FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

niedziela, 30 grudnia 2012

2012 PODSUMOWANIE

Krótko w kilku słowach o ostanich dwunastu miesiącach - czyli, jaki był mój 2012 rok.
Właściwie to chciałem miesiąc po miesiącu opisać, co to się działo i kiedy miało miejsce. Ale zbierając myśli doszedłem do mało ciekawego wniosku, że nie pamiętam, nie wiem, nie jestem pewien. Cały ten rok zlał się w jeden ciąg zdarzeń, z akcentami, jednak bez możliwości usytuowania ich przeze mnie dokładnie na kartkach kalendarza. Hmm...


Zacząłem ten rok, jako człowiek bujający się ze swoimi małymi problemami, słabościami, roadościami i smutkami, ale były one na poziomie bardzo osobiście swoim. Aż trudno sobie wyobrazić, że moje życie było takie ... ciut normalniejsze, od obecnego.
Potem się zaczęło. 
Zima. Zimno, słonecznie - tak ją zapamiętałem. Potem szpital, operacja w rzeźni, długie chorobowe, powrót do pracy i ... 
WiosnaNowy szef jeden, nowy szef drugi. Po drodze niby awans; później bardziej na serio. Potem jednego szefa mniej, trochę później drugiego szefa mniej. I kolejny nowy szef. I nowe zadania. I nowa rzeczywistość. I wszystko nowe. Wiosna, jak szybko wybuchła, tak szybko minęła. Tuśka najpierw poważnie choruje; potem kończy przedszkole. Międzybrodzie. 
Lato nadeszło. Urlop. Oj URLOP !!! Wspaniałe paręnaście dni na łonie przyrody, z rodziną; ładowanie akumulatorów na maxa.
Potem powrót do pracy. Rzeczywistość nabiera coraz to wyrazistszych rumieńców. Kolejne zadania, kolejne nowe; nowa funkcja. Galimatjas, który pompowany jak balon, w każdej chwili grozi wybuchem. Ale to było lato pod znakiem resetowania się w górach, w Międzybrodziu, z łbem w chmurach, w  gwiazdach i z trzaskającymi płomieniami ogniska - bez tego bym nie przetrzymał chyba.
Jesień. Na pełnych obrotach. Odciski na dupie. Hartowanie stali. Układanka, dopasowywanie klocków. Krystalizacja i porządkowanie. Są efekty, które czasem dziwią mnie samego. Atmosfera napięta do granic możliwości, i w pracy i w domu. W końcu powiew optymizmu po miesiącach dołowania i zastanawianie się nad datą końca. 
Prywatnie też zmiany niemałe - Tuśka w szkole. 
Zima; znowu. Co było dobre jest nadal, choć nadwyrężane, podgryzane, okrajane. Znowu perspektywy nieco mniej optymistyczne. Ale osobiście, w domu, lepiej. Hartowanie pomaga.
Na koniec roku jestem zupełnie innym człowiekiem. Żyję też w zupełnie innej rzeczywistości. Skok cywilizacyjny, a właściwie mentalny, na niemałą miarę. 

Nadzieja wielka, że rok 2013 będzie lepszy. Nadzieja granicząca z pewnością. Nadzieja, która dobrze ukierunkowana nie ma szansy na porażkę.

To tak w teleexpresowym skrócie. Tak to wygląda z perspektywy minionych dni. Bardziej to punktowanie hasłami, niż przemyślana opowieść. Te chwile, fakty jakoś najbardziej mi utkwiły. I każde to hasło ma w mej głowie tysiące obrazów, dźwięków, zapachów, które malują całościowy obraz zdarzeń. Można by wstawić odpowiednio więcej pauz w tej lawinie, które sprawiły, że dotarłem cało, z całym tym bagażem, do dnia dzisiejszego, ale ... 
Ale niech tak będzie, jak jest.

Gniję sobie

Yeah!
Gniję sobie leniwie. Ależ rozpusta. I to drugi dzień z rzędu. Śmiało moge powiedzieć, że w odróznieniu od oficjalnego terminu Świąt, ich kwintesencja i sens przypada właśnie w ten weekend. Przynajmniej dla mnie. Ja świętuję teraz. Taplam się w doskonale smakującym nieróbstwie, tarzam się w lepkiej galarecie lenistwa. Jest git. A że jutro wolne, tak więc owo grzeszenie pociągnę dalej, do końca roku. Poza przyszykowanie koryta i zmrożeniem szampana nie zamierzam się aktywować w żaden inny sposób.

sobota, 29 grudnia 2012

Saturday morning

Sobota.
Dzień dla zdrowia psyche i fizis. 
Za oknem słońce i mróz. Śniegu brak. Taka zimowa niedoróbka. Nie wyglądam jej z utęsknieniem, ale ciut śniegu mogło by być - przykryłby czystą pierzynką ten cały syf na ulicach, chodnikach, trawnikach.
Tydzień był krótki. Dwa dni w pracy, a właściwie obok niej, tak na siłę. Cóż można bowiem zdziałać jeśli współpracuje się z firmami na zewnątrz, które oczywiście od Świąt do Nowego Roku (lub dłużej) są pozamykane, na urlopach, w trakcie remanentów. No ale nie ważne, przynajmniej "na biurku" trochę porządków porobionych. Do prawdziwej roboty wracam dopiero 2 stycznia.
Tuśka się nam bardzo pochorowała. Zaczęło się od świątecznej wizyty w przychodni, ale już wczoraj wróciła od lekarza z diagnozą obustronnego zapalenia oskrzeli. Powiem szczerze: takiego kaszlu u niej jeszcze nie słyszałem. Choróbsko to rozwaliło nasze plany sylwestrowe i zamiast wyjścia i zabawy ze znajomymi, będziemy siedzieć w domu. Trudno. Szkoda, bo miałem ochotę wielgaśną przywitać Nowy Rok poza domem.

środa, 26 grudnia 2012

Końcówka

Końcówka tegorocznego świętowania.
- Przejedzony do szpiku kości (ale nie przepity - oj nie).
- Mimo wszystko rozleniwiony.
- Napakowany telewizyjną porcją pop-kultury w postaci familijnych słodkości.
- Niemogący patrzeć już na ciasta i pierniki (ale makówek jeszcze bym wtrząchnął, jeszcze by się zmieściły).
Tak wygląda finisz.
Z ciężkim brzuchem i pomyślunkiem pójdę oto zrobić sobie kawy ...


wtorek, 25 grudnia 2012

I hate Xmas !

Boże Narodzenie vs Xmas
To wcale nie to samo - żeby nie było nieporozumień.
Będąc świadom swojej chrześcijańskiej pośledniości i nijakości mojej religijności, z całą stanowczością sprzeciwiam się utożsamianiu tych Świąt z tym, co wokół nich się wyprawia.
Jakkolwiek człowiek tak małej wiary, jak ja, nie afiszuje się z uczuciami tak intymnymi, jak duchowe postrzeganie istnienia, tak w tym przypadku powiem to i owo.
Potrafię się wzruszać dźwiękami kolędy - to takie banalne. Potrafię chłonąć podniosłość atmosfery Pasterki o północy - z drżeniem serca i szkleniem oczu nawet. Nie obca mi wewnętrzna rozmowa z Nim o mnie, i nie tylko. I koniec końców i mnie nie jest obce oczekiwanie Bożego Narodzenia z całą jego mistyką, świętością, niesamowitością. Takie wewnętrzne celebrowanie jest mi bliskie - ale podkreślam: WEWNĘTRZNE, nie na pokaz. Boże Narodzenie to świętowanie bliskości z innymi, to czas dla najbliższych, czas wyciszenia i zadumy. To chwile radości, podniosłości i niezwykłości na poziomie kreowania świata wartości każdemu osobiście najbliższych.

Natomiast to co dzieje się wokół, ten tygodniowy lub nawet dłuższy okres chaosu związanego z przygotowywaniem się do Świąt od strony pozaduchowej, cielesnej, kosumpcyjnej jest doznaniem z gatunku najgorszych, jakie mogą spotkać mą skromną osobę. Funcjonuję w tym czasie na awaryjnie odpalonym systemie, a mimo tego i tak z maksymalnie obciążonym procesorem, co grozi wybuchem, spaleniem, katastrofą. I hate Xmas! Tak było i tym razem. I dobrze, że czas ten dogorywa. Czas wrócić do normy.





Czas spędzony z rodziną, przy wigilijnym stole, kolędowanie - to pozostaje, jako wartość nie do przecenienia. Równoważy wszystko co związane z Xmas, a co nie ma nic z Bożego Narodzenia. I niech tak będzie. Natomiast "I hate Xmas!" już odchodzi w zapomnienie, ciśnienie spada, puls wraca do normy. Na rok. Do następnego razu.
Jeszcze chwila, jeszcze dwie, a po tegorocznych Świętach pozostanie nam wspomnienie, pełna lodówka i choinka nie do końca już żywa. Więc póki co - świętujmy! Wesołych Świąt! na ich ostatnie chwile ...

piątek, 21 grudnia 2012

Banalnie - piątek

I znowu piątek. 
Ale nieco inny, bo z perspektywą pięciu wolnych dni. Wow! To ci dopiero historia ...
Doczołgałem się jakoś. Dżizas, ależ mi się chciało tych paru dni wolnego. Finiszuję, to już niemal rzut na taśmę i myślę, że z sukcesem. Pozwala to z optymizmem - jaki by nie był - patrzeć w przyszłość. Nie wszystko się udało, ba, wiele rozczarowań po drodze było, ale ważne aby "minusy nie przysłoniły plusów" - i tego się trzymajmy. To, że musiałem przełknąć niejedną gorzką pigułkę, to fakt. Ale na osłodę niech pozostanie to, że podołałem wyzwaniom i nie mam sobie nic do zarzucenia. A to już kapitał na przyszłość. I co najważniejsze - daje poczucie własnej wartości; dobrze wykonanej roboty.
A tak na marginesie zupełnie: moja ślubna mówi, że jak piszę na tych stronach, to albo smucę, albo piszę, że piję. Hmm ... Pytanie czy tak często smucę i piję, czy tak rzadko piszę? :)) Eee, no nie jest tak źle chyba. Ale z czym: z pisaniem, piciem , czy smuceniem? :)) Pewnie jakbym miał w perspektywie więcej wolnych dni, to i wszystkiego po trochu byłoby więcej, częściej.
Ballantine'sa 12 YO nie wykończyłem od ostatniego razu. Szkoda by mi było. Rarytas. Smakuje nadal wyśmienicie. I grzeje duszę jak należy. Nie ma nic wspólnego z popularnym "Finest", który mimo, że dobry, to nie ma nic wspólnego ze swoim wytworniejszym bratem. Bogactwo smaku i aromatu było dla mnie zaskoczeniem. Nie jestem znawcą, ale potrafię odróżnić whisky poślednią od tej znamienitej. A 12 YO jest wyśmienita.

czwartek, 20 grudnia 2012

Choinka na koniec świata


Stoi.
Upstrzona do granic możliwości. 
Kolorowa, ociekając złotym barokiem i rozświetlona czterema sznurami lampek. 

Wystrojona, jak na koniec świata.

środa, 19 grudnia 2012

List do Dzieciątka

Jeśliby Dzieciątko zdecydowało w swej nieomylności i łaskawości, że oto ja byłem jednak na tyle grzeczny, że zasługuję na chociaż drobny prezencik pod choinką, to ja bym przyjął z radością takowy. List więc ślę.
"Kochane Dzieciątko
Bardzo bym chciał dostać karnet, do odwrotnego wykorzystania, na kilka dni snu. Parę kolejnych, niczym nie zmąconych, zupełnie moich, bez piętna wyrzutów sumienia i poczucia obowiązku; takich tylko dla mnie. W zamkniętym pokoju, bez okien i tykającego zegara, bez telefonu w zasięgu ręki, bez TV i komputera, bez dźwięków zza ściany i bez lampy na suficie. W wielkim, ciepłym, miękkim łóżeczku z puchową poduchą i pierzyną po sam sufit. I to tyle. 
Jeśli więc mógłbym ... to poproszę."

niedziela, 16 grudnia 2012

Po-niedziela

Już po niedzieli.
Była, jaka być miała - leniwa w swej niedzielnej istocie ... mimo porządkowej przedświątecznej krzątaniny. Fakt, że wylazłem z piżamy na wieczorną kąpiel niech będzie przypieczętowaniem niedzielności w pełnej krasie.
A już za chwilę poniedziałek.
Ostatni tydzień przed świętami. Mgnienie oka pozostało do wigilii. Ani się obejrzymy, a będzie po wszystkim. Całe te oczekiwanie rozliczymy jednym pstryknięciem palców. Boję się, że magia świąt przejdzie bokiem, że nie zauważę jej, nie poczuję. A chciałbym. Chciałbym zatracić się w świętowaniu. Żeby było inaczej, tak troszku ... bajkowo.

piątek, 14 grudnia 2012

Topiony serek i 12 YO Ballantine's

Żytni chlebek z topionym serkiem, 12 YO Ballantine's "on the rock" i "I'II be there for you" Bon Jovi - po prostu piątek weekendu początek!

Serek taki sobie, whisky jedna z najlepszych jakie piłem, muzyka pieszcząca znamienicie. Jest piatkowy wieczór. Ten czarowny czas. Znamienite zwieńczenie tygodnia. Magiczne godziny, kiedy wszystko sprowadza się do jednego - do celebrowania ... czegokolwiek. 

Muzycznie to wieczór pod znakiem Bon Jovi. Z naciskiem na lata '80 ... 


do posłuchania: 

"I believe"
"In these arms"
"Livin' on a prayer"
"Bad medicine"
"Keep the faith"




Tydzień o dwóch twarzach. Z jednej strony, można by rzec, że nie należał do "mega zajeżdżających", ale z drugiej strony obfitujący w sprawy ważkie i trafiające w samo sedno.
Zbliża się koniec roku. Zarówno prywatnego , jak i zawodowego. Jeśli chodzi o zawodową stronę życia, to u mnie to rok przełomowy. Jak by go nie oceniać, to obiektywnie rzecz biorąc, rokiem wielkich zmian był. I jakbym nie narzekał do tej pory, to byłbym nieuczciwy, gdybym powiedział, że żałuję tych zmian. No bo kiedy, jak nie teraz czas na zmiany, na krok do przodu? Mam w końcu 37 lat i mniej już mieć nie będę. A że to rzucenie się na głęboką wodę ? Cóż ... Kto nie ryzykuje, ten nie ma szans na sukces (jaki by nie był). Ja po tylu latach stagnacji niejako zostałem zmuszony do zmian. Dostałem kopa, który choć bolesny, to w końcowym rozrachunku można by rzec, że zahartował mą osobista dupę. Bilans zysków i strat wychodzi raczej na plus. Nawet jeśli to i jazda po krawędzi, to biorę na klatę potencjalne konsekwencje. Troszkę chojrakuje, bo nie ma możliwości zawrócenia z tej drogi, ale tak po prawdzie, to wyzbyłem się już tego niepokoju, strachu, tremy nowicjusza, który tak mnie przyginał ku ziemi. Po kilku miesiącach jestem innym człowiekiem. Nie waham się tego powiedzieć - zrobiłem się o niebo całe twardszy, bardziej zdecydowany, asertywny ... może tylko nieco bardziej nerwowy, niecierpliwy. Nigdy bym się tego nie nauczył, gdybym z dnia na dzień nie musiał sprostać nowej sytuacji, nowej rzeczywistości. Nie żałuję więc.
Kolejny rok będzie trudny. Zweryfikuje to, co jestem wart. Rozpocznę go z równie wielkimi obawami, jak i nadziejami. I niech to będzie wartością samą w sobie.
Może to dziwne, ale jestem w euforycznym nastroju. Może to whisky (mniami!). A może po prostu to dobry dzień, dobry wieczór, dobry czas ...
"I'll be saturday night"
... Hey, man I'm alive I'm takin' each day and night at a time
I'm feelin' like a Monday but someday I'll be Saturday night ...

Niech tak będzie ...




niedziela, 9 grudnia 2012

Viking death march

... do posłuchania ...

"Viking death march"


Down, lets take it down,

Raise up their heads on a stake
We will show no mercy on evolutions mistake
Change, will have to wait
If we can’t decide on a fate
Self- appointed prophets and their doomsday charade


You preach about love and teach about faith
But all your beliefs are still rooted in hate!

Crosses still burn, axes still fall 
And down on your knees you just don’t look so tall!

Stop, punch in the clock,
Punch it with all of your rage,
Put the man in office for a minimum wage
Rats, fighting for scraps,
Siphoned the gas from your tank,
Left your pockets empty as they laugh to the bank

They speak about trust, but make no mistake
They’re shaking your hand while they spit in your face!

Crosses still burn, axes still fall
And down on your knees you just don’t look so tall!
Crosses still burn, axes still fall
And down on your knees you just don’t look so tall!

Now! the time is now
We can still turn it around,
Raise your voice like a weapon, till they fall to the ground
Light! Let there be light.
Without a shadow of doubt
We will fight tooth and nail until salvation is found

So how can you look, the world in the eyes,
When all we can see is corruption and lies?

Down on your knees, you don’t look so tall,
Down on your knees, you don’t look so tall,
Cracking the whip on the backs of the poor,
We asked you to stop but you still wanted more,
The blood on your hands left a trail as you crawl,
down on your knees you just don’t look so tall

Crosses still burn, axes still fall
Down on your knees you just don’t look so tall!
Crosses still burn, axes still fall
Down on your knees you just don’t look so tall!
Crosses still burn, axes still fall

Down on your knees, you don’t look so tall
Open your eyes and the empire falls!

Mroźno jak "cie pieron"

Kruca fuks! Jak wracałem do domu z marketowego ukrzyżowywania 1/4 wypłaty, termometr w aucie pokazywał miejscami -15,5 st.C. To lekka przesada, nieprawdaż ? Pytanie: "no to wiela bydzie w nocy ???".
Sobotni wieczór, właściwie noc już, w szklaneczce "vodka & vermouth with tonic, on the rock" - ot taka wariacja na temat ... ale smakuje przednio. Trudno prawić, że to "gorączka sobotniej nocy", ale na moje osobiste potrzeby niech taka będzie - mniej powszednia niż zwykle. Nie śpieszno mi do świtu, nie wyglądam dnia. 

sobota, 8 grudnia 2012

Mroźno

Sobota za oknem w okowach mrozu. Śniegu nie przybyło, ale samochody przy ulicy pokryte paskudną warstwą szadzi. Na oko widać, że mrozik tęgi. Na termometrze niby tylko -8 st.C; ale z doświadczenia wiem, że nasz termometr - grzejący sie ciepłem budynku - optymistyczne zawyża temperaturkę o jakieś trzy stopnie. Jest więc nieprzyzwoicie zimno.

Tuśka jeszcze kima. Ja wstalem, bo czeka mnie lada chwila wyprawa do piwnicy i wiercenie dziurek pod haki w suszarni, którą z inicjatywy sąsiadki organizujemy w pomieszczeniu byłej pralni. 
Na razie ta cicha, mroźna i słoneczna sobota, zapowiada się całkiem, całkiem. Być może nastrój tej błogości zaburzy wyprawa do jakiegoś marketu na zakupy - to nigdy dobrze nie wpływa na mnie osobiście, jak i na relacje rodzinne naszego stadka.

piątek, 7 grudnia 2012

Rekonwalescencja

... po czwartkowym urazie.
Wziąłem dzień urlopu. Wolny piątek pysznie smakuje po TAKIM tygodniu. Potrzebowałem go dla podreperowania zdrowia ciała i duszy oraz dla załatwienia kilku jeszcze spraw ... m.in. również w temacie zdrowotnym. Tak więc piątek pod wezwaniem: "dla zdrowia!".
Właśnie dotarłem do domu. Obiadek gotuję Tuśce. Korzystając z tego, że tata ma wolne i ona zaczęła wcześniej weekend i czmychnęła, przed obiadem w szkole, do domu. No to głodna jest! 
Co dalej z tym dniem? Trochę ogarnę wokoło, a potem - jak co dzień - roraty. Niesamowite, już piąty dzień z rzędu będę na mszy w kościele :))

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Na bezdechu poniedziałku

U zarania wstrzymuję oddech. Kulę się w sobie. Jeżę kolce. Zapinam ciasno kolczugę.
Potem trwam. Jak wczepiony pazurami w grzbiet wściekłego byka.
Na koniec wypuszczam stęchłe powietrze. Poluźniam sznury. Pluję czarną żółcią.
Taki jest poniedziałek. Kolejny. Nie pierwszy, nie ostatni. Jeden z wielu.
Ani gorszy. Ani lepszy. Po prostu. Normalny. Bez wzlotów i upadków - ot, poniedziałkowy.

Jutro wtorek ...

sobota, 1 grudnia 2012

Wściekłe psy

... malinowe z tabasco ...
Poranne "AfterParty". Smacznie, miło, mimo że krótko. Przynajmniej ze zdrowym porankiem nazajutrz. Właściwie to trudno mówić o imprezie - bardziej to spotkanie towarzyskie przy dobrym jedzeniu i odrobinie rozweselacza. 

Było wielce przyjemnie - to najważniejsze. Szczególnie, że musiałem odreagować dziesięciogodzinny piątek w pracy z dwugodzinną kulminacją w postaci spowiedzi przed zarządem. Po czymś takim nie mogło być nic innego w kieliszkach, niż "wściekłe psy" :))) Zreszta i tak "chodziły" za mną od dłuższego czasu.






Przewodnim tematem soboty jest oczywiście impreza urodzinowa Tuśki w Nibylandii. Solenizantka nie do końca zdrowa. Będzie trzeba jakoś ją hamować, żeby nie szalała - ale czy to możliwe?