FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

niedziela, 6 stycznia 2019

Pewnego razu na skrzyżowaniu

Pasy ocknęły się z letargu i wygięły grzbiety tak gwałtownie, że chudy rowerzysta stracił równowagę i wyrżnął przednim kołem w wysoki krawężnik. Ten jedynie jęknął i rozmasował sobie ukruszone felgą czoło. Rowerzysta tymczasem lotem koszącym poleciał w kierunku betonowego słupa, który przyjął go w swe twarde objęcia z cichym chichotem zadowolenia. Nie od dziś wiadomo, że słupy ogłoszeniowe, przy całej swojej stabilnej przysadzistości ciała i ducha, są złośliwymi przybytkami. Jakie by zresztą miały być po noszeniu tych ton miernej jakości papierowych reklam i ogłoszeń i wchłonięciu litrów kleju, od którego ich betonowa powierzchowność na zawsze stała się wytapetowana, jak twarz Georgetty Mosbacher? No, są wredne. Nawet ten młodzieniec z nieodległych Mikulczyc, któremu pierwsza kampania do samorządowych odebrała cały entuzjazm i poczucie misji. 

Pasy jedynie wzdrygnęły się widząc krwawy ślad po rowerzyście, który spłynął akurat po plakacie Przeglądu Kabaretów Miejskich. Nie taki kabaret widywały na tym skrzyżowaniu. Jedynie trzeci i szósty pas pozostali niewzruszeni. Pewnie dlatego, ze szóstka leżała na środku drogi, a trójka razem z popękanym asfaltem mieli już głęboko w dupie wszystko co się dokoła ich działo. Zresztą cały asfalt leżący na tym skrzyżowaniu należał do najciemniejszych i najbardziej ociemniałych intelektualnie. Pewnie od tego ciągłego rozjeżdżania przez ciężarówki z wannami pełnymi piasku lub węgla. Nawet mrugające zalotnie zielone światło nie potrafiło wzruszyć serca tej horyzontalnej ciemnej masy.

Ze światłami to też sprawa nieprosta, żeby nie powiedzieć skrzywiona. Przez ich niezdefiniowaną płciowość, ich zalotne mruganie do całej okolicznej infrastruktury drogowej, zdały się dotąd psu na budę. Wywoływało to w nich niekończącą się frustrację i niechęć do wszelakich pojazdów zbliżających się do skrzyżowania. I nie była istotna orientacja podróżnych. Czy to z południa na północ, czy z zachodu na wschód, światła wszystkich traktowały jednostajnie wrednie. A potem tłumaczyły się, że taki program, tak muszą, bo tak zaprogramowane, że niby to "inteligentna sygnalizacja świetlna". W głębi trzewi jednak śmiały się z każdego wkur***ego, który w niemym spektaklu zza przedniej szyby, toczył pianę z pyska zatrzymywany przez czerwone na pustym skrzyżowaniu. Znaki drogowe jedynie rozkładały ramiona z niemocy swojej drugorzędnej roli. A już najbardziej D-1, który rządził niepodzielnie skrzyżowaniem, zanim jakiś trzy lata temu postawili tu sygnalizację świetlną. Teraz już nawet nikt nie zwracał uwagi na jego łuszczącą się jaskrawą żółta farbę, o poobijanym słupku nie wspominając.

Tylko zielone znaki kierunku beznamiętnie trwały we wskazywaniu przeznaczenia. Nawet się nie odzywały. Ileż bowiem można powtarzać, że żeby jechać na Kraków, to trzeba w lewo, a by dotrzeć do Opola, to w prawo. Takie to proste i jasne. Dlatego na każdą chęć zapytania prężyły swe blaszane chude ciała i opryskliwie pokazywały strzałką gdzie jechać. Z jednej strony czuły się ważne, jak maggi w zupie, jednak tak po prawdzie, to jakieś 97,5% uczestników ruchu w ogóle nie zwracało na nie uwagi. Kiedyś nawet <Kraków> z <Opolem>, w rezultacie wcześniejszego zaprawienia się orzechową Soplicą, postanowili zamienić się miejscami i zrobić, dla jaj, nieco zamieszania, ale nic z tego nie wyszło. Jedynym efektem był kac <Krakowa>. Natomiast podróżni i tak jechali tam, gdzie chcieli.
Słońce chyliło się ku zachodowi...

Ciąg dalszy, być może, nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz