Piękna niedziela, ciepła i słoneczna.
W lesie byliśmy parę minut po siódmej. Moja lepsza połowa stwierdziła, że i tak za późno, bo na leśnym parkingu nie było już gdzie zaparkować, a przed nami tłumy waliły w świerkowy bór.
Szybko wskoczyliśmy w gumiaki i dawaj szerokim traktem w głąb, dalej i dalej, żeby zostawić za sobą rozkrzyczaną konkurencję do owoców leśnego runa.
Z samego rana było zimno, bo zaledwie 2 st.C. Trochę marudziliśmy, że nie wzięliśmy rękawiczek ze sobą, bo dłonie kostniały. Ale z biegiem czasu zrobiło się fantystycznie ciepło, na tyle, że w końcu chodziłem w koszulce z krótkim rękawkiem. Bardzo było przyjemnie w lesie. Szczególnie, że nie brakowało tego po co przyjechaliśmy. Mimo wielu napotykanych grzybiarzy nie mieliśmy problemu ze znalezieniem ładnych podgrzybków, których na koniec było ... 473 szt ! , a ważyły 9,6 kg. Muszę dodać, że znakomitą większość zebrała moja małżonka. To nasz tegoroczny rekord i jakże optymistyczne zakończenie sezonu.
Wracaliśmy zmęczeni, ale w doskonałym nastroju.
Była przepyszna kolacja, część jako podarek się rozeszła, a reszta nawleczona na 24 m sznurka suszy sie :))
To już koniec tegorocznych grzybowych wypraw do lasu. Kolejny weekend zapowiada się prawie zimowy z możliwymi opadmi śniegu z deszczem. Małe podsumowanko więc.
Byliśmy cztery razy na grzybkach. Nazbieraliśmy w sumie 934 szt - głównie podgrzybków; reszta to kozaki, prawdziwki, parę maślaków - co przełożyło się na 19,7 kg. To był wielce udany sezon. Nie pamiętam, żebyśmy mieli aż tyle ususzonych grzybów. Cała kulinarna zima zapowiada się z grzybowym aromatem w tle. To lubię :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz