Wczoraj standardowe "trzydzieści" z okładem. Tak, jak nas do tego sierpień przyzwyczaił. Dzisiaj, jakby mniej, ale niezbyt. Jutro znowu ma być ciut bliżej "trzydziestki" i słońce na maxa. I ok, tak ma być. Natomiast z czeluści internetów i telewizyjnych zapowiedzi wynika dosyć niepokojąca perspektywa gwałtownej zmiany pogody. W zależności od źródła ma być chłodniej o dziesięć, a nawet naście stopni. Już w ten weekend ma szlag trafić letnią aurę, a niebo ma nas poczęstować deszczem i chłodnym westchnieniem. Brzmi to źle. Nawet bardzo. Człowiek to taka bestia, że szybko to co lepsze od zwykłego, jeśli trwa odpowiednio długo, przyjmuje za nowy standard. Pod tym względem nie jestem wyjątkiem. Ja też, od miesiąca z okładem bombardowany pogodą, jak marzenie, nie wyobrażam sobie, że to może się tak nagle skończyć. Czuję autentyczny niepokój na samą myśl o braku słońca i deszczu lejącym się za kołnierz. Szczególnie, że na sobotę mam wielce ambitny plan, co do pedałowania. Jako, że w ostatni weekend rower pozostał nietknięty, to teraz chciałbym sobie to nadrobić w postaci kilkugodzinnej wycieczki po okolicy.
Miniony weekend był jeszcze taki, jaki powinien być. Gorący! Pełny słońca! Genialny! Na dodatek spędzony spontanicznie na wyjeździe do Kielc. Ale to nie wszystko. Jeszcze bardziej spontaniczna bowiem była wycieczka w góry. Ha! I to od razu w dwa miejsca: na Święty Krzyż, czyli Łysą Górę, a potem na Łysicę. Jakby nie było, to dwa najwyższe szczyty Gór Świętokrzyskich zaliczyliśmy z Pierworodną, ot tak sobie. W pół dnia, bo wróciliśmy do Kielc obiadową porą, zrobiliśmy sobie rewelacyjną wycieczkę po górkach, z bazyliką na Świętym Krzyżu, jako wisienką na torcie. Nie wiem, jak Pierworodna, ale dla mnie osobiście był to mega bonus od tego lata. Szczególnie, że na Łysicy nigdy wcześniej nie byłem. Pozostały zdjęcia i mnóstwo pozytywnych wspomnień z tej mikro wyprawy.
A wracając do myśli przewodniej tego tekstu, do lata, do zagrożenia jego jestestwa. W pracy gotuję się (na razie) efektownie od gorąca, odrywam od nóg lepiące się jeansy i wypatruję momentu, kiedy będę mógł zrzucić z siebie cały ten "kombinezon", tak mierzący i dolegliwy w ten gorący czas. I chciałbym tak jeszcze trochę się pomęczyć i powalczyć z latem. Dlatego, hej tam w Niebiosach!, pozwólże o Wszechmogący jeszcze pocieszyć się trochę tą piękną pogodą, którą tak szczodrze nas latoś obdarowujesz. Niechże sierpień nie chowa jeszcze swego pełnego słońca oblicza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz