FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

czwartek, 30 sierpnia 2018

Powiało optymizmem

Kochany pamiętniczku,
Jakoś powiało mi dzisiaj w twarz optymizmem. To spora odmiana po ostatnich, ba, wielu ostatnich, dniach. Przynajmniej na polu ... ekhm ... zawodowym. Jakoś zobaczyłem dzisiaj światełko w tunelu. Przydałoby się już odbić od dna. Ciekawe czy np. za miesiąc, będę mógł powiedzie: "...tak, jest dobrze". A jeśli nie już dobrze, to przynajmniej znacznie lepiej, niż było. Trochę spokoju nie zaszkodziłoby im w tej codziennej gonitwie. Wstawanie z myślą o pracy; droga do pracy, z myślami, jak wyjść z kolejnych opresji; w pracy osiem godzin kombinowania i gaszenia pożarów; godzinny powrót do domu z układaniem planu na jutrzejsze niemożliwe do wykonania. I tak dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a już nawet miesiąc za miesiącem. Teraz jest szansa, aby karta się odwróciła. Niech tylko zakończy się ten cholerny sierpień! Jeśli nic już się nie zepsuje - dosłownie i w przenośni -  to, kurde!, może być lepiej. I to jest właśnie ten zew optymizmu na dziś.
A w TV fantastyczny film "Moja wielka grecka wycieczka" i fantastyczna Nia Vardalos. To taki film, który po raz n-ty z przyjemnością się ogląda. Niewiele jest filmów, które z większą przyjemnością oglądam.


Pogodynka.
Rano ok 14 st.C. Popołudnie wielce smakowite bo z temperaturą 29 st.C, choć niebo jakieś przykurzone, a słońce przymulone; do tego niespokojny wiatr wieszczący zmiany. Pod wieczór ochłodzenie do 21 st.C, burzowe chmurzyska, i deszcz, choć bez szaleństw. Teraz pada. Wygląda na to, że pogoda się właśnie przekręciła.

środa, 29 sierpnia 2018

Taki standard

Począwszy od minionego weekendu, najwyraźniej aura powróciła do "normalności". Czyli: weekend chłodny, mokry i do dupy (średnio patrząc); piękny słoneczny i ciepły tydzień (a jutro ma być na chwilę nawet gorąco); i znowu zapowiedź popsucia pogody na kolejny weekend. No taki standard w tej krainie pomiędzy Odrą, a Bugiem. I jak tu żyć ...? A tak planowałem w weekend wymknąć się na rowerek... Ehhh...
Jak już o aktywności fizycznej, to cały tydzień bez bieganiny jestem; o rowerze nie wspominając. Gryzie mnie to bardzo. Kolano już nie dokucza, ale zapobiegliwie co wieczór wsmarowuję w nie niedźwiedzią maść. Pomoże nie pomoże, zaszkodzić też na pewno nie zaszkodzi. Kusi mnie, żeby spróbować, jak pod obciążeniem spisze się wysłużony grat. Może by tak zrobić przebieżkę, hę...? Kurde, kusi. Oj! kusi. Jeśli jednak okaże się, że ta przerwa w treningu była zbyt krótka, to będą zły na siebie. Z drugiej strony przecież nic wielkiego się nie stało. Wielkie mi tam ukłucie w kolanie! Może się jeno wystraszyłem niepotrzebnie? A może się tylko tłumaczę sam przed sobą? "Dylematy starego taty" 😀. W sumie, jeśli okaże się, że kolano znowu zaboli, to co? Poboli i przestanie. Albo nie przestanie. Hmm... Wielce bym nie chciał zakończyć biegowego sezonu, już teraz. Nie chciałbym wpadać w paranoję, nawet taką malusieńką, ale mam jakieś kiepskie przeczucia w tym temacie. Jakoś cały ten rok nie potrafię się pozbierać z tym bieganiem. Niby biegam, ale jakieś to takie ... byle jakie. Przebiegi miesięczne, że pożal się boże; dystanse niby fajne, ale raz na ruski rok; kondycja niby jest, a jednak wyniki kiepskie. Chyba ten rok jest tylko po to, żeby nie zapomnieć, że lubię biegać, nic poza tym. Albo żeby buty do biegania nie zgniły z lenistwa. A'propos, w tym roku nawet nie sprawiłem sobie świeżego obuwia, a te zeszłoroczne już znacznie zużyte przecież. To kolejny kamyczek do ogródka pod tytułem: "jakoś niezbyt serio traktuję teraz bieganie".
Eeee tam, dość tego rozważania. Mam dobre piwko w szklance - belgijskie Blonde Ale "Miłosław". To kolejne bardzo dobre piwko z browaru Fortuna. Jeszcze nie natknąłem się na piwo ważone w Miłosławiu, które by mi nie posmakowało. Kawał dobrej roboty robią dla miłośników złotego trunku.

Pogodynka.
Rano ok 14 st.C. Popołudnie bardzo przyjemne; z pełnym błękitem nad głową i słońce radośnie grzejącym do 24-25 st.C. Gdyby nie pierwsze żółte liście na drzewach, to prawie pełnia lata.

wtorek, 28 sierpnia 2018

Śliwki w kosmosie

Niejako ta miska śliwek przede mną wywołała dzisiejszy temat. Czy śliwki mogą mieć wartość sentymentalną...?
A'propos tej miski, to właśnie zobaczyłem dno... niestety. Była to porcja nader niewystarczająca, aby zaspokoić mą chuć śliwkową. Jakoś w ogóle w tym roku śliwki trafiają w mój gust. No dobra, ale do rzeczy. Otóż śliwki mogą budzić sentymenty. Choć mój sentyment jest nader dziwaczny. A może nie ... ?
Milion lat temu w eterze funkcjonowało na śląsku rewelacyjne radio "Flash". Na częstotliwości 106,4 (tak jak teraz "Antyradio") była rozgłośnia grająca muzykę (ta lista przebojów i nagrywanie kaseciakiem z palcem na pauzie, eh...), że hej!, robiącą audycje inne, niż konkurencja, i mająca TAKICH prowadzących (patrz np Piotr Baron!), że potem przez długie lata po zamknięciu radia, zasilali największe polskie stacje. To była końcówka lat '90, kiedy jedną z tych fantastycznych audycji było radiowe opowiadania w odcinkach pod tytułem, ta-dam!, "Śliwki w kosmosie". Wakacyjna opowieść w odcinkach, która w iście "startrekowym" klimacie opowiadała o przygodach kosmicznego statku Śliwka Węgierka. Jak dziś pamiętam, jak wyjeżdżałem wtedy w trasę mym służbowym citroenem C5 o takiej godzinie, żeby nie przegapić i spokojnie wysłuchać kolejnych przygód Śliwek w kosmosie. Przepełniona absurdem i niebanalnym poczuciem humoru powiastka była punktem dnia nie do odpuszczenia. A to było lato, a byłem piękny i młody i świeżo zakochany, a problemów żadnych ery dorosłości na ten czas nie doznawałem, a w dupie w sumie miałem to, że zarabiałem wtedy jakieś śmieszne grosze. To były po prostu dobre czasy. Z mojego punktu widzenia najlepsze. Toteż z sentymentem do nich wracam we wspomnieniach. A dzisiaj właśnie, te nieliczne śliwki z dna miski, przypomniały mi o tym. 
Spróbowałem wygooglać hasło "śliwki w kosmosie". Hmm, wujek google nic nie znalazł. To tylko świadczy o tym, o jak dawnych czasach dzisiaj piszę. Skoro internety nie znają, to może to tylko wymysł mojej wyobraźni, hę ? 😉

Pogodynka.
Dzisiaj z rana temperatura 14 st.C. W ciągu dnia 23-24 st.C. Do południa dużo słońca, po południu różnie, lecz więcej słońca niż chmur, a pod wieczór znowu bardzo pogodnie. W powietrzu czuć pierwsze zapachy jesieni.

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Cierpliwość

No, co jest z tym poniedziałkiem??? Chyba mam nabytą alergię na ten dzień tygodnia. Patrzeć tylko, jak w końcu będę co tydzień dostawał wysypki, swędzenia spojówek i astmatycznych duszności. No po prostu nie trawię początku tygodnia! Z całym bagażem poprzedniego, z iluzją weekendowego resetu, z świeżą, parującą jeszcze kupą nowości. Jestem za stary, żeby ładować w siebie te wszystkie emocje i wydalać jeno chmurkę idyllicznego spokoju, jako produktu przemiany tej emocjonalnej materii. Wręcz przeciwnie. Wkurw mnie coraz skuteczniej ogarnia, bo bez niego pewnych sytuacji nie byłbym w stanie strawić. To taki bardzo nieprzyjemny, ale jednak zawór bezpieczeństwa. Bo brak cierpliwości.
O! A jak już o emocjach, wieku, i wszystkich tych pokrewnych stanach ducha i ciała. Ostatnio tak mnie naszła filozoficzna, ba, metafizyczna wręcz chęć okiełzania rodzicielstwa w moim wydaniu. Sam na sam sobie chciałbym wytłumaczyć, albo wytłumaczyć siebie, w temacie wszystkiego tego co mnie w hodowli mych rasowych szczeniaczków dotyka.
Pierwsza myśl jest taka, że późne macierzyństwo vel ojcostwo to wyzwanie. Wow! Ale k**** odkrycie 😀. He, he, no tak... Ale do rzeczy, żeby nie wyszło, że szastam jeno banałami. Oczywiście to co powiem jest przesiąknięte (i to bardzo) autopsją. Dodając do tego to, że nie jestem do końca normalny, to obraz rodzica w moim wydaniu nabiera ... hmm ... swoistego wyrazu. Ano nie jestem fanem dzieci. Taaaak, ja zły, ja podły, ja okropny. Ale też nie uważam się za najgorszego na świecie rodzica. Daleko mi do ideału, ale równie daleko do popaprańca traktującego latorośle, jak trzodę chlewną. Oceniam siebie na niższą klasę średnią; trochę więcej niż compact, ale jeszcze nie limuzyna - powiedzmy jakiś passat starszej generacji, o! Ale dobra, bo pier***ę o niczym, a tu fajny film w TV ("Marsjanin") mi ucieka. A będzie dalej o cierpliwości.
Młodzi rodzice dostają szoku, jak pojawia się pierwsze dziecko. Nieważne, czy dobre emocje biorą górę nad złymi, czy na odwrót - to zawsze jest szok. I w tym szoku nie ma miejsca na rozważanie o cierpliwości, tylko trzeba zapier****! Bez zastanowienia, na całego, na sto procent, z całą młodzieńczą werwą i energią krzesaną z młodego ciała i jędrnej duszy. Koniec końców, jak dzieciak wyrasta, to trauma pierwszego rodzicielstwa zabija wszelakie złe wspomnienia. Przynajmniej ja tak mam. Po nastu latach od "pierwszego razu" uważam, że było romantycznie zajebiście. Natomiast mając siwiejący PESEL i powtórkę z rozrywki, przeżywam to (od czterech lat!) znacznie bardziej. Z jednej strony, z całym bagażem doświadczeń jestem mniej podatny na wszelkie wzruszenia ery młodego taty. Z drugiej strony, przy całym tym "utwardzeniu dupy", mam cholernie mało cierpliwości do ogarniania szczeniaka plątającego się między nogami i gryzącego mnie słodko po kostkach. Właśnie to, ten brak cierpliwości, jest chyba najtrudniejszym wyzwaniem ery późnego ojcostwa. Zresztą nie tylko ojcostwa, bo Najlepsza z Żon reaguje na codzienność rodzicielską zupełnie podobnie. Są dni, gdy we dwójkę razem mamy za mało tej cierpliwości na ogarnięcie całej energii naszego stadka. 
Jak to wspomina mój pewien znajomy, równolatek zresztą, który nieco wcześniej ufundował sobie drugą pociechę, "w pewnym wieku nie powinno się zostawać ojcem". Ja bym jednak nie był aż tak pesymistycznie nastawiony. Wszak są przecież też plusy. Ważne aby te plusy przesłoniły wszystkie minusy 😀. Najważniejszym plusem jest to, że późne rodzicielstwo uchroniło mnie od bardzo prawdopodobnego zgnuśnienia (niezależnie od pojemności tego określenia). Mogę postawić tezę, że gdyby nie "odmłodzenie się" cztery lata temu, teraz byłbym siwiejącym, jeszcze nie starym, ale starzejącym się tatuśkiem z jeszcze większym brzuchem, niż mam aktualnie. Jak bym siebie nie oceniał, to uważam, że akurat fizycznie jestem w potencjalnie lepszym stanie, niż mógłbym (hipotetycznie) być. Oczywiście mógłbym też wysnuć teorię, że po odchowaniu Pierworodnej oddałbym się radości życia, ale to raczej nie ja (aż się nawet teraz uśmiecham z niedowierzaniem na taką myśl). Psychika co prawda  jest bardziej zryta przez nieustające bombardowanie mentalno-słowne z poziomu 104 cm, ale może można to potraktować, jak swoiste rozwiązywania krzyżówek przez staruszków w celu potrzymania umysłu na poziomie zdatnym do użytku. Prawda jest taka, że często największą wartością każdego dnia jest te parę chwil, gdy dzieciaki zasypiają i można ... chłonąć ciszę. O tak! Cisza smakuje, jak najlepszy single malt.
Czyli co? Nie jest tak źle...? No nie jest. Trzeba tylko jakoś przeżywać te gorsze dni  i cieszyć się całokształtem, bez zważania na chwilowy... brak cierpliwości.

Ta sobie wymyśliłem, że jak będę pisał kolejne teksty, to w cyklu pod tytułem "Pogodynka" będę ku pamięci spisywał dane o aurze danego dnia. Głupie? Może... Ale żal mi, że nie opisałem dla potomnych pogody tego wspaniałego lata. Bo wciąż jestem pod wrażeniem.

Pogodynka.
Temperatura o godz 5:00 w Zabrzu wynosiła  8 st.C. Godzinę później w Kuźni Raciborskiej, zaledwie 4 st.C. Po południu było max ok 21-22 st.C, co stanowiło całkiem przyjemną opcję. Szczególnie, że słońca nie brakowało.

sobota, 25 sierpnia 2018

Zrobione

Się narobiłem, jak koń ciągnący ceprów nad Morskie Oko, uff...😉
Wczorajszy wieczór + dzisiaj od obiadu, do teraz. Najsampierw dokończyłem obróbkę zdjęć (jak ja tego nie lubię!). Z tysiąca z grubym okładem, jakieś 10% przeszło wstępną kwalifikację. W końcu mogłem przystąpić do przyjemniejszej części - czyli do projektowania fotoksiążki. I tak oto, gdzieś o 22:53:49 skończyłem pracę. Jeszcze chwila nerwówki po zamknięciu świeżo zainstalowanej aplikacji, bo "gdzie, k****!, jest mój projekt???" (jednak nie wyparował, uff...)  i mogę odtrąbić oto, że to będzie jedna z ładniejszych fotoksiążek, jakie dotąd spłodziłem. Przynajmniej teraz, tak na gorąco, mam takie odczucie.

Sobota. Jak wczoraj wieściłem, tak było. Poza zadaniowym byciem "pożyteczną lokomotywą" i ogarnięciem tego i owego, to samo lenistwo. No ba przecież praca nad zdjęciami, to jednak klasyczne siedzenie na dupie, nic więcej. Sobota na tyle leniwa, że mimo wieczora w pełni, nic się nie pieni, nic się perli (kurcze, prawie wierszem gadam...). Toż to woła o pomstę do nieba! Już żadnej świętości uszanować nie potrafię (nie potrafimy, bo Najlepsza też o suchych, choć namiętnych, ustach siedzi) uszanować. Tradycja ginie, usycha, wraz ze starzejącym się ... peselem, bo przecież nie mną. 
Przepowiednia co do pogody, niestety się dopełniła. Od rano było ciulato, jak na deszczową końcówkę lata przystało. Chmury jakieś, deszcz jakiś, temperatura 16-17 st.C, no nijako tako. Ale! Magicy od pogody, w telewizji śniadaniowej coś tam przebąkują, że za tydzień ma być znowu przyjemnie i to z temperaturką w granicach "boskiej trzydziestki". Ha! I tego się trzymajmy.
I co dalej? Spać...? Hmm... Jakoś trochę jednak szkoda tej soboty. 
- "Kochanie! Zrobić Ci drinka?" ...

piątek, 24 sierpnia 2018

Piątek, na całe szczęście

Dobrze, że piątek. Ten tydzień nie należał do łatwych, choć momentami był całkiem przyjemny. Natomiast jakieś zmęczenie mnie dopadło. Dosyć powiedzieć, że trudno mi dojechać rano do pracy. Tak mnie senność rozkłada, że walę się po pysku i drę wniebogłosy, aby zachować poziom trzeźwości umysłu pozwalający na utrzymanie się na własnym pasie jezdni. Najgorzej, jak już sto metrów przed parkingiem wypada mi stać na zamkniętym przejeździe kolejowym. Kiedyś skończy się to tym, że usnę przy mrukliwej melodii diesla spod maski i będą jaja 😉. Poziom koncentracji drastycznie mi wzrasta wraz z pierwszym organoleptycznym kontaktem z codziennymi problemami. Wtedy momentalnie trzeźwieję, bo bez maksimum skupienia trudno ogarnąć i wybrnąć z opresji kolejnego odcinka tej epopei. Toteż ten trudny tydzień, mimo że w sumie z pozytywną oceną, z lubością zakończę. I weekend jest tu jak najbardziej na miejscu. Szklaneczka bourbona na pewno nie zaszkodzi, a dobra kolacja made by Najlepsza z Żon dopieści do końca steraną głowę i pokrzepi ciało.
Zapowiadany na dzisiaj pogodowy armagedon, jakoś nie zwalił nam się (jak dotąd) na głowę. Dał o sobie znać byle jaką porcją deszczyku, zwalistymi chmurami na niebie, czy nawet pomrukami w niebiosach. I tyle. Nieco się ochłodziło, teraz (a jest 21:11) termometr za oknem pokazuje 21,5 st.C. To zdecydowanie mniej niż w ostatnich dniach o tej porze, ale nadal jest parno i trudno mówić o rześkim wieczornym powietrzu. W mieszkaniu, w murach nagrzanych przez ostatnie tygodnie do czerwoności, w tej chwili mamy 27,5 st.C. Otwarcie okien na oścież na razie nie skutkuje. Ja tam nie narzekam, ale moje dziewczyny "cierpią" znacząco. Ciekawe, czy zapowiadane już na tę noc drastyczne oziębienie dotknie i naszą krainę.
Sobota zapowiada się zdecydowanie inaczej niż wiele jej poprzedniczek. Wygląda na to, że spędzimy ją w domu. Na lenistwie, przynajmniej taki jest plan. Oczywiście nie wysiedzę (nie wyleżę?) i pewnie wezmę się za jakieś porządki, ale nie zmienia to postaci rzeczy  - ta sobota ma być domowa. Niedziela natomiast ma już swój scenariusz związany z wyjściem z domu, z wizytą u dalekiej krewnej. Ale któż by teraz myślał o niedzieli, jak na kalendarzu wciąż wsi kartka z piątkowym wieczorem 😀.
Mam dzisiaj jeszcze plan, choć ochoty jakby brak, na obrabianie zdjęć z minionego urlopu. Faktem jest, że do dnia dzisiejszego nie tylko nie przygotowałem fotoksiążki z tegorocznych wakacji, ale nawet nie przebrnąłem przez przygotowanie zdjęć do jej utworzenia. Toż to woła o pomstę do nieba! Dobra. Jeszcze szklaneczka bourbona i do roboty!

czwartek, 23 sierpnia 2018

Pluski, piski, szumy... i kolano

Sorry, że ja tak monotematycznie, ale w jakąś melancholyję wpadam ostatnio. Jestem skonstruowany z podstawowego zestawu klocków i bardzo prostolinijnie reaguję na bodźce, które mnie dotykają. A kwestia uciekającego lata "stulecia" dotkliwie mnie bodzie. Stąd ten smutek taki mnie ogarnia, mimo że jeszcze dzisiaj i basen, i temperatura 34 st.C, i słońce, i wszystko jak należy, zgodnie z wakacyjną sztuką, się działo. Niemniej fakt pozostaje faktem że to fantastyczne lato, "lato stulecia", tak gorące, tak słoneczne, pomału dogorywa. Spoglądanie w prognozę pogody jest teraz, jak gapienie się w rozgwieżdżone niebo, na którym z nocy na noc, coraz większa i wyraźniejsza jest zbliżająca się kometa zagłady. Wszyscy o niej wiedzą, i wszyscy wiedzą, że jeszcze dzień, jeszcze dwa, a pierdyknie w nasz skrawek skały w kosmosie i rozpieprzy w drobiazgi całych nas, i będzie koniec, i już. Tak też leżąc drugi dzień z rzędu na ręczniku rozłożonym na rozgrzanym betonie nabrzeża basenu, czując jak słońce jeszcze przysmaża skórę, gapiąc się w błękitne niebo i mrużąc oczy od słońca, w tyle głowy mam to co ma się zdarzyć już jutro, już pojutrze. Używam więc ostatnich chwil na całego, bo koniec jest blisko.
Pluski, piski, szumy. Plusk wody, rozchlapywanej, rozlewanej, bryzganej, falującej. Piski dziatwy na etapie wstawania z czterech na dwie kończyny, trochę starszej ganiającej w beztroskiej gonitwie między basenami, i dzierlatek reagujących na niedźwiedzie zaloty pierwszych adoratorów. Szumy głosów zmieszanych w jednolity gwar w radosnej durowej tonacji, ślizgający się po wodzie, rozpraszający się w liściach palm, wierzb, brzóz. Wokół kalejdoskop barw. Melanż błękitu nieba, różu flamingów, tęczowych jednorożców, jaskrawych (jeszcze) bikini, kwiecistych pareo, spłowiałej sierpniowej zieleni, i wszystkich odcieni opalonej skóry łapiących jeszcze kilka dodatkowych promieni słońca. Kurcze, to wszystko pomału będzie "ad archiwum". Jeszcze trochę, a ten pokój zatrzaśnie się na kolejne pół roku zimy. Będzie mi tego brakowało. Oj! będzie.

Tak trochę z innej beczki. Wczoraj pobiegałem nieco. Nic szczególnego. Ani za szybko, ani za wolno, a tak tylko żeby dopisać do rachunku kolejny trening, kolejne kilometry. Nie wiedzieć czemu, na prostej drodze coś mnie ukłuło w kolanie raz i drugi. Hmm, no trochę niepokojące to było, ale dokończyłem trening, choć podświadomie (zobaczyłem to po tempie drugiej połówki biegu) zluzowałem nieco, choć sił nie brakowało. 
Dzisiaj z rana wstałem, jak zwykle, choć z ochotą mniejszą ... niż zwykle. Natomiast później, przez pierwszą część dnia, kolano mi ... dokuczało. Żadna tragedia, ale coś mi mówi, że chyba nadwyrężyłem je nieco. To bolesne. Nie fizycznie, lecz bardziej mentalnie. Trochę mnie przeraża, że musiałbym już teraz zakończyć biegowy sezon. No nie! Tak być nie może. Trzeba to jakoś, hmm, przetrwać. Przerwać bieganie na parę, może paręnaście dni i obserwować, czy wsio wraca do normy. Byłbym wielce niepocieszony, gdyby po tak późnym i szarpanym początku sezonu, nadszedł przedwczesny jego koniec. Ani nie chcę o tym myśleć!

Tymczasem we wszechświecie i okolicy.
- ON na BP w Gliwicach 4,92 PLN/L

wtorek, 21 sierpnia 2018

Wielki Brat patrzy!

Wszelakich paranoików, śledczych teorii spiskowych, płaskoziemców i podobnych im freak'ów wkładam do szuflady z napisem "otwierać na własne ryzyko". Unikam takich świrów, a jak już muszę wchodzić z takimi w interakcję, to pogłaszczę czule po fryzurze, poklepię po plecach i przytulę miłosiernie do serca. "Robotnicy dnia codziennego" z tak wybujałym ego, że rezygnują ze smartfona na rzecz Nokii 3310, żeby ich służby nie namierzyły, wywołują u mnie jedynie westchnienie. W sumie, niech im będzie. Niech ich Mosad czy inne specnazy nie dorwą, niech sobie są. Jakby nie było i ja zaklejam kamerę w laptopie, choć może nie z obawy że mnie akurat tajne służby podglądają. 😉 Choć może, jakbym nie był zwykłym szarym ludkiem, to może mówiłbym nieco inaczej. Może gdyby ciążył mi majątek jakikolwiek, lub rola społeczna warta by była utrzymania za cenę wielką, to rura by mi zmiękła w opinii na ten temat. Ale póki co, jako szary obywatel (kurde! takie miano też ma pejoratywny wydźwięk ostatnio...), wolny jestem od obracania się za siebie, na każdym rogu ulicy. 
Żyjemy jednak w tak "ciekawych" czasach, że czasami zadrży mi ręka przed wyrażeniem swojej opinii na temat tej czy innej treści.Teraz, gdy (znowu) można pójść siedzieć za poglądy, człowiek jakby nieco ostrożniejszy się robi. Miłościwie nam panujący (vel "panoszący się" - jak kto woli) generalnie garściami czerpią w tym względzie z czasów minionych. Jeśli nadal konsekwentnie będą się doskonali w tym kierunku, to kto wie, czy to co moje pokolenia zna z "opowieści z mchu i paproci", nie odczujemy kiedyś na własnej skórze. Wydawałoby się, że nie to niemożliwe, nie do pomyślenia, ale jak widać na załączonym obrazku, nic nie jest pewne i nieskończone. Historia lubi się powtarzać. Zawsze to co było, kiedyś powraca. Cyklicznie toczą się dzieje świata, i tego wielkiego, i tego najbliższego, jak koszula ciału.

Idzie złe

Wczoraj standardowe "trzydzieści" z okładem. Tak, jak nas do tego sierpień przyzwyczaił. Dzisiaj, jakby mniej, ale niezbyt. Jutro znowu ma być ciut bliżej "trzydziestki" i słońce na maxa. I ok, tak ma być. Natomiast z czeluści internetów i telewizyjnych zapowiedzi wynika dosyć niepokojąca perspektywa gwałtownej zmiany pogody. W zależności od źródła ma być chłodniej o dziesięć, a nawet naście stopni. Już w ten weekend ma szlag trafić letnią aurę, a niebo ma nas poczęstować deszczem i chłodnym westchnieniem. Brzmi to źle. Nawet bardzo. Człowiek to taka bestia, że szybko to co lepsze od zwykłego, jeśli trwa odpowiednio długo, przyjmuje za nowy standard. Pod tym względem nie jestem wyjątkiem. Ja też, od miesiąca z okładem bombardowany pogodą, jak marzenie, nie wyobrażam sobie, że to może się tak nagle skończyć. Czuję autentyczny niepokój na samą myśl o braku słońca i deszczu lejącym się za kołnierz. Szczególnie, że na sobotę mam wielce ambitny plan, co do pedałowania. Jako, że w ostatni weekend rower pozostał nietknięty, to teraz chciałbym sobie to nadrobić w postaci kilkugodzinnej wycieczki po okolicy.
Miniony weekend był jeszcze taki, jaki powinien być. Gorący! Pełny słońca! Genialny! Na dodatek spędzony spontanicznie na wyjeździe do Kielc. Ale to nie wszystko. Jeszcze bardziej spontaniczna bowiem była wycieczka w góry. Ha! I to od razu w dwa miejsca: na Święty Krzyż, czyli Łysą Górę,  a potem na Łysicę. Jakby nie było, to dwa najwyższe szczyty Gór Świętokrzyskich zaliczyliśmy z Pierworodną, ot tak sobie. W pół dnia, bo wróciliśmy do Kielc obiadową porą, zrobiliśmy sobie rewelacyjną wycieczkę po górkach, z bazyliką na Świętym Krzyżu, jako wisienką na torcie. Nie wiem, jak Pierworodna, ale dla mnie osobiście był to mega bonus od tego lata. Szczególnie, że na Łysicy nigdy wcześniej nie byłem. Pozostały zdjęcia i mnóstwo pozytywnych wspomnień z tej mikro wyprawy.
A wracając do myśli przewodniej tego tekstu, do lata, do zagrożenia jego jestestwa. W pracy gotuję się (na razie) efektownie od gorąca, odrywam od nóg lepiące się jeansy i wypatruję momentu, kiedy będę mógł zrzucić z siebie cały ten "kombinezon", tak mierzący i dolegliwy w ten gorący czas. I chciałbym tak jeszcze trochę się pomęczyć i powalczyć z latem. Dlatego, hej tam w Niebiosach!, pozwólże o Wszechmogący jeszcze pocieszyć się trochę tą piękną pogodą, którą tak szczodrze nas latoś obdarowujesz. Niechże sierpień nie chowa jeszcze swego pełnego słońca oblicza.

czwartek, 9 sierpnia 2018

36 st.C

Apogeum lata. Właśnie dzisiaj. 36 st.C w regularnym cieniu. Można założyć, że więcej już tego lata nie będzie, stąd wydaje mi się warty odnotowania ten dzień. Niech czwartek 9 sierpnia 2018 przejdzie do historii, jako najcieplejszy dzień tego roku.
Praca w takiej temperaturze, gdy nie można sobie pozwolić na szorty, tylko trzeba się gotować w długich jeansach, nie jest komfortowym przeżyciem. Pal licho, że po plecach się leje, a spod kasku spływają po czole stróżki potu. Klejący się do nóg jeans jest zdecydowanie nieprzyjemny.
Tym prędzej zrzuciłem więc galoty, jak tylko wróciłem do domu. Klimatyzacja w Nocnej Furii działa na tyle mało ochoczo, że człowiek się może nie poci, ale ciuchy nie wyschną z całego potu dnia. A więc, won! Czym prędzej! Na dupę kąpielówki, na nogi zandale i sruuu...! na kąpielisko z Narybkiem. Cóż bowiem może być lepszego w taki dzień ?
Jeszcze o 19:00 temperatura wynosiła 33 st.C, teraz  o 22:00 jest "zaledwie" 27 st.C. Zapowiada się mega gorąca noc. Już poprzednia uraczyła nas temperaturą powyżej "dwudziestki". Kiedy wyjeżdżałem dzisiaj do pracy o 5:00 to już (albo jeszcze) były 22 st.C. Kiedy tym razem budzik zerwie mnie z wyra może być zdecydowanie cieplej. Będzie kolejną tzw "tropikalną nocą"w tym roku, czyli taką kiedy temperatura nie spada poniżej dwudziestki.
Okna pootwierane na oścież. Dopiero teraz, choć zaledwie o jeden jedyny stopień, na dworze jest "chłodniej" niż w domu. Przypomina mi się pewne lato, może ze trzydzieści lat temu nazad, kiedy przesiedziałem taką mega gorącą noc na parapecie okna, bo spać nie było można. Ta dzisiejsza noc pachnie tak samo i wywołuje wspomnienia tamtego lata.
Jutro piątek. Piąteczek. Piątunio. W planach jest baaardzo fajny wieczór. Oby tylko pogoda nie pokrzyżowała nam planów. Dzieci już "sprzedane" do babci, "na nockę", jak mówi Carlito. Tym bardziej atrakcyjna staje się perspektywa jutrzejszego wieczora. Pożyjemy, zobaczymy. Na razie zacieram ręce na początek weekendu, jak i cały jego scenariusz, który jawi się bardzo aktywnie i interesująco. 

wtorek, 7 sierpnia 2018

To jeszcze nie koniec...

To jeszcze nie koniec. Wczoraj słońce nieco odpuściło, ochłodziło się 5-6 st.C. Na szczęście wtorek odrobił straty, i to z nawiązką. Temperatura wróciła na przyjemny poziom 32-33 st.C. Znowu jest bosko! 😍 Rozpływam się z lubością, jak mleczna czekolada. Natomiast już jutro (!) zapowiadane jest apogeum tej słonecznej szczęśliwości. Czekam z niecierpliwością.

To już półtorej tygodnia, jak wróciliśmy z wakacyjnego urlopu. Eh, było, że hej! Jak długo jeździmy nad nasz Bałtyk (a to już 13 lat!), tak nigdy dotąd nie mieliśmy tak rewelacyjnej pogody. I to przez bite dwa tygodnie. W koncercie na słońce i błękit nie było jednej fałszywej nuty. No może raz tylko brzęknęła nieco struna, gdy w jeden jedyny dzień pokropiło, żeby w nocy lunąć deszczem. To znaczy: podobno padało, ale ja nie wiem, bo spałem. A rano świeciło już słońce. Pozostałe trzynaście dni to wzorzec wakacyjnej pogody. Gdy gdzieś na południu, w górach, niebo wylewało hektolitry wody, na północy nic jeno błękitne niebo nad głową.
Dużo by pewnie można napisać o minionym urlopie. Tylko co, skoro dni wszystkie takie same, jak od kalki rysowane. Darowaliśmy sobie w tym roku wszelakie wojaże na prawo i lewo, stawiając na pobyt iście osadniczy w naszych Dębkach. Toteż pisać więcej nie będę, a dla kronikarskiej powinności tylko odnotowuję, jak to fajnie było, jak fantastycznie zmęczyło nas słońce w tym całym leniwym wypoczynku, jak Młody wyszalał się na 200% swoich możliwości, jak Bałtyk był ciepły, jak niewiele nam do szczęścia było trzeba w ten czas. Tak było.

To jeszcze nie koniec lata. I oby trwało, jak najdłużej.

Tymczasem we wszechświecie i okolicy.
- ON na BP w Gliwicach po 4,99 PLN/L.
- po trzeciej kolejce Górnik ma 5 pkt i jest wyżej w tabeli, niż Legia.

niedziela, 5 sierpnia 2018

My Naród.

My Polacy. My Naród.
My jesteśmy przezajebiści, My Naród, My Polacy. To wiadome wszem i wobec. My też, jak żadni inni potrafimy narzekać na wszystko i wszystkich. Narzekamy, że hmm ... no na przykład, że nasza "Narodowa" nie wyszła nawet z grupy na ostatnim Mundialu. Choć może to akurat zły przykład, bo na to narzekać wręcz wypada. Ale już narzekanie na pogodę, to jest nasza narodowa specjalność. A że mamy lato, że sezon ogórkowy w pełni, to jakże lotnym tematem do narzekania w wakacyjny czas jest ... pogoda. Tylko zaraz, zaraz...! No bo nie leje deszcz, nie jest zimno, tornada nie sprzyjają polityce drzewnej rządu Najjaśniejszej. Nikt się nie podtapia, a jak już, to ci których Darwin bez żalu by spisał na straty. Nikt się nie truje pleśnią z jogurtów, salmonella jakby zapadła się pod ziemie, a komary i kleszcze pewnie kwilą cichutko w krzakach, bo świat jakby zupełnie o nich zapomniał. No ni cholery tematu do narzekania. Ale nie, otóż jest! Jest zło, które ogarnęło tą świętą krainę. Bowiem jest ... CIEPŁO. Tak! Otóż jest słonecznie, jest ciepło, jest wręcz GORĄCO! Cóż to się wyrabia?! Jakże tak, że Ojczyznę naszą miłą nawiedziła w tym roku iście wakacyjną aura?! Jakże niebiosa mogły spuścić na nas tą plagę wysokich temperatur, chłostać nas słonecznymi promieniami, jak pejczami, a na domiar złego oślepiać białymi obłoczkami na błękitnym nieboskłonie?! Cóżeśmy uczynili złego, że karzesz nas Panie tym bezmiarem optymistycznej, wakacyjne pogody?! Przecież cierpimy! Padamy na kolana! Tracimy dech. Jako Naród Wybrany, Mesjasze pośród innych nacji, cierpimy po stokroć bardziej, a rany są głębsze, a jątrzą się i ropą ociekają cierpienie nasze nieznośnym czyniąc. Pytamy: za co?!
Tak mamy. Miast się cieszyć, że tegoroczne lato, po tylu latach przerwy równo wszystkim, równo wszędzie rozdaje słoneczne promienie i wakacyjne gorąco, znowu narzekamy. No tak mamy! I to wszystkie stany. Od szarego robotnika, po elity. Aż dziw, że dotąd "miłościwie nas gnębiący" nie powołali specjalnej komisji sejmowej, do zbadania czy winą za gorące lato nie można obarczyć totalnej opozycji. No chyba, że z góry założyli, że to wszystko wina Tuska, i że "lato 2018" dadzą mu w pakiecie, jak już go będą sadzać po powrocie z saksów. Narzeka rodzina, żona, córka i teściowa; narzeka pani z warzywniaka, kasjerka z Lidla, taksówkarz i bileterka na basenie. Narzekają media, i to nie tylko te prorządowe. Narzekają niezależni dziennikarze i prezenterzy stacji, których linia programowa nijak nie pokrywa się z oficjalną propagandą państwową. Tydzień temu, przez bite 8 godzin powrotu znad naszego bałtyckiego wybrzeża, wysłuchiwałem, jak RMF psioczy, bluźni, przeklina i ostrzega (!) przed tą piękną pogodą za oknem. No kuźwa, jakby się wszyscy zjednoczyli w obliczu wspólnego wroga. Kurde! zabarykadowali się, jak sowieci w Stalingradzie. Bo wróg ten jeden: piękna pogoda. Ja rozumiem, że może pod tą postacią nieprzeciętnej urody kryje się jakiś demon, ale nie cholery nie potrafię dojrzeć ni pazurów, ni kopyt spod tej powłóczystej letnie szaty. Może dlatego, że słońce świeci w oczy... hmm, może.
Mi tam się podoba, jak jest. Tydzień po urlopie pławię się w temperaturach, które codziennie przekraczają trzydziestkę. Spodnie kleją mi się tu i ówdzie, pot zlewa od karku, aż po pięt... No jest... zajebiście! Obudziły się wspomnienia z lat pacholęcych, kiedy to lato było latem i nikt by nie ważył się złego słowa powiedzieć za gorący lipiec, ba, i sierpień. W końcu mogę dzieciom powiedzieć, że "jak tata był mały, to tak właśnie wyglądało lato". I tak jest właśnie fantastycznie! Ta być powinno! Tak jest dobrze! I wspomnicie me słowa, wy zastępy diabła szczute na Nas, na prawdziwy Naród, na nas Polaków, gdy listopadową porą, chłostani pizgającym wiatrem i zlewani siekącym deszczem, będziecie kryć się z postawionymi kołnierzami. I wspomnicie te lato, gdy zima skuje was mrozem.
Cieszmy się więc tym, co jest. Bo jest bosko gorąco! Po prostu bosko.