Się narobiłem, jak koń ciągnący ceprów nad Morskie Oko, uff...😉
Wczorajszy wieczór + dzisiaj od obiadu, do teraz. Najsampierw dokończyłem obróbkę zdjęć (jak ja tego nie lubię!). Z tysiąca z grubym okładem, jakieś 10% przeszło wstępną kwalifikację. W końcu mogłem przystąpić do przyjemniejszej części - czyli do projektowania fotoksiążki. I tak oto, gdzieś o 22:53:49 skończyłem pracę. Jeszcze chwila nerwówki po zamknięciu świeżo zainstalowanej aplikacji, bo "gdzie, k****!, jest mój projekt???" (jednak nie wyparował, uff...) i mogę odtrąbić oto, że to będzie jedna z ładniejszych fotoksiążek, jakie dotąd spłodziłem. Przynajmniej teraz, tak na gorąco, mam takie odczucie.
Sobota. Jak wczoraj wieściłem, tak było. Poza zadaniowym byciem "pożyteczną lokomotywą" i ogarnięciem tego i owego, to samo lenistwo. No ba przecież praca nad zdjęciami, to jednak klasyczne siedzenie na dupie, nic więcej. Sobota na tyle leniwa, że mimo wieczora w pełni, nic się nie pieni, nic się perli (kurcze, prawie wierszem gadam...). Toż to woła o pomstę do nieba! Już żadnej świętości uszanować nie potrafię (nie potrafimy, bo Najlepsza też o suchych, choć namiętnych, ustach siedzi) uszanować. Tradycja ginie, usycha, wraz ze starzejącym się ... peselem, bo przecież nie mną.
Przepowiednia co do pogody, niestety się dopełniła. Od rano było ciulato, jak na deszczową końcówkę lata przystało. Chmury jakieś, deszcz jakiś, temperatura 16-17 st.C, no nijako tako. Ale! Magicy od pogody, w telewizji śniadaniowej coś tam przebąkują, że za tydzień ma być znowu przyjemnie i to z temperaturką w granicach "boskiej trzydziestki". Ha! I tego się trzymajmy.
I co dalej? Spać...? Hmm... Jakoś trochę jednak szkoda tej soboty.
- "Kochanie! Zrobić Ci drinka?" ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz