Jak tak sobie czasami obserwuję ludzi dokoła, to mam wrażenie, że beztroskie życie nie jest takim ewenementem, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Świat wokoło potrafi się śmiać. Jeśli to nie jest tylko gra pozorów, teatr tysiąca aktorów, to zaczyna mnie gryźć, podszczypywać i tłamsić wredna zazdrość. Mówi się, że "wszędzie lepiej tam, gdzie nas nie ma". Ale też, że "w domu najlepiej". Gdzieś pomiędzy kryje się prawda. Faktem jednak jest, że nie potrafię cieszyć się życiem, tak jak bym sobie tego życzył.
To nie są dobre dla mnie dni. Nie chcę mówić, że tygodnie, miesiące, itd. Cały czas kotłuje się we mnie nieznośny ciężar bytu. Zdaję sobie sprawę z tego, że gdzieś tam dawno temu napiąłem się, usztywniłem i ... i trzyma mnie to, i dręczy, i najnormalniej w świecie ... męczy. Męczy do bólu. Nie mogę jakoś tego przezwyciężyć. Jestem wyzbyty w energii życiowej. Nie brakuje mi jej do działania w sferze zawodowej, bo tu działam sprawnie i skutecznie. Natomiast w sferze prywatnej, rodzinnej, osobistej jest już gorzej. Wygląda na to, że wystrzeliwuje cały arsenał po tamtej stronie szlabana i po właściwej stronie już tylko padam na pysk. Nie mam rezerwy, z której mógłbym czerpać. Spalam się doszczętnie.
Co robić? Jak się "rozpiąć" ?
Jak wrzucić na luz ?
Jak znaleźć granicę, której teraz nie widzę ?
Jak wyznaczyć sobie ten punkt, kiedy należy powiedzieć sobie dość ?
Chodzi o to, żeby móc poukładać sobie w głowie pewne sprawy. Poszufladkować tematy, należycie ustawić priorytety. Bałagan, żeby nie powiedzieć chaos, jaki mnie opanował jest na dłuższą metę nie do zniesienia. Już łapię się na tym, że czasami po prostu nie chce mi się wszystkiego, nie chce mi się nawet myśleć. Dokąd mnie to prowadzi ? Do totalnej stagnacji i zatopienia się w stary, skrzypiący fotel do którego z czasem przyrosnę. A tego nie chcę, za żadne skarby świata nie zgodzę się na to.
Dobrze, że w całym tym ambarasie zawsze jednak mam jakiś punkt na widnokręgu, ku któremu zmierzam. Czasami coś poważniejszego, czasami do śmiechu wręcz banał, ale zawsze jest mój, bez wątpienia osobisty, nie do odebrania przez żadne obce siły. To trzyma. To cuci z odrętwienia. To daje nadzieje i rysuje rogala na twarzy - bez względu na to ile chmur na niebie.
A więc, uszy do góry ! :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz