piątek, 22 czerwca 2012
Samogniew
Czasami jest tak, że ciągle przyduszane hamulce puszczają z głośnym sykiem wypuszczanej pary. Jak w gwizdek idzie ciśnienie złych emocji nagromadzonych pod czachą. Pół biedy, jak strumień toksycznych gazów ulatuje w powietrze. Gorzej jak złowiewczy wiew napotyka ofiary na swej drodze. Żrące wyziewy bez pardonu niszczą to co napotykają. Wtedy nie ma przebacz, nie ma że boli, jest tylko płacz i zgrzytanie zębów ... a potem kac, paskudny, świdrujący duszę, gorzki na języku, piekący w oczy, drażniąca nozdrza woń nie do zniesienia. Mleko już wylane. I tylko refleksja nad tym co miało miejsce. Wszystko cichnie, ale nie wygasa. Tli się niezauważone, aż wybucha płomieniem gorącym, podsycanym kolejną porcją frustracji i niewygaszonych gdzieś hen daleko konfliktów. Pożar narasta, przenosi się ze źdźbła na źdźbło, aż zapala wszystko dokoła. I znowu boli, znowu wywołuje to poczucie bezsilnego samogniewu. I znowu, i do następnego razu ...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
'Łatwiuśko odchodzisz zranionym ptakiem,
OdpowiedzUsuńby wrócić stalowa wroną - ranisz.'
Kto odkręci błędne koło?
Twoje ?
OdpowiedzUsuń