi się, że mistrzyni ceremonii się zawiesza, albo wpada w transowe odrętwienie podczas łączenia się z medycznymi duchami prowadzącymi. Niemalże dałbym sobie coś uciąć, że podczas zaglądania mi do głowy przez uszny otwór, wypowiadała szeptem jakieś zaklęcia. Tu dmuchnie, tam chuchnie. Pociągnie za ucho, naciśnie na nos, aby za chwilę wrzucić coś do bulgoczącego na ogniu kociołka z tajemniczą miksturą. No nieee😉, trochę poniosła mnie jednak fantazja. Z drugiej strony coś jednak jest niesamowitego w rytuale ozdrawiania pacjenta.
"... i co? Pomogło? Odetkało się". Aż strach powiedzieć, że nie. Zaraz cię wyklnie, albo przeklnie, a w najlepszym wypadku wyrzuci za drzwi, że niby pacjent bez wiary i uparty jakiś. Nie wyrzuciła, uff. Myślę, że trzeba pani doktor jednak zaufać. Może te magiczne metody są lepsze od aksetylu cefuroksymu ....? No i na swój sposób, jednak to sympatyczna kobieta. Zwłaszcza gdy pojawiła się na jej twarzy taka ludzka troska o to, że jej poprzednio zaordynowane leczenie nie przyniosło skutku. Jej wyraz twarzy malowany autentycznym smutkiem stał się nagle obliczem babci ... a nie wiedźmy.😀
EDIT [2018-03-13]
Podczas kolejnej wizyty: "... jak dobrze pójdzie, za dwa tygodnie będzie pan zdrowy"
niedziela, 11 marca 2018
Wiosna!
Wiosna! Nieważne, że na chwilę ... Dzisiaj wiosna zapachniała mi bardziej niż imbir czy świeża kolendra. Słońce solidnie przyświeciło tej smutnej krainie tak odległej od lata. I było niezwykle przyjemnie. I nieważne, że za tydzień ma padać śnieg😉Równie nieistotne jest to, że nie było mi dane świętować tego ciepełka, bo nadal hurtowa niedyspozycja trzyma nas w szachu. W takiej sytuacji możliwość wyrzucenia śmieci bez przywdziewania polarnego skafandra, było ekscytującym, ba, ekstatycznym, przeżyciem. Morda do słońca... i ... "I feel good!".
To był mocno roboczy tydzień w naszym folwarku. I sobota, i niedziela. Nie zabrakło też czasu na "poleżenie sobie", zwłaszcza dzisiaj, kiedy to nadeszła ta pierwsza, niehandlowa niedziela AD 2018. To oczywiście nie ma jakiegokolwiek związku, aczkolwiek może być przyczynkiem do poruszenia tematu giftu, jaki sprezentował nam miłościwie panujący rząd Najjaśniejszej. Ale czy jest o czym deliberować? Czas pokaże, czy tzw wolna niedziela wyjdzie bokiem bardziej większości, czy bardziej wszystkim. Mi to tam mniej więcej zwisa, ale jak się tak słucha opinii stąd i zowąd, zwłaszcza tych najbardziej zainteresowanych, to coraz trudniej znaleźć adresata tego "prezentu". A już kpiny z nowego prawa, jakie by nie było, są ... hmm ... smutne. No bo oczywiście jest już przynajmniej sto sposobów, jak zagrać na nosie i wykpić się z niedzielnego niehandlowania. Dzisiaj np przeczytałem o otwarciu sklepu mięsnego na stacji paliw. No majstersztyk! 😀A, jak się czyta, że największe państwowe (sic!) spółki mają pomysł na nowy biznes w związku z nowym prawem, to można boki zrywać nad tym, jak ten jadowity wąż zżera własny ogon. Monty Python'owski świat coraz bardziej wkracza w naszą rzeczywistość. Ciekawe czy narodził się już nowy Bareja, żeby naszym dzieciom i wnukom nakręcić filmy o naszym dzisiejszym PeeReLku. Fajnie, że jest się z czego śmiać, ale... To z czego się śmiejemy, zależy od miejsca i czasu. Z innej perspektywy może to wyglądać zupełnie nieśmiesznie.
Czas mija i ostatnio objawiło mi się to jeszcze jednym obliczem. Dosyć zabawnym, choć nieco irytującym. Nadszedł ku mnie taki czas, że zaczynam rozjeżdżać się z pamięcią, jakie zdarzenia dotyczyły Młodej, a jakie Młodego. Serio. Które z nich namiętnie rozdeptywało kuchenne sitka, hę? A byliśmy z którym tam i ówdzie? Kto powiedział, zrobił, to czy tamto? Zabawne (chyba), że pamieć ma zaczyna mi robić takie niespodziewajki. Czas chyba kupić jakieś piguły na poprawienie pamięci, albo podpiąć do lapcia dysk ze zdjęciami z lat minionych czy też zacząć czytać stare posty tego bloga, który przecież parę lat wspomnień mych zawiera. Kto wie, czy nie najdzie kiedyś mnie potrzeba wynalezienia czegoś istotnego i przypisania to właściwej Mordce Mej Kochanej. Ha!
To był mocno roboczy tydzień w naszym folwarku. I sobota, i niedziela. Nie zabrakło też czasu na "poleżenie sobie", zwłaszcza dzisiaj, kiedy to nadeszła ta pierwsza, niehandlowa niedziela AD 2018. To oczywiście nie ma jakiegokolwiek związku, aczkolwiek może być przyczynkiem do poruszenia tematu giftu, jaki sprezentował nam miłościwie panujący rząd Najjaśniejszej. Ale czy jest o czym deliberować? Czas pokaże, czy tzw wolna niedziela wyjdzie bokiem bardziej większości, czy bardziej wszystkim. Mi to tam mniej więcej zwisa, ale jak się tak słucha opinii stąd i zowąd, zwłaszcza tych najbardziej zainteresowanych, to coraz trudniej znaleźć adresata tego "prezentu". A już kpiny z nowego prawa, jakie by nie było, są ... hmm ... smutne. No bo oczywiście jest już przynajmniej sto sposobów, jak zagrać na nosie i wykpić się z niedzielnego niehandlowania. Dzisiaj np przeczytałem o otwarciu sklepu mięsnego na stacji paliw. No majstersztyk! 😀A, jak się czyta, że największe państwowe (sic!) spółki mają pomysł na nowy biznes w związku z nowym prawem, to można boki zrywać nad tym, jak ten jadowity wąż zżera własny ogon. Monty Python'owski świat coraz bardziej wkracza w naszą rzeczywistość. Ciekawe czy narodził się już nowy Bareja, żeby naszym dzieciom i wnukom nakręcić filmy o naszym dzisiejszym PeeReLku. Fajnie, że jest się z czego śmiać, ale... To z czego się śmiejemy, zależy od miejsca i czasu. Z innej perspektywy może to wyglądać zupełnie nieśmiesznie.
Czas mija i ostatnio objawiło mi się to jeszcze jednym obliczem. Dosyć zabawnym, choć nieco irytującym. Nadszedł ku mnie taki czas, że zaczynam rozjeżdżać się z pamięcią, jakie zdarzenia dotyczyły Młodej, a jakie Młodego. Serio. Które z nich namiętnie rozdeptywało kuchenne sitka, hę? A byliśmy z którym tam i ówdzie? Kto powiedział, zrobił, to czy tamto? Zabawne (chyba), że pamieć ma zaczyna mi robić takie niespodziewajki. Czas chyba kupić jakieś piguły na poprawienie pamięci, albo podpiąć do lapcia dysk ze zdjęciami z lat minionych czy też zacząć czytać stare posty tego bloga, który przecież parę lat wspomnień mych zawiera. Kto wie, czy nie najdzie kiedyś mnie potrzeba wynalezienia czegoś istotnego i przypisania to właściwej Mordce Mej Kochanej. Ha!
wtorek, 6 marca 2018
Se poczytam
Generalnie, to od jakiegoś czasu łazi za mną chęć "poczytania". Okoliczności ostatnich dni sprzyjają tej chęci. Poza tym zawołania: "Ścisz to!" w kwestii słuchania (bo nie oglądania przecież) TV, jeszcze bardziej mnie pchają w ramiona, a raczej między okładki, tego czy owego tomiszcza. To doskonały wybór na oszczędzenie sobie kolejnego wołania o przykręcenie decybeli płynących z głośnika TV czy laptopa, i olania tego, że i tak *uja słyszę ostatnimi czasy. Śmieszne to takie, bo ostatnie dwa wieczory do snu puszczałem sobie na laptopie filmy z napisami, coby moje upośledzenie słuchowe nie przysparzały większego jeszcze kłopotu domownikom. Oby jutrzejsza wizyta u laryngologa położyła kres i temu, że na lewe ucho słyszę, jakbym był pod wodą, i temu że przy okazji chce mi rozsadzić łeb od nieustającego szumu w głowie.
No to książka raz! Z gablotki obok łóżka. Nawet nie muszę z barłogu wychodzić, aby coś wyszperać. Zbytnio nie ma co marudzić, jeśli pominąć książki kucharskie, to niewiele zostaje. Pewnie już czytałem, nie pamiętam, ale co mi tam: "Krzyżowiec" panów Patterson'a i Gross'a. Chodzi o to, żeby zająć czymś głowę i nie myśleć wiele. Może ten nieznośny szum gdzieś wsiąknie, zniknie, odstąpi.
No to książka raz! Z gablotki obok łóżka. Nawet nie muszę z barłogu wychodzić, aby coś wyszperać. Zbytnio nie ma co marudzić, jeśli pominąć książki kucharskie, to niewiele zostaje. Pewnie już czytałem, nie pamiętam, ale co mi tam: "Krzyżowiec" panów Patterson'a i Gross'a. Chodzi o to, żeby zająć czymś głowę i nie myśleć wiele. Może ten nieznośny szum gdzieś wsiąknie, zniknie, odstąpi.
niedziela, 4 marca 2018
Sto pytań do
I jak tu rozmawiać z prawie czterolatkiem na tematy ostateczne, hę...?
Kiedy zadaje pytania:
"A kiedy umrzemy" (w początku konwersacji w oryginale: "będziemy umarci")
Kiedy? No nie wiem. Jeszcze długo, długo, długo ...
"A jak umrze ja, mama, tata, Wiktoria, to co z nami będzie, gdzie będziemy?"
Coś tam o aniołkach, o niebie...kręcę ostrożnie, żeby nie wywalić się na wirażu ...
"Ale ja nie chcę!" - a po chwili - "A polecimy tam samolotem?!!!"
No nie, raczej nie. Próbuję zmylić tropy, jak okazuje się, nieskutecznie...
"Będziemy pod ziemią, zakopani? Pod ziemią z robakami...???"
Co dalej? Może jakaś ... hmm... reinkarnacja? Jak niebo niezbyt, półtorej metra pod ziemią też niezbyt, to ...
"Ale jak się urodzimy? Wszyscy? Mama będzie dzidziuś, tata będzie dzidziuś, JA TEŻ?!!!"
Temat się rozkręca, jakoś nie chce się urwać. Mimo, że leżymy w łóżku realizując etap zasypiania.
"A dziadek? Dziadek Stefan. Gdzie on jest? Umarł bo był bardzo chory, tak? A mnie nie było"
Tak, był chory. Podświadomie czuję, że zaraz mnie zagoni w kozi róg. No bo gdzie jest, pod ziemią z robakami, czy w niebie, gdzie samolotem jednak nie polecimy, hę ...? Na szczęście przed samym zaśnięciem, zwoje Młodego nie funkcjonują już trzeźwo i raczej nastawione są na nadawanie, niż na odbiór.
"A dziadek ...? No ten (podpowiadam) Stanisław?"
Próbuję wyprowadzi rozmowę na inne tory. Popatrz, obydwaj dziadkowie mają podobne imiona, ble ble ble... Załapało! Zieeeeeew... Nareszcie.
"Dobranoc. Miłych snów"
Tak, dobranoc.Chwila ciszy. Czuję, jak uścisk dłoni na moim ramieniu pomału wiotczeje, a oddech staje się coraz wolniejszy.
"A jak mi się przyśni, to ci powiem, gdzie jest dziadek"
Uhm... No będę czekał.
Kiedy zadaje pytania:
"A kiedy umrzemy" (w początku konwersacji w oryginale: "będziemy umarci")
Kiedy? No nie wiem. Jeszcze długo, długo, długo ...
"A jak umrze ja, mama, tata, Wiktoria, to co z nami będzie, gdzie będziemy?"
Coś tam o aniołkach, o niebie...kręcę ostrożnie, żeby nie wywalić się na wirażu ...
"Ale ja nie chcę!" - a po chwili - "A polecimy tam samolotem?!!!"
No nie, raczej nie. Próbuję zmylić tropy, jak okazuje się, nieskutecznie...
"Będziemy pod ziemią, zakopani? Pod ziemią z robakami...???"
Co dalej? Może jakaś ... hmm... reinkarnacja? Jak niebo niezbyt, półtorej metra pod ziemią też niezbyt, to ...
"Ale jak się urodzimy? Wszyscy? Mama będzie dzidziuś, tata będzie dzidziuś, JA TEŻ?!!!"
Temat się rozkręca, jakoś nie chce się urwać. Mimo, że leżymy w łóżku realizując etap zasypiania.
"A dziadek? Dziadek Stefan. Gdzie on jest? Umarł bo był bardzo chory, tak? A mnie nie było"
Tak, był chory. Podświadomie czuję, że zaraz mnie zagoni w kozi róg. No bo gdzie jest, pod ziemią z robakami, czy w niebie, gdzie samolotem jednak nie polecimy, hę ...? Na szczęście przed samym zaśnięciem, zwoje Młodego nie funkcjonują już trzeźwo i raczej nastawione są na nadawanie, niż na odbiór.
"A dziadek ...? No ten (podpowiadam) Stanisław?"
Próbuję wyprowadzi rozmowę na inne tory. Popatrz, obydwaj dziadkowie mają podobne imiona, ble ble ble... Załapało! Zieeeeeew... Nareszcie.
"Dobranoc. Miłych snów"
Tak, dobranoc.Chwila ciszy. Czuję, jak uścisk dłoni na moim ramieniu pomału wiotczeje, a oddech staje się coraz wolniejszy.
"A jak mi się przyśni, to ci powiem, gdzie jest dziadek"
Uhm... No będę czekał.
piątek, 2 marca 2018
Półtora kilograma łopatki
Podczas ręcznego mielenia półtora kilograma bardzo ładnej łopatki, do głowy przychodzą różne myśli. Szczególnie, że łopatka rzeczywiście ładna. Nie pozostaje też bez znaczenia, że odurzony deczko jestem spiramycyną (hmm, czy to można łączyć z alkoholem...?) i szumi mi w uszach.
Nastrój mi nie dopisuje. Łażę po domu w (prawie) atłasowych laciach, co by nie przeziębić jeszcze stópek. Wszystko zrobię, aby wykaraskać się z chorowania. Bateria chemii do łykania karnie poukładana stoi w kuchni. To, że neomecyna pomogła na oczy i już widzę, to jeszcze nie powód do pełni radości. Jak zacznę do porządku słyszeć, to zasiądę do rozmów pokojowych z tą suką zarazą. Na razie wojna trwa. Zacięta. Wq***y jestem, jak rzadko. Czuję się podle. Dodatkową ujmą na honorze, jest fakt, że wziąłem chorobowe; takie prawdziwe, na zielonym papierku, ze zgłoszeniem do króla ZUSa. Ile lat temu ostatni raz się posunąłem do tak drastycznego kroku? No nie pamiętam... Wszak stary jestem.
Stary jestem... Hmm... Tak się dzisiaj czuję... I jeszcze te lacie na nogach. Za dużo naraz mi dolega, żebym choć na sekundę nie pomyślał o PESELu.
Wojna ze sobą to jedno. Ale wojować można na wielu frontach. Na przykład z Pierworodną. Jak to jest, że Najdoskonalszy Powód do Dumy w wieku lat nastu okazuje się okazem ze standardowym zestawem wad nastolatki, hę? Czy wypada zapytać : "Gdzie popełniłem błąd... ?!", czy może tak już świat zbudowany, że porażka w wychowaniu młodej samicy jest zapisana w genotypie rodzaju ludzkiego...? Kluczowe staje się też zagadnienie, czy da się to leczyć, czy jedynym rozwiązaniem jest odległa szkoła z internatem. Bo przeczekanie może się okazać dla mnie zabójcze; dosłownie.
Nadzieja na Przedłużenie Rodu wreszcie w przedszkolu. Stanowi elitarne 34% załogi obecnej na pokładzie Misiów. Czy w tej ośmioosobowej grupie długo się utrzyma? W każdym bądź razie, jako jedyny w miarę zdrowy członek rodziny, lepiej niech już walczy ze światem poza domem, miast przebywać z trójką zarażonych w czterech ciasnych ścianach.
To ostatnia noc, kiedy ma docisnąć jeszcze dwucyfrowy mróz. Od jutra ponoć zmiana na lepsze. Przez tydzień było zimno, jak "cie pieron!". I co ?! Świat zamarł w niemej trwodze. Miętki jest. Bo niby co to za rewelacja, że zimą jest zimno. Niemniej, ja osobiście chcę, domagam się wiosny. Niech qwa! będzie już ciepło!
Nastrój mi nie dopisuje. Łażę po domu w (prawie) atłasowych laciach, co by nie przeziębić jeszcze stópek. Wszystko zrobię, aby wykaraskać się z chorowania. Bateria chemii do łykania karnie poukładana stoi w kuchni. To, że neomecyna pomogła na oczy i już widzę, to jeszcze nie powód do pełni radości. Jak zacznę do porządku słyszeć, to zasiądę do rozmów pokojowych z tą suką zarazą. Na razie wojna trwa. Zacięta. Wq***y jestem, jak rzadko. Czuję się podle. Dodatkową ujmą na honorze, jest fakt, że wziąłem chorobowe; takie prawdziwe, na zielonym papierku, ze zgłoszeniem do króla ZUSa. Ile lat temu ostatni raz się posunąłem do tak drastycznego kroku? No nie pamiętam... Wszak stary jestem.
Stary jestem... Hmm... Tak się dzisiaj czuję... I jeszcze te lacie na nogach. Za dużo naraz mi dolega, żebym choć na sekundę nie pomyślał o PESELu.
Wojna ze sobą to jedno. Ale wojować można na wielu frontach. Na przykład z Pierworodną. Jak to jest, że Najdoskonalszy Powód do Dumy w wieku lat nastu okazuje się okazem ze standardowym zestawem wad nastolatki, hę? Czy wypada zapytać : "Gdzie popełniłem błąd... ?!", czy może tak już świat zbudowany, że porażka w wychowaniu młodej samicy jest zapisana w genotypie rodzaju ludzkiego...? Kluczowe staje się też zagadnienie, czy da się to leczyć, czy jedynym rozwiązaniem jest odległa szkoła z internatem. Bo przeczekanie może się okazać dla mnie zabójcze; dosłownie.
Nadzieja na Przedłużenie Rodu wreszcie w przedszkolu. Stanowi elitarne 34% załogi obecnej na pokładzie Misiów. Czy w tej ośmioosobowej grupie długo się utrzyma? W każdym bądź razie, jako jedyny w miarę zdrowy członek rodziny, lepiej niech już walczy ze światem poza domem, miast przebywać z trójką zarażonych w czterech ciasnych ścianach.
To ostatnia noc, kiedy ma docisnąć jeszcze dwucyfrowy mróz. Od jutra ponoć zmiana na lepsze. Przez tydzień było zimno, jak "cie pieron!". I co ?! Świat zamarł w niemej trwodze. Miętki jest. Bo niby co to za rewelacja, że zimą jest zimno. Niemniej, ja osobiście chcę, domagam się wiosny. Niech qwa! będzie już ciepło!
czwartek, 1 marca 2018
Co by tradycji stało się zadość
Z kronikarskiej powinności ...
FB przypominajkę przysłał z lat poprzednich o początku marca. Znamiennym jest fakt, że co roku pojawia się to samo: chory. 2018 nie czyni wyjątku w tej kwestii. Jestem qwa znowu chory............. Bardziej nawet, niż standardy przewidują.
I tyle.
FB przypominajkę przysłał z lat poprzednich o początku marca. Znamiennym jest fakt, że co roku pojawia się to samo: chory. 2018 nie czyni wyjątku w tej kwestii. Jestem qwa znowu chory............. Bardziej nawet, niż standardy przewidują.
I tyle.
Subskrybuj:
Posty (Atom)