Wczoraj zapachniało wiosną. Naprawdę. Było słonecznie, było miło, było prawie ciepło - fantastyczna odmiana. Co prawda tylko na jeden dzień, bo dzisiaj już tak sympatycznie nie było, ale zawsze to powiew optymizmu w porcji nie do przecenienia.
Ostatnimi czasy, jak jedziemy z Tuśką samochodem to wypatrujemy saren na łąkach. Nietrudno je zobaczyć. Przydługa zima sprawiła, że bydlęta wygłodniałe powyłaziły z lasu i śródpolnych gaików. Ale to co zobaczyłem wczoraj przerosło nasze dotychczasowe obserwacje.
Pomykałem oto porą około wieczorną, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, na lekcję angielskiego, z którymi przeprosiłem się po dłuższej przerwie. Jak zwykle na właściwym odcinku drogi łeb w bok i lustruję zaśnieżone pola. No i sukces. I to jaki ! Chyba ze dwadzieścia saren pasie się i bryka w promieniach zachodzącego słońca. Wyglądało to tak, jakby kto krowy na pastwisko wygonił, albo jaki popas gnu na Serengeti :)) Fajnie, naprawdę fajnie. A nad tym wszystkim kołuje bociek, nasz polski, swój, słowiański i szuka miejsca gdzie wylądować można, a nogi w śniegu nie umoczyć. Tak to było wczoraj. Tak było sielsko i przyjemnie w ten wieczorny czas. Zresztą wpisało się to w ogólnie bardzo fajny poniedziałek (!). Nie żartuje, wczorajszy początek tygodnia był, jak nie poniedziałek.
Wtorek już kwietniowy w pełnym tego słowa znaczeniu: trochę śniegu, trochę deszczu, trochę chmur, tycia krztyna słońca. I chłodniej, dużo chłodniej. Brakowało słońca, światła, co od razu przygasiło nastroje. Ale w sumie nie ma co narzekać. Pod wieczór byliśmy z odwiedzinami u znajomej. I tyle. Końcówka dnia. Czas spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz