U spowiedzi przedświątecznej jeszcze nie byłem, ale postanowienie poprawy już mam. I to całkiem sprecyzowane.
Wszechmogący chwycił ostatnio za kark moje stadko i przeciorał nas ryjami po asfalcie. Czasami wręcz słyszałem chichot rozbawienia, jak dociskał do dołu, żeby bardziej bolało. Tylko po co ...? Gdybym nie szanował, to rzuciłbym prosto w twarz, co o tym myślę. Powiem tylko tyle, że to było "słabe". A Wszechmogący i tak przeca wie, co sobie myślę na ten temat (bez urazy!). Jedynie pretensję mam o to, że nie powiedział "za co". Przecież można było porozmawiać, wyjaśnić, nawet napomnieć, ale żeby od razu tak...? Może to zwyczajne nieporozumienie...?
Tym bardziej czas na to, żeby otrzeć śpiki spod nosa i odbić się od dna. Daje sobie jeszcze tydzień na dogorywanie, a zaraz po świętach biorę się z siebie. Przyrzekam! Bo taki mam dzisiaj niedzielny nie-niedzielny nastrój. Pewnie dlatego, że słońce tak optymistycznie przypomniało o zbliżającej się wiośnie.
Trzeci miesiąc roku miła (to już kwartał całości!), a ja jestem w takim stanie fizycznym (i w konsekwencji, psychicznym też...), że o laboga! Już raczej małe szanse, że pozbieram się do stanu, powiedzmy, sprzed roku. Ale coś zrobić trzeba. To już nawet nie chodzi o to, że sam przed sobą oceniam się nietęgo (heh, co za ironiczna gra słów?), bo nie mnie siebie obiektywnie oceniać, tylko że już nawet tzw "otoczenie"delikatnie napomyka, że nie wyglądam ... najlepiej. Tak też się czuję.
No to co? Nie ma czasu na półśrodki. Trzeba z kopyta ruszyć. Biegać, biegać, biegać ...! W końcu zacząć. Nawet jeśli będzie bardzo ciężko, nawet jeśli startuję nie z poziomu zero, a z głębokiej kondycyjnej piwnicy. Druga sprawa: żarcie. Tym razem, bez wyrzeczeń i lodówkowej dyscypliny, się nie obejdzie. Zbyt mało czasu na rozsądek i umiar w dawkowaniu sobie "zdrowia". Muszę szybko się odbudować, ba, powiedziałbym nawet, że wskrzesić. Nie ma co płakać, trzeba działać. Czas ucieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz