U zarania wstrzymuję oddech. Kulę się w sobie. Jeżę kolce. Zapinam ciasno kolczugę.
Potem trwam. Jak wczepiony pazurami w grzbiet wściekłego byka.
Na koniec wypuszczam stęchłe powietrze. Poluźniam sznury. Pluję czarną żółcią.
Taki jest poniedziałek. Kolejny. Nie pierwszy, nie ostatni. Jeden z wielu.
Ani gorszy. Ani lepszy. Po prostu. Normalny. Bez wzlotów i upadków - ot, poniedziałkowy.
Jutro wtorek ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz