Rzecz się dzieje A.D. 2012.
Załamanie pogody, wywołujące zgrozę i lodowacenie serca prognozy na najbliższe dni. Człowiek zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie czas na zmianę kółek na zimowe. I tu pojawia sie mały problem. Bo takich myślących okazuje się więcej. A tam gdzie nagle popyt na usługi panicznie rośnie, tam podaż tychże, naturalnie nie nadąża. I klops - że się tak majestatycznie wyrażę.
Człowieka nienawykłego do czekania, którego do szału doprowadza widok kolejki za czymkolwiek, mimo że w pamieci dzieciństwa takie obrazki są skrywane na wsze czasy, szlag jasny trafia perspektywa "zapisania" się na wymianę opon w zakładzie X.
Takoż się stało, gdy wczorajszą porą zatelefonowałem do tegoż X, aby umówić się na wizytę w rzeczonej sprawie. Kończąc rozmowę minę miałem nietęgą i niesmak w gębie, jak kac potężny po całonocnej pijatyce. Kurde, "lista kolejkowa" siakaś czy inne pieroństwo maści paskudnej jakiejś. A najbardziej mnie wk****a to, że belzebub po drugiej stronie słuchawki z nonszalancją i bezgraniczną pewnością siebie, nawet mimowolnie, daje mi znać, że to on w tej sytuacji jest Panem. Nie klient, ale on, usługodowca, ustanawia prawa i wpisuje mnie na "listę oczekujących dostąpienia łaski". A ja ubezwłasnowolniony taki, bo opony moje ma On w przechowalni Swojej, najzwyczajniej w świecie nie pragnę ich wyciągać od Niego i w przypływie należnego moralnego oburzenia szukać innego zakładu z inną "listą kolejkową" ... po prostu mi się nie chce.
Howgh.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz