Najsamprzód muszę zaznaczyć, że mimo iż na zewnętrzu pogoda woła o nagrodę w niebie, to jestem deczko wq***ny dzisiaj. Choć deczko, to wyrażenie nieprzystające do skali tematu, to zważywszy na weekendowy czas, pozostanę przy takiej wysublimowanej retoryce.
Tak się bowiem porobiło, że w poniedziałek powinienem wziąć dzień urlopu. Nie bo bym chciał, tylko bym musiał. Albo nie! Po co urlop? Powinienem zastrajkować, zawezwać do ogólnonarodowego, generalnego strajku menedżerów średniego szczebla, aby pod jednym wspólnym sztandarem ZNP - Związku Najciężej Pracujących - ramię w ramię z bractwem uczycieli, zaprotestować. Hmm... Przeciw czemu? No przeciw strajkowi. Ale, żeby protest nie był jałowy, to wysunąć by trzeba jakieś postulaty. Strajkowanie, dla strajkowania, to byłaby niezła lipa. Toteż zażądajmy obniżenia o połowę płac i jednocześnie zmniejszenia godzin pracy o połowę. O! To jest myśl. Wtedy siostry i bracia uczyciele mogliby w końcu poczuć się lepiej, docenieni, wyróżnieni. Wreszcie nieuczone miernoty i kopacze rowów bez krztyny ambicji, zarabialiby mniej od nich. A na dodatek zrobilibyśmy miejsce, my bez misji w sercu, aby można było doszlusować do naszej nędznej roboty.
Piszę "uczyciele", a nie "nauczyciele", i wcale nie jest to spowodowane blokowaniem się "a" i "n" na klawiaturze. Wiadomo przecież wszem i wobec, że brakuje mi przecież "c" i "v". Otóż trzeba dokładnie zaznaczyć różnicę pomiędzy "uczeniem" i nauczaniem". Nauczycielem to był Jezus dawno temu na pustyni, a uczycielem to mogę być i ja, na ten przykład. Co innego uczyć kogoś bez skutku, a co innego nauczyć. Ale o tym we właściwym czasie jeszcze.
Przez ostatnie dni biłem się sam ze sobą i trzymałem za mordę, żeby nie dać się podpuścić. "Nie komentuj, qwa!, i już!" No nie dałem rady, poddałem się dzisiaj. Otóż w radio (No! poloniści, którzy pompowaliście we mnie wszechwiedzę, poprawcie mnie proszę, że teraz już się odmienia "w radiu") podali, że w ramach negocjacji z nauczycielami padła propozycja podwyżek, ale za zwiększenie pensum nauczycielskiego z 18 (!) do 22-24 godzin tygodniowo. No i propozycja została odrzucona. No jak! No tak.
To chyba ostatnia oaza komuny, ostatnia tak zabetonowana kasta zawodowa, która żyje na jakiejś chmurze pędzonej przekonaniem o narodzie wybranym pośród mierzwy niższej proweniencji. Co to się, qwa, wyrabia?! Jak można tak odrażającą propozycję wystosować? Przecież to obraza majestatu. No i się zaczyna...
Po pierwsze.
"Przecież my tak ciężko pracujemy, w tak skrajnie złych warunkach, z dziećmi, a te - wiadomo - no potwory". No tak, już lepiej pracować z więźniami, ze zwyrolami, no. "Nie możemy pracować w szkole dłużej, a poza tym, to przecież gros swojej pracy zabieramy do domu zarywając swój prywatny czas". Taaaaa, a kto wam każe? - ja się zapytam. Może warto, zamiast zarywać noce, niszczyć własne życie rodzinne, miast rozpraszać się dzieciakami, gotowaniem, zmywaniem, czy bełkotem naje***ego męża, wykonać swoją pracę ... w szkole? W szkole??? Tak po prostu. Odwalcie swoją "harówkę" po 3-4 godziny dziennie, a potem do 16:00, w zaciszu pokoju nauczycielskiego, sprawdzajcie kartkówki, poprawiajcie zeszyty, przygotowujcie się do lekcji dnia następnego. Taaa, tyle że z tym "przygotowywaniem się", to hasło wytrych, co nie? Hello! 😀Mam dziecko od siedmiu lat w szkole, więc co nieco jestem zorientowany w systemie nauczania opartym o naklejki, testy i odmóżdżanie przy pomocy zeszytów tzw ćwiczeń.
W tym miejscu pozwolę sobie na anegdotę. Tak dla wyluzowania, bo atmosfera ciężkawa nieco.
Katecheza w szkole. Tak, wiem. 😉 Od razu zaciskają się pięści, aż kłykcie bieleją. Prawda? 😀 Ale w tym przypadku nie będę się dopierd***ł, akurat do nauki religii, tylko chcę pokazać przykład, jak to z tą współczesną szkoła jest. Otóż Pierworodna musi się nauczyć modlitwy "Ojcze nasz" w języku angielskim lub po niemiecku. Pani katechetka (uczycielka) im nie pomoże, bo ... nie umie. Ale ich odpyta ... i sprawdzi. 😁 Ha!
Przy okazji zaraz utnę potencjalne komentarze po co przymuszamy Pierworodną do uczęszczania na lekcje religii, skoro tak to wygląda. Otóż za rok będzie miała bierzmowanie. Po co jej to? A kto wie czy kiedyś nie będzie chciała być, na ten przykład, księdzem, hę? 😉 Zawód nie gorszy niż uczyciel przedmiotów nieświętych. Robota pewna. Poważanie w niebiesiach.
Ale wracam do rzeczy. Przygotowywaniem lekcji da swoich uczniów to zajmowała się moja mama w siermiężnych latach '80, albo mój nauczyciel elektroniki, który chciał nas nauczyć o działaniu telewizorów kolorowych, kiedy to w Polsze nie było żadnych podręczników do tego i kserował dla nas niemiecką literaturę. To byli nauczyciele! Miałem takich wielu. A dzisiaj? Szkoda gadać.
To gadanie o "pracy w domu", to mnie najbardziej wq***a. Co to za argument? Czy ja się domagam czegokolwiek za to, że w drodze do pracy układam cały rozkład dnia dla moich pracowników, a gdy wracam myślę o dniu następnym? Czy ja się skarżę, że odbieram popołudniami telefony? Czy jest dla mnie problemem rozwiązywać problemy moich podwładnych w wolną dla mnie sobotę? No nie! Nawet bym nie pomyślał o czymś takim. Żyjemy w takich czasach, że zaangażowany pracownik swoje życie zawodowe umiejętnie i bezkonflktowo musi mieszać z prywatnością. No tak jest! I to jest normalne.
Po drugie.
Mniemanie o sobie i tytularna misyjność wykonywanego zawodu. A niby na jakiej podstawie? Czy samo wybranie sobie takiego zawodu, przejście takiego szlaku edukacji i spędzenie długiego czasu na kształceniu i dokształcaniu, daje powód do bycia lepszym od innych? Ja jestem doskonałym przykładem, że długie studiowanie nie dało mi ani wykształcenia, ani zawodu, ani nie zrobiło ze mnie megainteligenta; wręcz przeciwnie. 😜 Nie papier i tytuły sprawiają, że człowiek jest zajebistym pracownikiem. Tak, pracownikiem, nie żadnym misjonarzem niosącym kaganek oświaty. Już nikt nie płaci za to, że kimś się jest, tylko jakim się jest. Nie jest żadną tajemnicą, że dobrzy nauczyciele, dobrze zarabiają. Jak wszędzie. Wystarczy pomyśleć o sobie i na wolnym rynku pracy za dobrą kasę jest mnóstwo. Tyle, że dla dobrych. Natomiast myślenie, że "mi się należy", bo jestem, kim jestem, to prehistoryczny mech na zwietrzałym głazie. Może trzeba by zrobić wreszcie wolny rynek w szkolnictwie? Może odsianie plew od zdrowych ziaren byłoby rozwiązaniem? Skoro dało się to zrobić ze służbą zdrowia - fakt, że są lepsi i gorsi, no ale tak działa rynek - to czemu nie z oświatą? Zdrowe zasady, dobre prawo, oświatowa "kasa chorych", i heja!
Po trzecie.
Nikomu nie odmawiam prawa do dobry zarobków, ale chciałbym żeby dla moich dzieci szkoła była szkołą życia, a nie przechowalnią do ukończenia pełnoletności. A tak mniej więcej to teraz czuję. Poniekąd zawsze tak było. Mnie żadna szkoła niczego nie dała, co by mi teraz w życiu prostowało ścieżki. No może poza szkołą jazdy w Zakładzie Doskonalenia Zawodowego i egzamin na kategorię B. 😜 Chodzi mi o to, że nie potrafię się przekonać do tego, aby płacić komuś dobre pieniądze, za źle wykonywaną pracę. Potrafię zrozumieć, że system szkolnictwa jest do dupy i nie ułatwia nauczycielom ich zadań. Ale ja jestem, kuźwa, klientem w tym galimatiasie. Jestem sfrustrowanym klientem. A taki klient nie jest zadowolony i skory do empatii dla wykonawcy zlecenia nauczania moich dzieci. Może gdybym się spotkał z takimi osobowościami, które dla moich dzieci byłyby prawdziwymi nauczycielami, autorytetami, przewodnikami przez to, czego sam moim szkrabom przekazać nie potrafię, to trochę inaczej bym na to patrzył. Ale tak jak jest? No nie potrafię zakrzyknąć "Dobrze robicie! Rocje**ie to wszystko! Wam się należy! Ja pocierpię, dzieci przechowam w piwnicy lub przemycę w plecaku do roboty i przetrzyma osiem godzin pod biurkiem, bo macie rację!" No nie mogę jakoś...
Trochę zaangażowania. Trochę zrozumienia, że pracując po 18 godzin - bo tyle trzeba - w momencie, gdy płaczecie, że mała kasa, w rękaw człowieka, który zapier***a po 40-48 godzin w tygodniu, ten nie pogłaszcze was po głowie ze zrozumieniem. Trochę przyzwoitości.
P.S.:
Jestem przekonany, że "prawdziwi" Nauczyciele, choć w ciszy własnego sumienia, bo nie wypada głośno, myślą podobnie.
Pogodynka.
Dzisiaj kolejny piękny dzień. 21 st.C. A weekend ma być sporo chłodniejszy, niestety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz