FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

niedziela, 29 września 2013

Koniec tygodnia przez spore "T"

Zacznę od końca, niejako nawiązując do dzisiejszego leśnego zwieńczenia tygodnia. Słów jeszcze tylko kilka o grzybobraniu. Otóż czym się różni "zbieranie grzybów" od "szukania grzybów", hę ? Niby to to samo, ale nie do końca. Ba, powiedziałbym, że różnica jest diametralna. 
Otóż wtedy gdy na grzybobraniu "zbieramy grzyby", faktowi temu towarzyszy nastrój niemalże sielski, nastroje są rewelacyjne, uśmiechy na twarzach, kupa radości i szczęścia z obcowania z przyrodą i bliźnimy. 
Natomiast wtedy gdy "szukamy grzybów", to ten kolorowy obrazek blaknie; nadciągają szare chmury. No bo pojawia się zniecierpliwienie, powątpiewanie, a chęci na dalsze łażenie po lesie gdzieś wyparowują. Towarzysze milkną, nogi jakoś dziwnie bolą, a pajęczyny rozpięte pomiędzy drzewami złośliwie czepiają się twarzy. Robi się niefajnie. I nawet słońce przebijające się gdzieś z góry, poprzez świerkowe gałązki, tak nie cieszy.
Życzę więc wszystkim amatorom grzybów tylko i wyłącznie "zbierania" ... bez "szukania" :)

Ale my tu gadu gadu bez końca o grzybach, a tu pozostałe dni tygodnia czekają w kolejce. Zachowując porządek opowieści, najpierw o sobocie. Ładna, pogodna, choć chłodna. A jej motywem przewodnim była parada z okazji urodzin Zabrza, która mianem Skarbnikowych Godów od paru lat jest zwana. Tym razem to 91-wsze urodziny naszego miasta. Korowód kolorowy i wesoły przeszedł główna ulicą miasta, żeby zakończyć swój żywot w parku, gdzie imprezy urodzinowe do końca dnia trwały. W korowodzie, między innymi, szły szkoły, więc i Tuśka godnie reprezentując swoją SP, zawzięcie wymachiwała pomponami ku chwale swego miasta. A po wszystkim pomknęliśmy do kina, na "Turbo" w 3D. 
Pierwsze pięć dni minionego tygodnia, te robocze, tym się różniły od niezliczonych swych poprzedników, że dały mi do myślenia co do spraw, które dotychczas uważałem za może nie błahe, ale na pewno poukładane w należytym porządku. Okazało się jednak, że nie jest tak do końca, co w pewien sposób poszerzyło moje horyzonty. Dużo by mówić, dużo by pisać, ale poprzestanę na stwierdzeniu, że otworzyłem kolejną szufladę do wysprzątania i ... porządkowanie trwa. Ale tak poza tym, to tydzień ten był całkiem OK, bez jakichś trzęsień ziemi i  niebezpiecznych tornad siejących spustoszenie  wokół mnie. To dobrze, bo nic tak nie psuje klimatu, jak nawet odległe wybuchy i latające nad głowami rykoszety.
A jutro poniedziałek ... I na tym poprzestanę na ten raz. 

63=1,5 ... na zmrożonej tarczy

Się zrobiło zimno ...
Kto by pomyślał, że jadąc na grzyby będziemy przecierać oczy, bynajmniej nie z niewyspania, a z powodu tego co pokazuje termometr. Czy to aby wrzesień jeszcze ? No bo jak wytłumaczyć to że jest -1,5 st C. Tak, tak - minus, poniżej zera ! Się wybraliśmy, cholera ! ;) Ale nie my jedni - jak się później okazało. Co tu dużo mówić: ochota była wielka, a rzeczywistość ją przytępiła, ba, właściwie, to zmroziła. W lesie zimno. Ale sucho - no bo ten mróz ;) I w miarę pusto, bo byliśmy zaraz, jak sie tylko mrok ulotnił. No to dawaj wiadra w dłoń i ...
Minęło półtorej godziny wałęsania się po mglistym lesie. Zziębnięci, ciut już zniechęceni, pociągający nosem (bo w gumiakach zimno), a wiaderkach ledwie dno zakryte. I w tym miejscu powinna zacząć się historia taka oto: 
"Wtem, kiedy już wszelaka nadzieja umarła, nagle natrafili na zagajniki tajemniczy i magiczny, a w nim runo zasłane wręcz aksamitnymi kapeluszami podgrzybków, prawdziwków, kozaków. Gdzie się nie odwrócili, tam z uśmiechem wyzierały ku nim przepięknej urody grzyby małe i duże. Nuże więc zbierać ! W jednej chwili znikło zmęczenie wcześniejszą plątaniną po lesie nabyte, a chłód ulotnił się, jak pod wpływem słonecznych promieni. Wiadra zaczęły się napełniać i wnet nie było gdzie upychać kolejne piękne okazy. Taką oto nagrodę, za wytrwałość swą wielką, od leśnych duszków dostali...". 
Ale to nie ta bajka, niestety ...
Długo nie zabawiliśmy w tym pustym, zimnym lesie. Ze spuszczonymi łbami powlekliśmy się leśnym duktem ku parkingowi. Wszystko co uzbieraliśmy, to 63 szt ( w tym jeden prawdziwek), a na wadze dało to 1,5 kg.
Porażka. Powrót na tarczy. 
Co na pocieszenie ? Może tylko tyle, że spotykani po drodze grzybiarze, też puste kosze mieli. Ale marna taka radość z czyjegoś nieszczęścia ;)

poniedziałek, 23 września 2013

Bury Jesienny Liść

Się nam jesień nie popisuje, jak na razie. Buro i ponuro, na dodatek wilgotno. Co rusz z nieba to pokropi, to poleje. No i wieje. Taka pogoda nie nastraja mega optymistycznie ;) Ale zimno nie jest, bo ok 15 st.C przy takiej aurze, jest do wytrzymania. Wyglądam z utęsknieniem słońca - już mi go bardzo brak. Wystawić pyska ku Złotemu, wciągnąć nozdrzami aromat jesieni, zbierać błyszczące kasztany - tego mi się chce. Zresztą już umówiliśmy się z Tuśką na zbieranie kasztanów, jak tylko pogoda się poprawi. A ma być ponoć jeszcze ładnie, prawdopodobnie już w przyszłym tygodniu zawita do nas Złota Polska Jesień.

Pierwszy dzień tygodnia upłynął w zrównoważonej atmosferze umiarkowanego spokoju. Oznacza to, że nie jestem w wisielczym nastroju, ale i nie jestem uchachany po pachy. Ot normalny poniedziałkowy standard, powiedzmy takie matematyczne "plusowe zero". I oby tak "nudno" i beznamiętnie ten roboczy tydzień dalej się toczył.

Jeszcze bez auta - tzn Lew nadal w reperacji. Już za niedługo okaże się, jak mocno znowu potrafi zaryczeć. Tajemnicą poliszynela jest to, ile mnie szarpnie to jego SPA. Ni mniej, ni więcej, jak ... SPORO :) Ale najmniej ciekawa jest zasłyszana opinia, że zdało by się co nieco jeszcze do wymiany - ale o tym sza! W kolejce do wydatków grzecznie stanąć proszę i grzecznie czekać na swój czas! 

Rodzi się we mnie ochota na reaktywację sezonu pływackiego. Jeszcze nic Tuśce nie mówiłem, ale przymierzam się już na dniach do pierwszej jesiennej odsłony basenowej. A nic nie mówię, żeby przypadkiem nie zapeszyć ;)

niedziela, 22 września 2013

Jack Daniel's Club

Kto dobrze pamięta lata przełomu, a właściwie kolorową stronę pierwszej połowy lat '90, ten wie, jaką estymą darzono wtedy sam fakt, że marka, tego czy innego produktu, była ... "markowa". Co poniektórym zostało to do dzisiaj ;)
W tamtym czasie, ma skromna osoba wchodziła w świat dorosłości, a przynajmniej z dowodu osobistego tak wynikało. Wielu mi podobnych, podobnie łapało rozpędzający się świat i chłonęło "nowe", dotychczas znane jedynie z telewizji satelitarnej, filmów na VHS, czy z wyciągniętych z "paketów" z Rajchu, kolorowych katalogów "Otto", pieczołowicie przechowywanych od lat późnej komuny, jako kolorowe okno na świat i panaceum na przaśną, szarą rzeczywistość. Aż tu nagle wybuchła wolność z cała konsekwencją zmian, tych złych i tych dobrych. No i reklamy: "telewizja satelitarna firmy Arcon (anteny satelitarne)", "(podnośniki) Gerda", "Arcoroc (odporne na szok)" itp. 

Ale o co właściwie chodzi z tym wstępem ? Chodzi o potęgę rynku, oddziaływanie marki, o podnoszenie własnej wartości poprzez posiadanie dostępu do "tego czegoś". W tytule przywołuję markę, która doskonale wpisuje się w legendę o niedostępnym raju. Kiedy to Jack Daniel's stał jedynie w witrynach najdroższych monopolówek, samo jego posiadanie było czymś. Nieważne, że wtedy nawet nie smakował ;) Magiczne logo, czarna etykieta na kwadratowej butelce, działały na wyobraźnię. Legenda marki działała na nas młodych, zbuntowanych, buńczucznych wtedy chłopaków, jak teraz Harry Potter na nastolatków. I pamiętam, jak dziś, jak krążyły w zaufanym gronie czarne, laminowane klubowe karty z logiem Jacka. Żadnego adresu, żadnego telefonu, nic - tylko logo. To było coś! I nieważne, że ten klub fizycznie nie istniał. Był bowiem tam, gdzie byliśmy my. Kartę taką jednak każdy z nas pieczołowicie w portfelu nosił.
A wspominam o tym, bo nie tak dawno, gdy robiliśmy w domu większe porządki, w najgłębszych czeluściach skrzynki z pamiątkami, znalazłem ten klubowy, laminowany artefakt z przykurzonej już nieco przeszłości

Małe Piwo Na Dużej Przerwie

Leeeeeeniwaaaa niedzieeeelaaa ... aaaah ! :)
Po fajnym sobotnim wieczorze wszyscy - Jak Nas Trzy - gnijemy sobie każdy w swoim kącie. Ot taka rodzinna niedziela ;) I pewnie nic innego dzisiaj nie ukulamy, bo po pyskach widać, że wszem i wobec taka forma spędzania czasu, pasuje jak ulał. Perspektywa na resztę dnia jest więc mało urozmaicona. 
Pierwszy dzień jesieni jest umiarkowanie ciepły - jeśli 15 st.C ciepłem nazwać można. No i pochmurnie jest, nijako-tako. Gdzieś tam pod kopułą tli mi się myśl o poobiednim rodzinnym spacerze, ale brak mi animuszu, żeby forsować ten pomysł u moich Dziewczyn. Zresztą wygląda na to, że po sytym rosole z nudlami, potężny strzał insuliny do krwionośnych naczyń spowodował jeszcze większe rozleniwienie, które raczej już sennością zwać trzeba :)) 

Ale tak do końca, to nie można przespać reszty dnia. 

Otóż Tuśka została namaszczona do tego, aby kandydować do samorządu szkolnego. To kolejny jej krok - po zostaniu wiceprzewodniczącą samorządu klasowego - do politycznej kariery :)) Ale żeby ją uczniaki wybrały, to trzeba plakaty wyborcze zrobić, aby w ogóle było wiadomo, że "należy" właśnie na nią głosować :) Materiały są: kolorowy karton, flamastry, klej, nożyczki ... i wyborcze PR-owe zdjęcie formatu A4, na którym kandydatka pręży się w uśmiechu i podnosi kciuk do góry w zrozumiałym dla wszystkich geście (co na obrazku obok widać). Teraz, to już od kreatywności Najlepszej z Żon - czyli w tym przypadku Szefa Sztabu Wyborczego - zależy, jak będzie wyglądał efekt końcowy tej zachęty do oddania głosów właśnie na naszą Tuśkę.  Ja to się raczej do tej plastycznej strony nie mieszam. A jeśli chodzi o program wyborczy, to moje hasło: "Małe Piwo Na Dużej Przerwie", raczej chyba nie przejdzie ;)

sobota, 21 września 2013

Sobota

Sobota. 
Za oknem szaro-sine niebo, temperatura ok 12 st.C, słońca ni widu, ni słychu. Nie pada ... na razie. Dzisiaj kończy się lato - zaczyna jesień. I aura wpisuje się w kalendarz elegancko.
"W co się bawić, w co się bawić ...?" Poza sprzątaniem hawiry, co napawa nie lada skrzywieniem fizjonomii, a grymas rodzi się paskudny, nie za bardzo widzę perspektywy na coś ciekawszego. Sprzętowo niedomagam: auta niet, co w leniwym tym świecie jest dojmującą stratą ;) Może jednak się gdzieś wybierzemy, hardcorowo ;) korzystając z komunikacji miejskiej, hmm ... może.
Mam do zrobienia sporą rzecz, ale znowu rozbijam się o techniczne bariery. Do dzisiaj leżą - a to już przeszło miesiąc - nieruszone zdjęcia z wakacji. Na kartach SD, na dysku, wciąż surowe, nieobrobione, ba, nawet tak do porządku nie przejrzane. A gdzie tu mówić o przygotowaniu fotoksiążki ?! Trochę szkoda, bo stygną wspomnienia i bledną emocje, których potrzeba do dobrego komponowania wakacyjnej fotograficznej opowieści ku pamięci. Niestety kompa niezbędnego aby przysiąść do tematu, nadal brak. Wygląda na to, że staruszek w końcu padł na pysk, i bez kosztownej reperacji się nie podniesie.
Dobra, to tyle na początek dnia. Mam przeczucie, że to będzie mimo wszystko bardzo udany dzionek.

piątek, 20 września 2013

Piątunio

Ehhhh ... uhhhh ... ahhhh .... no to weekend!
Tydzień nie tylko pełen wrażeń, ale też pewnej stabilizacji. Ostatnie tygodnie były mocno rozchwiane, tłukące się od ściany do ściany, ze skrajności w skrajność, od złego do złego. Miniony był inny - lepszy, spokojniejszy, mimo rewelacji jakie przetoczyły się przez Mordorowe podwórko. Jedyne co mi nieco przysiadło na wątrobie, to "lokalne" wątpliwości burzące słabo ustatkowany spokój. Byłbym niepocieszony, gdyby pewne wydarzenia miały cierpki skutek w bliskiej, czy dalszej przyszłości. Ale to tylko kolejne doświadczenie, które weryfikuje być może zbyt dużą pewność i wiarę w niezmienność rzeczy. Muszę być przygotowany na rozwiązanie problemów, które potencjalnie już tylko czyhają na swój czas.

Ale my tu pierdu, pierdu, a przecież jest piątek - weekendu początek. Nie czas na marudzenie i rozdrapywanie ropiejących ran. Bleee ... nie czas na to ! W TV "JFK", którego dawno nie widziałem - oglądam, ale nie zachwyca, jak dawniej. W szklaneczce coś złotego, coś dobrego, na trzech kostkach lodu. W kuchni natomiast Najlepsza z Żon z werwą produkuje, a właściwie tworzy, gołąbki. Z tym tworzeniem to nie przesada, bo wynik z góry przewidywalny, będzie ucztą dla podniebienia i ducha. Już dzisiaj nie sprawdzę, nie skosztuję, ale pewnie z aromatem wydobywającym się z piekarnika, kładł się będę. Za to jutrzejszy obiad, ha !

Co z weekendem ? Oddałem dzisiaj samochód do reperacji.Zbliża się przegląd, więc trzeba było uskutecznić działania zmierzające do przejścia przez tą weryfikację stanu technicznego naszego Czerwonego Lwa. Cały weekend będziemy bez auta - to bezprecedensowe wydarzenie :)). Ma to też wpływ na to, co ewentualnie mogłoby wypełnić scenariusz sobotnio-niedzielnego świętowania końca tygodnia. Jedno jest pewne - na grzyby nie pojedziemy, czyli rano wcześnie nie wstajemy, czyli ... złoty trunek nie tylko zakazany nie jest, co wręcz zalecany na piątkowe, czy sobotnie wieczoru umilanie ;)

czwartek, 19 września 2013

Fortuna kołem się toczy

Ja - z nadania Katolik; z życiowego doświadczenia - pełen pytań i wątpliwości Chrześcijanin, wierzę w karmę. I żeby uciąć na wstępie zbędne dywagacje - nie chodzi o karmę dla królika, czy innego sierściucha :). I jakbym się Ponbuckowi nie narażał tym stwierdzeniem, to mocno ufam w to, że nic bez przyczyny się nie dzieje. Wszystko ma swój powód i skutek.
Wydarzenia ostatnich dni tylko to potwierdzają. Wygląda na to, że krocząc drogą, pozostawiając ją za sobą usłaną trupami, trzeba liczyć się z tym, że karta kiedyś może się odwrócić. Każda taka droga, jakby nie była długa, ma swój kres. Często jej końcem jest krok w przepaść. 
I co? I nic. Jedynie zaduma mnie taka naszła. Nie oceniam, nie krytykuje, każdy ma prawo wybrać sposób, jak kroczy przez życie. Nie mam żalu, nie mam satysfakcji, przyjmuje na zimno to co obserwuję. Natomiast za każdym kolejnym razem, każde następne zdarzenia i doświadczenia z nimi związane, uczą mnie, że warto być porządnym człowiekiem. Parę lat na tym świecie już przeżyłem, wielu ludzi różnym spotkałem na swej drodze. I z ręką na sercu mogę stwierdzić, że ten "zły" nigdy się spod "spod kosy" nie wywinął. Karzący cios zawsze w końcu docierał do celu. Mam nadzieję, że to jaki jestem, że to co robię sprawi, że nie będę musiał unikać takich ciosów.

Dorastanie

Kiedy widać, że z dziecka robi się człowiek ... hmm ... doroślejszy ? No bo nie jeszcze dorosły, ale już nie maluch.
Otóż mówi się, że małe dziecko jest idealnie egoistyczne, ale także idealnie prawdomówne i bezkompromisowe. Tak jest. Prowadzi to nierzadko do sytuacji przedziwnych, co pewnie każdy rodzic miał okazję przeżyć. :)
Ale jest czas, gdy w małym człowieku coś się zmienia. Zaczyna kalkulować. I zaczyna ... da-da! - kłamać. To ostateczne pożegnanie się z niewinnością. Kiedy ukrywane niedopowiedzenia zmieniają się w kalkulowane kłamstwo, młody człowiek wkracza w świat dorastania. Jeszcze nie do końca potrafi rozegrać swoje gierki, jeszcze najczęściej sam przyznaje się do kłamstwa, jeszcze rodzic potrafi go łatwo spacyfikować w tej nieczystej grze, ale to już początek. Rozczarowanie? Pewnie, że tak. Z drugiej strony, czemu tu się dziwić. Taki jest świat.

Jak już o dorastaniu, to parę słów jeszcze. 
Ludzie dzielą się na dwa rodzaje. Jedni z wiekiem dorastają, dorośleją, mężnieją, stają się odpowiedzialni, godni zaufania, poważni - po prostu są kimś, coś sobą reprezentują. Można polegać na ich honorze, utrzymywać z nimi zdrowe, jasne relacje. Drugim z wiekiem jedynie przybywa lat. Przybywa im zmarszczek na twarzy, siwych włosów, ale ni jak nie widać aby równie aktywnie fałdowały się ich mózgowe zwoje. I można by to przeboleć, bo nie każdemu pisane jest bycie ... hmm ... nawet nie chodzi o to, żeby być mądrym, ale po prostu społecznie dojrzałym. Natomiast sprawa staje się nie do zaakceptowania, gdy to szczeniactwo, smarkateria i iście dziecięcy egoizm sprawia, że krzywdzą innych. Gówniarzem można być w każdym wieku. Jakże często się z tym spotykamy, prawda ?

poniedziałek, 16 września 2013

Co komu do jemu, a jemu do komu

Co by nie rzec, fakt jest taki, że siakoś dopadł mnie kryzys tfórczy :)) Całe szczęście, że jest już po weekendzie, bo znowu by było o grzybach, o sztukach i kilogramach, z dokładnością do pierwszego miejsca po przecinku. A tak, to jest poniedziałek i poza prawieniem o pogodzie należącej do gatunku nijako-fajnych; ze słońcem, deszczem i co jeszcze, to o czym wiele pisać nie ma. No jeszcze by można zapodać z tematu poniedziałkowego i powieszać psy na tym, jakże mało spektakularnym dniu tygodnia. Chociaż podziało się dzisiaj, oj podziało, o czym jeszcze będzie głośno i szumnie ... już pewnie jutro. Ale o tym sza! A'propos poniedziałku jeszcze, to wyczytałem na FS taki oto tekst: "Czego najbardziej nie lubisz w poniedziałku? Pierwszych 24h" :))
Kryzys kryzysem, ale jakoś żyć trzeba. Właściwie to trzeba by brać go za dobrą monetę. No bo wpisując się w tradycje około-romantyczne, wszem i wobec wiadomo, iż to podupadły stan ducha i smutek w sercu są wodą na młyn poety. Nic tak nie uskutecznia uzewnętrzwianie swych wnętrzności, jak nieszczęście okropne, które dopada i dogniata. Można by takowo wnioskować, żem w szczęście wielkie popadł i dlatego do klawiatury ostatnimi czasy zasiadam jedynie dla odnotowania kolejnych podgrzybków z runa leśnego wytarganych. Więc jak jest, hę ? Nieee, nie ma tak :)) Politycznie odpowiem, że ani nie zaprzeczę, ani nie potwierdzę i pozostawię to hołdując zasadzie, że: "Co komu do jemu, a jemu do komu, ty pieroński giździe, jo jest w swoim domu" :)) Może sam sobie przeczę, bo w takim razie po cholerę dziubie od ponad roku w klawiaturę w tym miejscu, ale odrobinę prywatnej przyzwoitości zachować pragnę - ku radości swojej ... i bliskich ;)
A jak już o prywatności, to jestem już lada chwila od ustawiania dostępu dla tych, którzy ku mojej uciesze (mam nadzieję, że i swojej) zaglądają w to miejsce i zdeklarowali chęć czynienia tego dalej. Już nawet wynalazłem, jak to zrobić, więc już za niedługo odpowiednie powiadomienie drogą mejlową z Bloggera pewnie polecą. Jeśli ktoś jeszcze chętny jest, to zapraszam, dajcie znać. 

niedziela, 15 września 2013

114=3,6 ... Niedzielna nawałnica

Zaspaliśmy. Tzn ja zaspałem, bo uwierzyłem w to, że "jeszcze chwileczkę" będzie trwało 5 minut, a nie dodatkową godzinę :)) Ta godzina, jak się później okazało, miała poważne następstwa. 
Tuśka do babci. My w drogę. Jest niedzielny wczesny poranek, a na drogach ruch jak w środku dnia. WTF ?! Ano naród napiera w lasy. I to tłumnie, jak nigdy dotąd. Kiedy już dotarliśmy na parking, a nawet wcześniej, gdy mijaliśmy poszczególne leśne miejsca postojowe, mina nam zrzedła paskudnie. Tam gdzie się zatrzymaliśmy było już trzydzieści samochodów ... No normalnie, jak parking przed marketem w niedzielne popołudnie :)) 
Ale co było robić - gumiaki na nogi i w las. Za późno ! Cholera, za późno ... Kiedy my dopiero co deptaliśmy pierwsze zroszone jagodziny, na przeciwko nam szła już wataha z pełnymi wiadrami, koszami, torbami. I jaki byśmy nie obrali kierunek, to zawsze ktoś na przeciwko nam wyłaził zza drzew. A my nie dość, że szarpaliśmy się to tu, to tam, nie dość, że akurat dzisiaj wybraliśmy "nietypowy" mało znany kierunek, to przyszło nam zbierać to, co ktoś przeoczył. Mega frustrująca sytuacja. Z drugiej strony, nawet te setki ludzi w lesie nie było w stanie wyzbierać wszystkiego, więc koniec końców nazbieraliśmy dzisiaj ok 3,6 kg, na które po połowie złożyły się ciężkie kozaki, eleganckie podgrzybki i jeden maślak - wszystkiego 114 sztuk. Nie dużo, ale i nie mało. Tyle co we wczorajsze popołudnie :) Ale oprócz ludzi z pełnymi koszami spotykaliśmy też takich z zupełnie próżnymi, więc nie ma co narzekać.
Tak sobie myślę, że grzybobranie ma w sobie coś ze sportu. Albo nawet jest namiastką polowania. Przykładając odpowiednią skalę, stawiając właściwy cudzysłów, zbieranie grzybów daje strzał adrenaliny - szczególnie, jak wokół ciebie krążą podobni tobie żądni grzybów zbieracze ;) 
Po powrocie do domu, szybki obiadek, odebrać Tuśkę i w gościnę. Kolejne godziny spędzone na łonie natury - tym razem na ogródku u siostry i szwagra. To zwieńczenie niedzieli jedynie potwierdziło, że fajny to był dzionek. Nogi bolą, ale pogoda i zapachy lasu - już nawet pomijając zebrane dobroci - "do ukochania". Takiej jesieni, to się po prostu chce. I oby taka była.




sobota, 14 września 2013

151=3,5 ... czyli sobotni, poobiedni spacer po lesie

Ha!
W sobotę, po obiedzie, już dobrze pojętym popołudniem zawitaliśmy do lasu. Niby na grzyby, ale wsiem wiadomo, że w weekend, o takiej porze to raczej na grzyby się nie jeździ ;) Ale pojechalim, dojechalim, wskoczylim w gumiaki i w jagodziny zagłębiwszy się, szukać grzybków jednak zaczęlim. I znaleźlim :)) Ten sobotni spacer po lesie przyniósł nam utarg w kwocie 151 szt podgrzybków o wadze ok 3,5 kg. Same młodziutkie, błyszczące okazy. Powiem szczerze - nie chciało mi się, jak cholera. Ale kiedy grzyby same włażą w oczy, to przyjemności takiej nie mogę sobie odmówić. Wielce przyjemny wypad na łono natury - nie ma to tamto!

Wczorajsze zaranie weekendu przyprawiliśmy wesołą towarzyską nasiadówką w Nota Bene naszej swojskiej. W towarzystwie znamiencie dobranym i wszem i wobec właściwym dla dobrego spędzenia wieczora przy właściwie sfermentowanym jęczmiennym napoju i jedzonku nie najgorszym, a pizzą zwanym. I dodać powinienem, że i na horyzoncie lokal okalającym, w kanapie zatopionego ujrzawszy, a potem przy barze napotkawszy, znajomka z Lat Złotych, spotkałem - co na łamach tej publikacji potwierdzam :)))
Co tu dużo mówić - piątkowy wieczór udany był wielce. 

Jutro niedziela, trzeci dzień świętego czasu końca tygodnia. W planie ponowne grzybobranie. Za ciosem podążywszy, być może i jutro zimową spiżarkę, o aromatyczne plechowce uda nam się nieco wzbogacić. Jednak rodzi się pytanie: kto to znowu będzie obierał, kroił, nawlekał ... ? :)) Właśnie rzuciłem kozik po oporządzaniu dzisiejszego urobku. A jak sobie pomyślę, że jutro ma być powtórka, to .... hmm ... Mam nadzieję, że jednak będzie co skrobać :))

niedziela, 8 września 2013

85=2 Początek sezonu !

Dosyć niespodziewanie, rzecz by można spontanicznie rozpoczęliśmy sezon zbieraczy. Otóż pojechaliśmy dzisiaj na grzyby. W lublinieckie strony, tradycyjnie. 
Pogoda fantastyczna. Słońce od samego rana. Ale na początku nieco chłodno, zanim do poziomu leśnego runa nie dotarły rozgrzewające promienie. W plecaku kanapki i termos z gorącą herbatą, w rękach wiaderka, a w sercach przekonanie, że nie wrócimy z pustymi do domu.
Początek mało obiecujący. Ale podejrzewaliśmy, że nas optymizm może być nieco na wyrost, bo po drodze niewiele widzieliśmy zaparkowanych przy lasach samochodów. Ale co tam ! Trza w las nam iść. Pierwsze minuty, to rozczarowanie - pusto, ani dobrych, ani psiaków, ani nic. Kiedy już mieliśmy na dobre przestawić się na tryb niedzielno-spacerowy, w końcu coś rudobrązowego zaczęło się pojawiać tu i tam. No i zaczęło się robić fajnie. 
Po śniadaniowym "pikniku" na brzegu malowniczego parowu, szczęście zaczęło nam bardziej dopisywać. I koniec końców nazbieraliśmy jednak troszkę. Same podgrzybki, zdrowiutkie, suchutkie, małe i duże, jak malowane. Po powrocie przeliczyliśmy nasze trofea: 85 szt i 2 kg na wadze. Nie dużo ? Nie powala, ale to całkiem udane rozpoczęcie sezonu. Teraz na oknie wiszą suszące się sznury, w zamrażalniku pokaźny woreczek, a w lodówce spora porcja do usmażenia na dzisiejszą kolacyjkę: z jajkami, duszone z pietruszką i cebulą, mmm ... palce lizać ! :)
To był dobry weekend. Dzisiaj rodzinnie na wycieczce, wczoraj towarzysko na ogródku u znajomych. A wszystko przy akompaniamencie wspaniałej, ciepłej, słonecznej pogody. Podobno to ostatni tak pogodny weekend. Ale mam nadzieję, że się jeszcze trafi coś dobrego w tym temacie. Wszak przed nami Złota Polska Jesień. Może w tym roku będzie nie tylko złota, ale wymalowana wszystkimi kolorami i pachnąca aromatami wydobywanymi przez słońce.

A jutro poniedziałek ... No cóż ...

piątek, 6 września 2013

Piąteczek kochany

Dotarlim do weekendu. Piękności ty moje - Piąteczku kochany ! Pysiu, Pączusiu słodziutki ! Ile Cię cenić trzeba, ten tylko się dowie, kto Cię stracił. Dziś piękność Twą w całej ozdobie widzę i opisuję, bo tęsknię ku Tobie. Ale jesteś ! I chwała Ci za to. Bo "kto doznał, ten poznał" - jak lata temu głosił slogan reklamy bielskiego Polmosu.
Tydzień był zacnie doprawiony, na ostro, jak dobry gebab, który piecze dwa razy. To już drugi z rzędu taki. Będzie kolejny ? Wszystko na to wskazuje. Ale też będzie bardziej urozmaicony, bo i targi, i wyjazd do stolycy w planie, więc mam nadzieję, że toksyczne wyziewy nieco się w tym wszystkim rozcieńczą.
No ale nie o tym teraz ! Teraz celebrujmy weekend, który nabiera mocy. W TV mecz polskiej reprezentacji - no nie powiem, całkiem emocjonujący. Gdzieś tam rodzi się ochotka na coś dobrego, na szklaneczkę czegoś złotego, a może miętowo-limonkowego, hmm ... No w każdym bądź razie "coś" by się zdało zapodać pod piątkowy wieczór.

środa, 4 września 2013

Prawie jak Rocky

Powodowany własnymi tęsknotami, trochę podpuszczony przez bliźnich w imię społecznej empatii, uskuteczniłem mój powrót na ring ... tfu! ... nie na ring, jeno na bieżnię, ścieżkę, trasę, no po prostu pobiegać chciałem, i już :) Przed wyjściem z bloków było jeno jedno pytanie: jak to, po ponad dwóch miesiącach przerwy w bieganiu, wypadnie ten powrót. W rzeczonym czasie jedyna aktywność sportowa jaką poczyniłem, to trzy sety ping-ponga rozegrane pewną wieczorową wakacyjną porą. No bo dźwiganie ciężarów, w postaci smukłych zroszonych szklanic urlopowego napoju, do sportowych wyczynów zaliczyć nie mogę, i nie pragnę - zbyt słaby ze mnie zawodnik :))
No to pobiegłem. W perspektywie mając być może (wielkie BYĆ MOŻE) pewien towarzysko-sportowy event, chciałem sprawdzić co jeszcze jestem wart, i na co mnie stać, gdybym tak z marszu przystąpił do rywalizacji. I sprawdziłem :) Trasa znana, wyznaczona, wymierzona, mająca oddać to co ewentualnie miałoby mnie czekać. Start! Dajemy, bez rozgrzewki (o zgrozo!) i w tempie dla mnie poważnym. Po pierwszym kilometrze pierwsze doznania - płuca chce mi rozerwać :) Ale nie poddajemy się po pierwszym bólu, co to, to nie! Dalej i dalej ... i dalej ... Uff, jest ciężko, niesamowicie. Wiedziałem, że się się zapuściłem przez lato, że się ciało zastało, ale żeby aż tak ? Mozolnie do przodu, szczerze mówiąc - bez przyjemności dzisiaj. Po prostu do "porzygania", w przenośni, ale i niemalże dosłownie. Jak oazy na pustyni wyglądałem odległego żółtego trójkąta, który nijak nie przybliżał się do mnie, ani ja do niego. Dobiegłem jednak, a właściwie doczłapałem. Ale nie tego się po sobie spodziewałem.
Zobaczymy co jutro powiedzą na dzisiejsze moje kolana, biodro i prawie już "ledżendary" boląca pięta do dzisiaj nie wyleczona, bo ... nigdy nie leczona ;). Jeśli się zwlokę z łóżka, to już będzie sukces ;) A na razie duża pizza mi się należy - ku pokrzepienia ciała :))

niedziela, 1 września 2013

Wrzesień

Bleeee .... "wrzesień" brzmi dosyć paskudnie.
Dzień zaczął się od dzwonienia deszczu po szybach. Teraz nie pada, ale słońca ni widu, ni słychu. I pewnie wiele już się w tym temacie dzisiaj nie zmieni. Zresztą my i tak wpasowujemy się dzisiaj w format lazy sunday, więc poza czysto estetycznymi doznaniami, zwisa mi aura za oknem. Nawet to, że dodatkowo duje wiatr.
Rozmemłany jakiś jestem.
Jutro początek roku szkolnego. Tuśka dosłownie już tańcuje wokół tornistra. Ten jej entuzjazm jest wręcz nieprawdopodobny. Fajnie, że się cieszy. Pytanie, jak długo to potrwa :)). Teoretycznie mam jutro urlop związany z tym, że na rozpoczęcie roku z Tuśką pomykam. Ale i tak po imprezie jadę do pracy. Musze być na pokładzie, gdy statek nabiera wody. Zapowiada się kolejny mało przyjemny tydzień.