FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

piątek, 28 czerwca 2013

Ja vs Ja : runda 18 [czwartek] ... Zielono, mokro, biało-czarno

No wczoraj to sobie pobiegałem, że hej !
Późno zacząłem. Zegar pokazywał 20:54. Trochę więc było mi śpieszno, bo ciut się już ściemniało po wschodniej stronie nieba. Temperaturka, na starcie 14 st.C, na mecie 13 st.C -  rześko. Toteż biegło się znakomicie. Na tyle dobrze, że z rekordem skończyłem - only 50 minut mi zeszło ! Na dodatek po pustej drodze, jedynie w towarzystwie rudego lisa (!) pomykałem po asfalcie.

Polska to piękny kraj. Miałem okazję być w tym tygodniu w "stolycy". A że droga żelaznym szlakiem długa i monotonna, to w przerwie między czytaniem prasy, a drzemaniem, wyglądałem bez okno toczącego się pociągu. No i słowo się rzekło: Polska to piękny kraj. Bardzo zielony, nawet zbyt zielony jak na tą porę roku. Pod koniec czerwca ta zieleń powinna być już spalona słońcem, a nie jest, z wiadomego powodu. Polska to kraj jednocześnie masakrycznie mokry (powód znów ten sam). Zalane łąki i pola przypominające ryżowe poletka rodem z dalekiego wschodu. Woda, woda i jeszcze raz woda - taka latoś Polska jest. Z jednej strony zielona, z drugiej wodnista, a z trzeciej: biało-czarna. Bocianów ci też u nas dostatek wielki, nie mniejszy niż wody i zieleni :)
Tak podróżując przez  nasz piękny kraj chciałoby się czasem nagiąć nieco czasoprzestrzeń nieugiętą. Bo tyle czasu się w pociągu spędza ... Ehh.

Polska urzędnicza. Koniec roku szkolnego.

Heh, byłem w UM w Zabrzu.
Nie tak znowu dawno temu wychwalałem, jak to na lepsze się zmieniło w temacie urzędowym, podejścia do klienta itd. I nie zmieniam zdania - jest całkiem spoko, przynajmniej w UM. Ale tym razem piałem i chnet bym się wytarzał ze śmiechu na marmurowych posadzkach, mając okazję obserwować urzędników spieszących do pracy, a byłem petentem przed otwarciem okienek, więc widziałem te zastępy pędzące do "siebie" zanim zostałem dopuszczony do sali interesantów.
No więc co robi każdy, no może prawie każdy, urzędnik wchodzący do miejsca pracy ? No co, no ... ?! Co takiego najważniejszego jest zanim się usiądzie za biurkiem ???  Bez czego nie można z werwą wpaść w rytm pracy ? Otóż trzeba zagarnąć ze stojaka świeżą prasę do poczytania :))
Nie, nie jestem złośliwy, wcale nie o to chodzi. Może dlatego, że wsio załatwiłem bez kolejki i ekspresowo. Ale wyobrażam sobie taką sytuację u mnie w pracy, że każdy na bramie pobiera gazetkę do poczytania :)) Ale by było ! 



Tuśka zakończyła rok szkolny. Wszystkie dyplomy, wyróżnienia, nagrody zebrane. Kwiatki rozdane. Biała bluzka i plisowana spódniczka zrzucona - na tyłku już zielone wygodne sztruksy. Po wszystkim został ślad w postaci misternie upiętego koka - tego nie ważę się rozplątywać :)
WAKACJE !!! Pierwsze, to chyba najważniejsze, najbardziej do zapamiętania ... tak myślę. Oby miała co zapamiętać. Ale plany są takie, że będzie miała co pamiętać.

niedziela, 23 czerwca 2013

Postweekendowo

Niedziela ma się ku końcowi... Ciepło było, słonecznie, parno, burza gdzieś tam w tle się kręciła, ale nie przyszła. Temat przewodni na dzisiaj - spotkanie rodzinne. Ale nie będę się rozpisywał. Jakoś zmęczony jestem po tym weekendzie. Fakt - grafik miałem dosyć ciasno wypełniony. Ale i tak mój poziom energii po wszystkim nie przystaje do odfajkowanych zdarzeń i aktywności.

Jutro poniedziałek. Co tu dużo mówić, wystarczy westchnąć... lub siarczyście przekląć ;) Poszedłbym jeszcze dzisiaj się zrelaksować przebierając nogami po asfaltowym szlaku, ale najzwyczajniej w świecie mi się nie chce. Napadł mnie Towarzysz Leń, którego nijak nie mogę przegonić. A trzeba by go odpalantować, bo trudny, pracowity tydzień mnie czeka. 
Na początek, jakoby wisienka na torcie, albo przynajmniej lukrowe zdobienie na pierniku, jutro z wieczora mam egzamin roczny na koniec kursu w tym sezonie. Nie żebym się tym przejmował, ale gdzieś tam w głębi jednak mały dreszczyk emocji się czai.
W tym tygodniu też planuję wypad do stolycy. Czy go zrealizuję ? Myślę, że tak.
Końcówka tygodnia, to wywózka Tuski na wczasy.
Gdzieś pomiędzy tym wszystkim - normalna szarpanina ;)

A na resztę niedzielnego wieczora, jedyny słuszny plan jest zgodny z obrazkiem poniżej :)




Bagażnik na dachu

Bagażnik na dachu, a to znak że coś jest na rzeczy ;)
Dobra, dobra, bez podniety zbytniej. Za tydzień Tuśka wybywa na wywczasy, z rowerem, stąd ten wypas z bagażnikiem na świeżo umytej bryce.  Trza było już założyć póki świeżo po bytności w spa była, bo przez całe lato uczciwe mycie dachu będzie awykonalne z powodu tego kufra ;) Zresztą, czy w tym czasie planuję uczciwe mycie auta? - raczej nie ;)) Nie ma więc o czy deliberować.

A tak swoja drogą,  nie licząc poczętej przed godzinką, to pozostały jedynie trzy tzw "depresyjne niedziele" do urlopu. Zajefajna sprawa ! To oznacza, że cztery tygodnie pozostały do mega pauzy. Myśl ta podtrzymuje mnie przy życiu, jak nic innego. 

Dżizas, ja już po prostu padam na pysk, albo ryj .. albo twarz ... albo nos ... albo ... Whatever - trza mi urlopu ...

Japonki, klapki i inne zandale

Klap, klap, klap ... szuru, klap, szuru ... Klap, klap, klap ...
Galeriowe klapanie i szuranie przez płeć piękną japonkami, klapkami i innymi zandalami, jako archetyp świadomego, lub nie, pozbawiania się powabu , niemalże obrazoburcza i nie do zaakceptowania sytuacja przez płeć odmienną, znacznie mniej atrakcyjną. Cóż, dla wygody być może, takie obuwie jest, jak najbardziej wskazane, natomiast dla podkreślenia piękna, już niestety nie. Być może seksistowskie to wyzwanie jest wodą na młyn feministycznych zastępów i jednocześnie kręceniem stryczka samemu sobie, ale ... żyje się raz, zaryzykuję :)
Skąd w ogóle taki temat wypłynął ? Otóż ostatnie dni gorące są, a ja miałem okazję być w tym czy innym "centrum weekendowej rozrywki". I takie oto poczyniłem obserwacje. Kobiety i dziewczęta nad wyraz powabne i nie-ubrane z powodu temperatur wszem i wobec uznanych za fantastyczne, przechadzają  się solo, w parach i grupowo, w konfiguracjach z asystą lub bez,  po współczesnych galeriach, bynajmniej nie sztuki. I wszystko byłoby oku i sercu miłe, dla samczej próżności na tacy podane, gdyby nie dźwięk "klapania" i szurania tak psujący ogólny odbiór, tak zaniżający noty za wrażenia artystyczne. Doznania fonetyczne nieprzystające do wizualnych, i to w stopniu niemałym. Fanaberia ? Pewnie tak :)) Ale cóż ja mogę za to ... :D 

Lato się zaczęło !!! :)

W Międzybrodku  OK. Grill był, i bardzo ciepła noc po nim. Księżyc w pełni więc gwiazd wyglądania nie było - za jasno :) Ale też wycia do "łysego" nie było, wręcz przeciwnie - było wielce sympatycznie. Na dodatek, jako atrakcja wieczoru teatr świętojańskich robaczków, które swój świetlny spektakl nad wyraz solennie serwowały nam do niemalże samej północy. Czerwcowe Międzybrodzie w całej krasie: orgia zielonej przyrody, ptasie trele, kwiaty i zapach skoszonej łąki. Czego chcieć więcej ...

czwartek, 20 czerwca 2013

Ja vs Ja : runda 17 [czwartek] ... Gwóźdź

Time to START: 20:37. Temperatura za oknem 27,7 st.C. Ile na ulicy, tego nie wiem. Ale asfalt promieniuje żarem, jak z piekarnika. Będzie ciężko.
Było. Mimo, że słońce już pochowało się za widnokręgiem, to  ciepło, jak cie pieron. Na trasie widać, że nie tylko mi daje się to we znaki. Co rusz ktoś zamiast chyżo pomykać, człapie zziajany, jak pies. Szło mi całkiem nieźle, ale z wyczuciem, bez szaleństwa biegłem. Po nawrocie jeszcze jako tako się trzymałem, ale na ostatnim kilometrze jednak odpuściłem. To już było tylko konwulsyjne podrygiwanie, więc dałem sobie spokój przed metą. Dobiłem gwoździa.
Mamy teraz 22:53, a termometr wciąż pokazuje 25,1 st.C. Uwielbiam taka aurę !

Jutro Aloha Międzybrodek ! Kilkanaście godzin w moich górkach, a raczej pomiędzy nimi :) Będzie wieczorny grill, piwko, spoglądanie w gwiazdy i luzowanie po mega ciężkim tygodniu. Trzeba naładować akumulatory przed końcówką miesiąca. To jeszcze nie koniec walki.
Takie oto moje najbliższe plany.

wtorek, 18 czerwca 2013

Ja vs Ja : runda 16 [wtorek]

Yeah ... to był dzień ! W końcu gorąco, 30 st.C, jak na zbliżające się lato przystało. W  pogodzie gorąco, ale i w Mordorze też. Ale zatrzymajmy się na aurze, a na resztę spuśćmy zasłonę milczenia - szkoda nerwów. Wybiegałem złość i już mi nieco przeszło.
A bieganie dzisiaj niezłe było. Czekałem do wieczora, aż termometr nieco zelżeje. Trochę pomogły chmury, które skutecznie zepsuły pogodę. Burza kręciła się długo nad głowami, ale koniec końców skończyło się na sinym kobiercu chmur bez kropli deszczu. Temperatura jednak niewiele spadła. Na dodatek przedburzowe powietrze stanęło murem, zgęstniało tak, że nożem można by je ciąć. Parno i duszno - w takiej oto aurze poleciałem w plener.
Powiem tyle - w życiu się tak nie zlałem potem, jak dzisiaj :) Ale to fajne, oczyszczające, napełniające satysfakcją po końcówki uszu. Fantastyczne fizyczne zmęczenie w połączeniu z relaksem na maxa. Po wszystkim długa kąpiel i chłodne piwko - czego więcej chcieć ;)

Tylko jeszcze słówko o tym co do 15:00, a właściwie z pół godziny dłużej. Jednak.
Doprowadza mnie do szału obcowanie z niektórymi osobnikami, nawet telefonicznie. A jeszcze bardziej wkurzam sam siebie tym, że potrafi mnie to wyprowadzić z równowagi. Myślałem, że mam to już za sobą, że na tyle wchłonąłem doświadczenia, że jestem ponad to. Niestety nie. Wciąż psuje mi krew bezprzedmiotowa durna dyskusja. Fuck !
Ale już OK... już spokój ...już po wszystkim ... już relaks ... 
Jutro walczymy dalej.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

O pieniądzach jeszcze nie było

Jakoś nigdy o kasie nie pisałem, bo temat mało wyjściowy, no i dżentelmeni o kasie nie prawią. Ale kiedy nasz Umiłowanie Panujący Rząd robił skok na naszą kasę, kierując szerszym strumieniem jej spływ do państwowej dziury budżetowej, to wydawało się to nieprawdopodobne. "Nieeee, to niemożliwe. Przecież tak nie można" - tak wszyscy mówili. A jednak okazało się, że w majestacie prawa, łamiąc wiekopomną umowę społeczna pomiędzy narodem, a państwem, jednak można było, niby w  majestacie prawa, zburzyć fundamenty na których opierać się miała reforma emerytalna. I co ? Ludzie pokrzyczeli, pomarudzili, i zamilkli. Ot, naród przyzwyczajony, że na co dzień okradany, to i tą gorzką pigułkę połknął. Nikt na ulice z transparentami nie wyszedł. Było, minęło. Nigdy nic się  nie udaje, to i reforma emerytalna mogła być niewypałem.

Ale teraz miarkuję już ja sam sobie, że resztki kapitału, które gdzieś tam uskładałem na OFE, są w wielkim niebezpieczeństwie. Abstrahując od tego czy OFE, rzeczywiście czy fikcyjnie, coś dla mnie jednak zarobiło, to przecież jakieś tam realne złotówki chyba są. A jak czytam o kolejnych pomysłach na ratowanie skarbca Zakładu Utylizacji Szmalu, to zaczynam podejrzewać, że ktoś i na tym moim kapitaliku łapę chce położyć i potem rżnąć głupa, że coś tam, coś tam, przecież "nic nie było". Pytanie się rodzi: jak tu by wydostać to co moje, żeby schować do skarpety albo zakopać w słoiku w sadzie, pod gruszą, hę ? No nie da się. Kurde.  Ale czy na pewno nie ma sposobu, żeby przechytrzyć tę szajkę ...?


Ten sam ZUS co miesiąc ciula cały pracujący naród na cholernych składkach zdrowotnych. Kuźwa, jakbym comiesięczny haracz mógł przeznaczyć na swoje i rodziny leczenie, to byłoby mnie stać na najlepszych prywatnych lekarzy i łóżko w Leśnej Górze ! A tak krew w piach. Wszystko w pizdu i na zatracenie. 

Żyjemy w takim dziwnym, pięknym kraju, który miłować trzeba, bo warto. Ale to że narodem dupowatym jesteśmy, to niestety fakt. Sami sobie kręcimy stryczek wybierając takich, a nie innych rządzących. I nie ma się co obrażać na te słowa, bo taka jest niestety smutna prawda. Nie potrafimy się sami rządzić. Może zbyt długą mieliśmy przerwę w samostanowieniu o własnym losie... ? Tyle, że to już prawie sto lat, jak uczymy się państwa i życia w nim na własną rękę. A że historia nam nie pomaga, no cóż. Nie można jechać ciągle na romantycznej tragedii narodowej. DUPY jesteśmy i tyle! Tak, my Polacy, my naród wybrany spośród narodów - jesteśmy beznadziejnym przypadkiem ...

niedziela, 16 czerwca 2013

"No to co mam powiedzieć Spiętemu ? Powiedz mu ... żeby się rozpiął"

Jak tak sobie czasami obserwuję ludzi dokoła, to mam wrażenie, że beztroskie życie nie jest takim ewenementem, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Świat wokoło potrafi się śmiać. Jeśli to nie jest tylko gra pozorów, teatr tysiąca aktorów, to zaczyna mnie gryźć, podszczypywać i tłamsić wredna zazdrość. Mówi się, że "wszędzie lepiej tam, gdzie nas nie ma". Ale też, że "w domu najlepiej". Gdzieś pomiędzy kryje się prawda. Faktem jednak jest, że nie potrafię cieszyć się życiem, tak jak bym sobie tego życzył.
To nie są dobre dla mnie dni. Nie chcę mówić, że tygodnie, miesiące, itd. Cały czas kotłuje się we mnie nieznośny ciężar bytu. Zdaję sobie sprawę z tego, że gdzieś tam dawno temu napiąłem się, usztywniłem i ... i trzyma mnie to, i dręczy, i najnormalniej w świecie ... męczy. Męczy do bólu. Nie mogę jakoś tego przezwyciężyć. Jestem wyzbyty w energii życiowej. Nie brakuje mi jej  do działania w sferze zawodowej, bo tu działam sprawnie i skutecznie. Natomiast w sferze prywatnej, rodzinnej, osobistej jest już gorzej. Wygląda na to, że wystrzeliwuje cały arsenał po tamtej stronie szlabana i po właściwej stronie już tylko padam na pysk. Nie mam rezerwy, z której mógłbym czerpać. Spalam się doszczętnie. 
Co robić? Jak się "rozpiąć" ? 
Jak wrzucić na luz ? 
Jak znaleźć granicę, której teraz nie widzę ? 
Jak wyznaczyć sobie ten punkt, kiedy należy powiedzieć sobie dość ?
Chodzi o to, żeby móc poukładać sobie w głowie pewne sprawy. Poszufladkować tematy, należycie ustawić priorytety. Bałagan, żeby nie powiedzieć chaos, jaki mnie opanował jest na dłuższą metę nie do zniesienia. Już łapię się na tym, że czasami po prostu nie chce mi się wszystkiego, nie chce mi się nawet myśleć. Dokąd mnie to prowadzi ? Do totalnej stagnacji i zatopienia się w stary, skrzypiący fotel do którego z czasem przyrosnę. A tego nie chcę, za żadne skarby świata nie zgodzę się na to.
Dobrze, że w całym tym ambarasie zawsze jednak mam jakiś punkt na widnokręgu, ku któremu zmierzam. Czasami coś poważniejszego, czasami do śmiechu wręcz banał, ale zawsze jest mój, bez wątpienia osobisty, nie do odebrania przez żadne obce siły. To trzyma. To cuci z odrętwienia. To daje nadzieje i rysuje rogala na twarzy - bez względu na to ile chmur na niebie.
A więc, uszy do góry ! :))

Naparzanie

Nie ma to jak naparzanie się w popołudniowym słońcu :))

W Chudowie. Byliśmy z Tuśką w towarzystwie siostry mojej i szwagra.
Oglądaliśmy, jak młodzianie w zbrojach wszelakim pomysłem skonstrowanej i z bronią najróżniejszej proweniencji, uskuteczniają walki na średniowieczną modłę okładając się zawzięcie po grzbietach, łbach i członkach. Szacunek dla nich. Może nie za kunszt walki,  ale za to że w tych strojach, w słońcu i cepłocie chciało im się pomykać po zielonej trawie ku uciesze pospólstwa zgromadzonego :)) Gawiedź miała uciechę, a oni spocone karki i siniaki pozbierane w potyczkach na miecze, topory, dzidy i inne sympatyczne ustrojstwa.

Chudów od lat organizuje od wiosny do jesieni cykliczne imprezy na przedpolu ruin tamtejszego zamku. Prawie co weekend jakaś ciekawa tematyczna impreza się tam odbywa, a kulminacją sezonu jest "Jarmark Średniowieczny", który w tym roku odbędzie się w dniach 16-18 sierpnia.

Prosto z Chudowa pojechaliśmy do Rudy Śląskiej, gdzie odbywała się impreza pod wezwaniem "Dni Rudy Śląskiej". Coś przekąsiliśmy, pooglądaliśmy zebrane rarytasy na zlocie samochodów zabytkowych ... i pomknęliśmy ku domowi.

Taka była niedziela. 
Całkiem sympatyczna.
Teraz oczy mi się zamykają. Chyba tlenu za dużo nałykałem ;))

sobota, 15 czerwca 2013

Ja vs Ja : runda 15 [sobota]

Ponbócek się zlitował i spuścił na drugą część soboty słońce i ciepełko. A ranek nie zapowiadał tego. No! To się jednak postarał :))
Dzisiejsza bieganina musiała poczekać, aż złoty krąg schowa się za widnokrąg. Pobiegłem więc nadzwyczaj późno, bo po 20:00. Trochę już się wtedy ochłodziło (21 st.C), na tyle żeby nie paść plackiem na asfalt. I to był dobry ruch. Biegło mi się dobrze, żeby nie powiedzieć, że nawet bardzo dobrze. Zacząłem ostrożnie, ale koniec końców wynik start-meta był bardzo przyzwoity, bo w 54 minuty trasa zrobiona. Tylko jakoś niepokojąco noga lewa, w szczególności  stopa, mnie narywała przez całą drogę. Oby to nie był jakiś zły omen.
Pozostałe sobotnie godziny byłby w całej okazałości nijakie. Nie uskuteczniliśmy niczego sensownego. A teraz wieczór elegancko się kończy i czas już bardziej spać, niż myśleć o celebrowaniu weekendu :) 

Rozczarowanie

Jak na razie z prognozowanego upalnego weekendu, za oknem mamy zachmurzenie całkowite i 16 st.C. Jakie to żałosne! Jakie to banalne ... Ludzie ! Mamy przecież połowę czerwca ... ! Rzygać się chce, gdy po tygodniu pracy, gdzie były też dni pogodowo satysfakcjonujące w 100%, gdy nadchodzi pora wypoczynku, to znowu wszystko się zesrało. Ani mi się nie chce podglądać jakichś prognóz, w dupie jej mam. 
Wczoraj, zamiast obiadu, grill u znajomych - tak na rozpoczęcie weekendu (pogoda jeszcze jako tako fason trzymała). Plany na dzisiaj wczoraj radykalnie się zmieniły - trudno, trzeba będzie coś innego wymyślić (tylko ta pogoda ...!). No coś trzeba. A jutro niedziela i też raczej bez sprecyzowanego kierunku, chociaż  ... o przepraszam!, jednak coś mi się przypomniało. Plany na niedziele jednak jakieś są. Mam tylko ochotę je podrasować nieco :)) Żeby były ciekawsze ... ;) I tu pomoże mi wujek Google.
Na razie po śniadanku. Szklanka ciepłego mleka i siakieś sznitki do tego - żaden wypas, zero finezji, ale ... skutecznie :). Na obiad będzie zupa grzybowa. Od wczoraj moczą się suszone zapasy z zeszłego sezonu. Ale słyszałem, że już można się do lasów wybrać po świeże zbiory. Jakoś jednak o tej porze nie pasuje mi włóczenie się za grzybami. To po prostu nie przystaje do przełomu wiosny i lata.

środa, 12 czerwca 2013

Ja vs Ja : runda 14 [środa] ... Sznurki, szufladki, puzzle ...

Ochota była ...
Pogoda znowu zajrzała w te strony, więc korzystając z okazji wskoczyłem w buty i heja! w trasę. Ale to nie był dobry dzień. Mimo, że czasowo spoko, bo "door to door" w 52 minuty, to jednak z całą pewnością mogę powiedzieć, że źle mi się dzisiaj biegło. Zarówno podczas, jak i przede wszystkim po, źle się czułem. Apogeum tego stanu nastąpiło, gdy miałem wyleźć z wanny - trudne to było zadanie. 
Chyba zbyt szybko dzisiaj było. Zbyt szybko, jak na zapas sił, jakim dysponowałem. Chyba podświadomie podkręcam tempo, a potem wymiękam. Myślałem, że dzisiaj nie dobiegnę. Bleee, nawet jak teraz piszę, to marszczę czoło. To niedobrze, bo to już tylko krok do zniechęcenia. A tego bym sobie nie darował. Nigdy nie miałem takiego sezonu, jak w tym roku. A to wartość nie do przecenienia dla ciała i ducha.

Poza tym, to dzieje się sporo. Momentami mam wrażenie, że nie nadążam za tym wszystkim, bo daję się zaskoczyć tym i owym. Na ile to dobrze, na ile źle, to się okaże. W każdym bądź razie łapię te wszystkie sznurki w garść, szufladkuję zdarzenia, układam, porządkuję, sortuję, eliminuję, planuję, wyciągam wnioski ... No dzieje się. Sporo. I mniej więcej co drugi dzień jestem na bieżąco układając swoje puzzle :)) Znowu jest tak, że czasami gonię własny ogon, ale ten dreszczyk emocji (?) napędza mnie jednak, uwalnia od stagnacji. Nigdy bym o sobie tak nie myślał, ale chyba jest faktem, że potrzebuję jakiejś małej dozy destabilizacji. Głupie ? A bo ja wiem ... To chyba przyzwyczajenie już, jakieś piętno mocno odciśnięte. Nie przyjmuję tego, jako doznanie z natury złe, jako atak, lecz raczej jako wyzwanie. Biorę to na klatę z całym bagażem ryzyka, ale i ufnością w swoje siły.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Tropikana

Wczorajsza niedziela, to tak naprawdę pierwszy upalny dzień tego roku, godny swego miejsca w kalendarzu. Nawet jeśli "upalny" jest określeniem na wyrost, to było niesamowicie miło spocić się w promieniach słońca. I nie zepsuło tego nawet to, że wieczorem i nocą przetaczały się nad naszą krainą nieliche burze - wszak mieszkamy w tropikach ;)
W Rokitnicy był odpust. Powiem tak, zawsze w tutejszej parafii odpust i związany z nim jarmark był na wielką skalę, nieporównywalną z wieloma innymi zabrzańskimi parafiami. Ale jak żyję, jak daleko sięgam pamięcią wstecz, nie pamiętam tak dużego, tak bogatego, z taką ilością straganów odpustu, jak ten wczorajszy. Magiczne budy z podróbkami wszelkich markowych zabawek, stragany z makronami i innymi słodkościami, balony, wata cukrowa, lody, ciuchy, a nawet grill z oscypkami. A na okrasę karuzele - beznadziejne co prawda, ale jednak. Ogólnie rzecz biorąc - było kolorowo.
A wieczorem zafundowaliśmy sobie z Najlepszą z Żon coś fajnego :)) Czekamy na dzwonek do drzwi i ... ;) Ale o tym kiedy indziej.
Dzisiejszy poniedziałek ciepły, słoneczno-pochmurny i  w tej chwili z pomrukującą burzą za oknem i stalowym niebem. Znowu poleje. Ale co tam. Ważne, że w Mordorze jako-tako, jakoś poszło. Dobrze jest tak rozpocząć tydzień. Oby tak dalej.

sobota, 8 czerwca 2013

Ja vs Ja : runda 13 [sobota] ... I've got the POWER !!!


"I've got the power !" Yeah ...
Dzisiejsza bieganina pod znakiem mocy. W rekordowym tempie (50 min) i ... z burzą na plecach :)) Trudno więc o motywację nie było ;) Ale tak poważnie, to czułem dzisiaj moc. Moc i ból w łydkach po czwartkowym. Tłumaczę to sobie tym, że długa przerwa i mięśnie się zastały. Ale równie dobrze może być tak, że ostatnio dłuższe i wyższe susy sadziłem i dlatego mięśnie łydek troszku nadwyrężone. Nie przeszkodziło mi to jednak w tym aby, z kroplami deszczu na karku, pomykać tak skutecznie od startu do mety.
W domu aromaty z kuchni nieziemskie dobiegają. Najlepsza z Żon wyżywa się w temacie pizzowym na różne smaki rozłożonym. Po próbkach jakich doznałem jedno jest pewne - uczta !

piątek, 7 czerwca 2013

Weekend ... Dzięki Ci Panie !

Dotrwałem. Było zdecydowanie ciężko w tym tygodniu. Ale żyję :)
W TV mecz, w szklaneczce coś pod tą okazję, w głowie myśl o wypoczynku, pomału spada napięcie. Jest coraz lepiej, coraz spokojniej, coraz ... Za oknem w końcu ciepły czerwcowy wieczór, na termometrze 19,4 st.C.
A co nowego w Mordorze ? Ano się dzieje, że tak powiem sprawy mają charakter rozwojowy. Gdy tak sobie o tym wszystkim rozmyślam, to troszku ciary po plecach przebiegają. Kurde, jak miało być już dobrze, to teraz wszystko się pieprzy. Nigdy nie ma tak, że raz za razem dobre zdarzenia, sytuacje rozpędzają drugie, następone. Cholerny płodozmian zawsze wyhamowuje coś co już zgrabnie się kręci. Fuck ! I znowu marudzę, i znowu jęczę ... Ale, no jak się nie krzywić na taki obrót spraw ??? Gdybym nie wiedział, co wiem, pewnie zupełnie inaczej bym spoglądał w przyszłość. Ale na swoje nieszczęście (szczęście ?) wiem na tyle sporo, że nie mogę beztrosko patrzeć w przyszłość. I kotłuje się to w głowie, i wykręca łeb, jak szmatę. Pociesza mnie tylko tyle, że naprawdę niewiele trzeba, aby wszystko się poukładało. I to coś może przyjść z dnia na dzień. Tego się trzymam. 
Co na weekend ? Nie wiem jeszcze. 

czwartek, 6 czerwca 2013

Ja vs Ja : runda 12 [czwartek] ... i inne takie

Dżizas, ale było ciężko ... To pewnie przez tygodniową przerwę. No ale pogoda dotychczas skutecznie mnie powstrzymywała przed nawróceniem się na właściwą drogę. Ale, że już czwartek, a przede wszystkim solidnie już rozbujany nowy miesiąc, to trza mi było się wreszcie się z dupą ruszyć. Mżawka nie mżawka, pierwszy czerwcowy zaliczony. Z trudem niemałym, ale jest. Dzisiaj to bardziej z obowiązku, niż z ochoty. Może dlatego też średnio wyszło. Nie dobiłem "gwoździa". Na ostatnim podbiegu dwa razy zdechnąwszy w końcu odpuściłem. To nie był mój dzień. Mimo, że mżawka cuciła, to moja forma psycho-motoryczna była na zbyt niskim poziomie. Trasa jednak zrobiona.

Ciężko mi ten tydzień mija. Wszystko jakoś wali się dokoła i jestem zmęczony, bardzo. Przesypiam przedwieczorne godziny, zryty tak, jakbym z budowy wrócił. Nie pomaga  fakt, że wszystko w co tyle energii włożyłem i potu wylałem, mimo spektakularnych wyników jakie przyniosły te wysiłki, w końcowym rozrachunku okazują się psu na budę zdatne. Fatalnie to wpływa i na mnie, i na moich współpracowników. Zniechęcenie wkrada się ze wszystkich stron.  Bardzo mnie to niepokoi, jako ojca sukcesu, za którego chyba - bez fałszywej skromności - mam prawo się uważać. Ręce opadają. 
Dzisiaj tak mam i już. Taki dzień słabości wszelakiej sobie zafundowałem. Jutro pewnie będzie lepiej. Wszak piątek. Jednak gdzieś pod czachą zalęgła się już wiadomość zasłyszana, że ciężkie czasy nadchodzą. To niepokojące, wytrącające z lichej i tak równowagi. 

Ale co tam! Najważniejsze, że zmieniło się coś też na lepsze jednak. Otóż zbiegiem wszelakich okoliczności i po przeplanowaniu kalendarza, pozostało już tylko 6 "depresyjnych niedziel" do urlopu :)) Tak, tak, to już niedaleko. I co by nie było później, to i tak nie ma w tej chwili nic ważniejszego niż urlop, urlop i jeszcze raz urlop. Jak kania dżdżu łaknę przerwy, odpoczynku, resetu.

wtorek, 4 czerwca 2013

Eurobusiness Pofyrtańce jedne.

Eurobusiness katujemy z Tuśką od paru dni. Co najciekawsze - przegrywam ;) Ale rozgrywka jest rozwojowa. To co na obrazku widać, to ostatni zapisany stan gry - przed złożeniem planszy fotograficznie robimy "save the game" :))) Śmiszna sprawa, bo Młoda chce mnie ratować z finansowej opresji pożyczką. A ja muszę ją stopować, żeby zrozumiała, że ma mnie załatwić w tej grze ;)

Poza tym to ostatnie dwa dni pofyrtane jakieś. 
Ciąg zdarzeń rostomajtych sprawił, że moje plany i jeszcze paru innych osób (całkiem spore grono w sumie) trzeba było przewrócić do góry nogami. Niemałe zamieszanie się zrobiło. Może to i dobrze ... ? Natomiast nienawidzę, jak ktoś mi mówi "A nie mówiłem ? ...", szczególnie gdy muszę mu przyznać rację. Wredne uczucie.  W dodatku kumulacja jakaś, cholera! Ale to tylko daje do myślenia. Wychodzi na to, że ja stary koń łatwowierny jestem, jak pieron ... Okazuje się, że tylko ja mam jakieś skrupuły - a to chyba niemodne. Kolejne doświadczenia, jednocześnie z kilku stron - nie do przecenienia. Koniec końców wystarczyła chwila na posprzątanie tego bajzlu i wyprostowanie wszystkim ścieżek. W końcu wiem co i jak i wsio już poukładane. Mogę spokojnie napić się piwka. Cuda jakieś, czy co ?! ;)

Niedziela pod wezwaniem krótkiego wypadu do Międzybrodka. To taki weekend w pigułce. Podróż w jedną stronę, trochę deszczu, trochę słońca, grill zamiast niedzielnego obiadu, kawka, piwko i ... do domu. Wszystko w około 7 godzin załatwione i z niemałą satysfakcją.

W pracy włażę coraz bardziej w bagno, ale mam gumioki - takie z różowymi kokardkami :)) To pozwala patrzeć optymistycznie w przyszłość, mimo że mglisto się prezentuje. Musze więc uważać, aby mnie nie wciągnęło w otchłań. To taka ryzykowna gra o wysoką stawkę. 

sobota, 1 czerwca 2013

Dość !!! Oburzeni pogodą

Dość !!!
Po kolejnej ulewie tego dnia, po kolejnym spojrzeniu na termometr, który pokazuje 13 st.C, po kolejnym pstryknięciu światła, bo ciemno, buro i ponuro, mówię: DOŚĆ !!!

Niniejszym powołuję do życia organizację OBURZENI POGODĄ !, której celem jest przełamanie milczenia w temacie upodlenia, którego jesteśmy podmiotem. Oto jej społeczny program, oto nasz dekalog:

1. Mamy dość takiej pogody ! 
2. Mamy dość deszczu i wiatru !
3. Żądamy słońca !
4. Żądamy podwyższenia temperatury o minimum 10 st.C, w stosunku do dotychczasowej !
5. Żądamy wypłaty wyrównania średniej ilości utraconych stopni i promieni UV za ostatnie 3 miesiące !
6. Żądamy zaprzestania jawnego oszukiwania społeczeństwa w prognozach pogody lansowanych przez media !
7. Postulujemy powołanie Sejmowej Komisji Specjalnej ds Nadużyć Związanych z Pogodą w 2013 !
8. Żądamy wskazania, osądzenia i ukarania winnych zaniedbań !
9. Nie zgadzamy się na dalsze ukrywanie powodów beznadziejnej pogody w Polsce w 2013 !
10. Żądamy natychmiastowego opracowania i podjęcia działań zaradczych !

Nie odpuścimy !!! Pod sztandarem jedności i z pieśnią na ustach będziemy walczyć o swoje. Nie pozwolimy na dalsze poniewieranie narodu ! Winnych złapiemy i zmiażdżymy pod okutym w stal obcasem. Tacy będziemy, twardzi będziemy, nieustępliwi.
Aż słońce zaświeci ...

Pogodowa ironia losu

Początek dnia pod znakiem barowej pogody. Koło południa lekkie przejaśnienia, jakoś nieśmiało nawet słońce zerka zza chmur. 15 st.C i wieje.
Czyż nie jest ironią losu, że tegorocznym maj był, jaki był ? Dane nam były dwa długie weekendy. Jeśli ktoś mógł w pracy załatwić kilka wolnych dni, to w sumie miał szansę na regularny urlop ze wszystkimi jego konsekwencjami - można było naprawdę wypocząć, spędzić piękne chwile na łonie natury, na wyjazdach, na słońcu, nad wodą,  w górach ... itd , itp. Ale nie, jednak nie mógł. No chyba, że ktoś uciekła w daleki świat. Ale nie na tym polega majowanie. To jeszcze nie ten czas, aby planować ten prawdziwy urlop, gdzieś daleko i egzotycznie. Majowe wolne dni, to czas na bliskie wypoczywanie po wiosennym przesilenie, to ładowanie akumulatorów, to odetchnięcie po ponurym, zimnym początku roku, to wystawianie twarzy do słońca po pierwszy spieczony nos. Ale Ktoś Tam na Górze zdecydował inaczej. Nie lubi nas, oj nie lubi nas ten nasz Ponbóczek. Czymże się naraziliśmy, że nas tak doświadcza ? Zrobił sobie z pogody kartę przetargową, która dla nas maluczkich zawsze jest słabą dziewiątką, miast asem. I tak punktuje nas ze złośliwym uśmiechem na ustach. Nie potrzeba plag egipskich by tych na dole ukarać boleśnie. Tak niewiele trzeba, żeby pokazać, kto tu rządzi.

Tak się pomału na poważnie zaczynam zastanawiać czy w tym roku będzie lato, czy nie ... ? To już nie tylko złośliwości i bicie piany w tym temacie. Trochę nerwowy się już robię gdy spoglądam na kalendarz. Co ja pocznę jeśli okaże się, że w tym roku lata nie będzie, hę ? No przecież chyba sfiksuję bez słońca i gorąca !