Uuuaaaahhh... !!! Co za niedziela! Co za niedziela, po "co za sobota" 😊. Już nie pamiętam - szczerze i bez cygaństwa - kiedy się tak wyspałem, jak dziś. Budzony słodkim szeptem "do usz" przez Najlepszą z Żon, wedle godziny 10:28, otwarłem oczy z jakże spełnieniem się w roli śpiocha niedzielnego. Bajka! Biorąc pod uwagę fakt, że po podniesieniu rolet za oknem ukazał się świat z bardzo, ale to bardzo nieśmiałym, wręcz wstydliwym mrugnięciem słońca zza grubej pierzyny chmur, to mianuję ten dzień ... hmm ... no właśnie nie wiem czym 😃 Ale jest .... dobrze.
Obfite kontynentalne śniadanie podane do łóżka, słodka kawa, mjuzik by La Bouche z telewizora, z drugiego końca stołu stukot Juki'ego, a nawet Juki'ch dwóch. Tak wygląda reżyseria i scenografia dzisiejszego poranka. No dobra, nieco przesadziłem z tym porankiem 😉 Wedle południa na zygorze przeca. 😀
Wypadało by w tym momencie, skoro tego nie uczyniłem u zarania, wspomnieć o tym, cóż to takiego się stało, że niedzielny poranek w tak słonecznej odsłonie napadł nas i usidlił. Otóż są takie chwile w życiu każdego rodzica, że ni stąd ni zowąd objawia się dawno zapomniana instytucja babci w osobie ... babci.😀 Babcia zamówiła wnuki na weekend!!!!!!!!! Takiej oferty się nie odrzuca, nie negocjuje, bierze się w ciemno. To jak oferta z Realu albo FC Barcelona. Podpisujesz i jesteś w niebie. Niby sprawa tak normalna, acz nieliczni na tym łez padole, doświadczają tej łaski. Tym razem ów pełny los wyciągnęliśmy MY! Nie zabiegając o szansę, nie wypełniając kuponu, nie skreślając trafnie sześciu liczb, zostaliśmy dumnymi posiadaczami wygranej. Dzieciaki nasze przemiłe pojechały na weekend do babci! A sterani życiem rodzice zasiedli i zalegli do konsumowania zastawionego ciszą i spokojem stołu. Ba, nie zasiedli, a rzucili się z zębami na godziny do wykorzystania. 😁
Sobotni wypad do kina. Ha! Niby pół roku temu też byliśmy, ale wczoraj nie musieliśmy po seansie gnać po odbiór Szkodników. Nie ważne było, jaki film ("Venom"), nieważna godzina, ba!, nieważne że pod całym Multikinem nie było krztyny miejsca do zaparkowania (czyżby ta sobota była wolna dla wszystkich nam podobnych???), nawet nieważne kolejki do kasy (wrrrr...), jak za komuny na "Klasztor Shaolin" w śp. kinie "Marzenie".
Po kinie spacer... No nie, aż tak nie było 😂 Było ciemno i zimno, więc do domku. Tam kolacja w postaci pełnej miski "mulę róż" w pomidorowej zupie z wszystkimi przyległościami. Ehhh, szklaneczka greckiego destylatu na dobre trawienie; lądowanie w łóżeczku bez usypiania ONnPR i zaganiania Pierworodnej do zagrody - no bajka! Nawet serial z Netflix'a w romantycznej atmoferze we dwoje... i nieważne, że "nie dopatrzyłem" do końca nawet jednego odcinka. Takie dnie, wieczory, noce nie zdarzają się co dzień, co tydzień, co miesiąc, co ... rok.
Tak więc ten tego, mamy niedzielę. Napiszę do końca ten list i pewnie wpełznę jeszcze na chwilę w rozbebłane po nocy pościele z czerwonej satyny (Czy satyny? Ale ładnie brzmi - i też błyszczy). A śpiewać będzie mi Beverly Craven, i będzie chciała, żebym jej obiecywał i czekał, a ja niczego dzisiaj nie obiecuję, jeno tyle, że dzisiejsze popołudnie nadejdzie zdecydowanie późno 😉
Tymczasem we wszechświecie i okolicy.
- Dzisiaj wybory samorządowe! Trzeba iść, bo "... ciemno w tym kraju, gdy łotry na świeczniku". Czuję obowiązek, jak nigdy.
Pogodynka:
- Za oknem 11 st.C. Wilgoć wisi w powietrzu. Słońce by chciało, ale nie potrafi wybić się zza grubej zasłony chmur. Od samego rana nieco wieje, z godziny na godzinę mocniej. Jesień cała gębą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz