Ochota była ...
Pogoda znowu zajrzała w te strony, więc korzystając z okazji wskoczyłem w buty i heja! w trasę. Ale to nie był dobry dzień. Mimo, że czasowo spoko, bo "door to door" w 52 minuty, to jednak z całą pewnością mogę powiedzieć, że źle mi się dzisiaj biegło. Zarówno podczas, jak i przede wszystkim po, źle się czułem. Apogeum tego stanu nastąpiło, gdy miałem wyleźć z wanny - trudne to było zadanie.
Chyba zbyt szybko dzisiaj było. Zbyt szybko, jak na zapas sił, jakim dysponowałem. Chyba podświadomie podkręcam tempo, a potem wymiękam. Myślałem, że dzisiaj nie dobiegnę. Bleee, nawet jak teraz piszę, to marszczę czoło. To niedobrze, bo to już tylko krok do zniechęcenia. A tego bym sobie nie darował. Nigdy nie miałem takiego sezonu, jak w tym roku. A to wartość nie do przecenienia dla ciała i ducha.
Poza tym, to dzieje się sporo. Momentami mam wrażenie, że nie nadążam za tym wszystkim, bo daję się zaskoczyć tym i owym. Na ile to dobrze, na ile źle, to się okaże. W każdym bądź razie łapię te wszystkie sznurki w garść, szufladkuję zdarzenia, układam, porządkuję, sortuję, eliminuję, planuję, wyciągam wnioski ... No dzieje się. Sporo. I mniej więcej co drugi dzień jestem na bieżąco układając swoje puzzle :)) Znowu jest tak, że czasami gonię własny ogon, ale ten dreszczyk emocji (?) napędza mnie jednak, uwalnia od stagnacji. Nigdy bym o sobie tak nie myślał, ale chyba jest faktem, że potrzebuję jakiejś małej dozy destabilizacji. Głupie ? A bo ja wiem ... To chyba przyzwyczajenie już, jakieś piętno mocno odciśnięte. Nie przyjmuję tego, jako doznanie z natury złe, jako atak, lecz raczej jako wyzwanie. Biorę to na klatę z całym bagażem ryzyka, ale i ufnością w swoje siły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz