FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

sobota, 2 czerwca 2012

O wychowywaniu dzieci ...

   Zamieniłem dzisiaj słowo ze znajomym sprzed lat na temat dzieci. I tak mnie naszło, żeby parę zdań jeszcze nakreślić w temacie.
   Takie czasy nastały, że gdzie się nie obrócisz w towarzystwie wychowującym swój bardzo jeszcze nieletni narybek, tam usłyszysz, że jakie to pełne codziennych zagrożeń jest teraz życie dla naszych dzieci. I już na samym początku tego wywodu dodam, że sam wtóruje temu chórowi, mimo że wiem iż zakrawa to na cywilizacyjną paranoję naszych dziwnych czasów.
   W chwilach otrzeźwienia jednak zadaję pytanie: A czym te czasy dzisiejsze, w których dorastają nasze dzieci różnią się od lat mojego dzieciństwa ? Czy naprawdę dzisiejsi rodzice w średnim wieku, do niektórych się zaliczam, dorastali w aż tak odmiennych warunkach ? Nie chodzi tu o warunki materialne oczywiście, lecz o całą resztę, która składa się na środowisko, w którym dorasta młody człowiek. Nie sądzę. Ale zajrzyjmy na chwilę do przeszłości.
   Kiedy miałem lat kilka czy kilkanaście dorastałem - jak sądzę - w atmosferze zaufania moich rodziców, że jestem na tyle rozsądny, że nie zrobię sobie krzywdy. Dopasowany do konkretnego momentu mego dzieciństwa poziom tego zaufania, dawał mi swobodę poznawania świata na własną rękę. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że doza dopuszczalnego ryzyka, na jakie wystawiali mnie moi rodzice, według dzisiejszych standardów byłaby niedopuszczalna, wręcz nie do pomyślenia. Ale ja tu jestem - znaczy, że przeżyłem taki typ wprowadzania w samodzielność. Pozostaje podziękować, że pozwolili mi nabyć doświadczenia, których ja memu dziecku nie jestem w stanie zapewnić, bo ... bo boję się wystawić je na ryzyko niekontrolowanych w pełni przeze mnie doznań, jakich może być obiektem. Ja będąc w wieku mojego dziecka zdobywałem doświadczenia niebywałe, a będąc niewiele starszym przeżywałem - nie boję się tego słowa użyć - przygody, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Dorastanie mojego dziecka jest w porównaniu do mojego pozbawione jest pełnej palety barw ze wszelkimi odcieniami szarości. Jest niestety nudne, przewidywalne i w pełni kontrolowane przez rodzicieli. I ja wiem o tym, i ja boleję nad tym, i zdaję sobie sprawę z tego, że moje dziecko traci coś bardzo ważnego. A mimo to w poczuciu rodzicielskiej odpowiedzialności za jego los trwam w odcinaniu go od złego świata za drzwiami naszego mieszkania. 
   Najdziwniejsze i zarazem przerażające jest to, że nie jestem jedyny w tym szaleństwie. Kto wypuszcza teraz dzieci same, żeby pobiegały po podwórku ? Kto wysyła dzieci same do pobliskiego sklepu ? Na takie pytanie pada pełne oburzenia odpowiedź : No co ty ? Przecież jest niebezpiecznie: samochody na ulicy, zboczeńcy porywający dzieci albo po prostu "dzieci są za małe, żeby ...". Czy aby na pewno ... ? Dlaczego nie zaufamy naszym dzieciom choć trochę ? Dlaczego nie możemy uwierzyć w ich przyrodzoną naszemu gatunkowi intuicję co jest dobre, a co złe ? Skoro ja jako dziecko nie dałem sobie zrobić krzywdy, to dlaczego moje dziecko ma być mniej rozumne, mniej zaradne ... ? Wychów w cieplarnianych warunkach, w ochronnym kokonie w końcu kiedyś musi się skończyć. Pytanie, czy wtedy przyśpieszony kurs samodzielności wyjdzie na dobre i dziecku i dorosłemu. 
   Od jakiegoś czasu staram się wrócić na rozsądną ścieżkę. Mimo lęków i nie raz, nie dwa spadających gromów, próbujemy naszą córkę usamodzielnić. Najgorsze jest to, że ona się do tego nie garnie. To trochę przerażające, że woli prowadzenie za rękę w najprostszych sprawach i oczekuje pomocy w każdej banalnej nawet czynności. Jakoś brak w niej dumy i hardości, żeby nam pokazać, że sama potrafi. Pozostaje pytanie, kiedy dorośnie do takiego stanu ducha, żeby puścić się maminej sukienki. 
   Trudno byłoby mi bez zastanowienia wskazać rodziny, które puszczają dzisiaj swoje pociechy w świat, tak jak to miało miejsce w czasach mojego dzieciństwa. Jednak gdy już mi się to udaje, to pozostaję w pełni podziwu dla ich postępowanie. Mimo, że pierwsza myśl jest czasem negatywna, to w rozliczeniu rachunek takiego postępowania wychodzi bez wątpliwości na plus. Sam sobie jednak zadaję pytanie, czy stać mnie na zmianę własnego podejścia do tego tematu, i postawienie na to, by na koniec te plusy przysłoniły wszelkie minusy, których podskórnie się obawiam.
   
   

1 komentarz:

  1. Najtrudniej jest zacząć :) W lipcu zeszłego roku Janek pojechał na pierwszy obóz a we wrześniu, pierwszy raz wypuściłem go samego na podwórko. Teraz już idzie gładko :)

    OdpowiedzUsuń