FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

niedziela, 31 marca 2013

Efekt cieplarniany



Po dwóch tygodniach mrozów w końcu nieco cieplej. 
Na osłodę nieco opadów. To tak na potwierdzenie efektu cieplarnianego lobbowanego przez tych czy innych możnych tego Świata :))

WIELKANOC 2013 !!! Wiosennie i słonecznie :)))

Tak gwoli kronikarskiej rzetelności wymaga mi nadmienić, że to co widać na zamieszczonych obok obrazkach to wynik kilkunastogodzinnych opadów śniegu, które rozpoczęły się minionej nocy i trwają do teraz.
Trzykrotne odkopywanie samochodu w Wielkanocną to bardzo miły prezent od Zajączka :))

Co więcej. Na to żebym Tuśkę zobaczył na sankach tej zimy musiałem poczekać do ... wiosny :))








sobota, 30 marca 2013

Jak Szipa i Śmiatek Diobła pokonali

Przy okazji Świąt zapraszam do opowiadania o Szipie i Śmiatku, które ku mojej uciesze zostało docenione w konkursie portalu Kocham Książki.

"Jak Szipa i Śmiatek Diobła pokonali"

Naciągany wynik

Święta tuż tuż. Już za chwileczkę, już za momencik. I chyba uda się zaliczyć je ... bez mrozu. Istnieje malutka szansa, że termometry wskażą ciut powyżej zera. To już coś :)) W końcu to wiosenne święta, zmartwychwstanie, budzące się życie, kwiaty, ciepłe promienie słońca itd. Po wczorajszym szoku z rana, kiedy to ktoś tam na górze zafundował mi regularne odkopywanie auta spod śniegu i dziękowałem swemu lenistwu, które poskutkowało brakiem wcześniejszej wymiany opon na letnie, wyglądało na to, że nic nie idzie ku lepszemu. A tu mała niespodzianka. Dzisiaj z rana co prawda musiałem drapać szyby, ale teraz pięknie grzeje słoneczko i żyć się chce ! I mimo, że to trochę naciągany wynik, to uznaję taki poziom wiosenności tych Świąt do zaakceptowania. I w nosie mam prognozy na jutro. Jest teraz - jest dobrze. 

Jajca pomalowane, koszyk ustrojony i prawie już pełny. W samo południe idziemy z Tuśką wyświęcić te dobroci. Po południu ostatni szlif na powierzchniach płaskich - ściery w dłoń i kurze precz ! Do przemielenia twaróg na sernik. 
Jutrzejszy dzionek rozpoczniemy tradycyjnie celebrowanym rodzinnym śniadaniem. Po mszy obiad u mamy. Króliczana pieczeń jest dla Wielkanocy tym, czym karp dla Bożego Narodzenia. Nie może jej zabraknąć. Drugi dzień Świąt - obiad w domu, potem poza domem, w odwiedzinach. 
Taki jest scenariusz i plany na kolejne dni.
Wesołych Świąt !!!

środa, 27 marca 2013

Spowiedź prawie powszechna

"Moja ostatnia spowiedź była ... dawno.
1. Tak, przyznaję, jestem niecierpliwy. Za cholerę brakuje mi cierpliwości. Ten grzech mój wielki/niewielki jest mi znany. I w piersi się biję, i przyznaję, że mnie boli. I zdaję sobie sprawę, że mnie to wykańcza.
2. Tak, wiem to, że jestem wybuchowy, bardzo nerwowy. Tak mi się stało jakoś ostatnio, tak. Dlaczego ? Może lepiej nie analizować ... Może lepiej nie teraz. Mimo, że wiem iż mnie to przybliża do przedwczesnego zejścia.
3. Tak, jestem na swój sposób leniwy. Może bardziej apatyczny, niż leniwy. Leniwy w rozumieniu braku chęci, jakiejś niemocy. Masa rzeczy stała się dla mnie niewarta jakiegokolwiek zachodu, nieważna.
4. itd ...
Więcej grzechów nie pamiętam. Za wszystkie grzechy mniej lub bardziej żałuję ..."

Tak to ze mną jest. I podobno widać to, że mnie coś żre, że jestem jakiś "inny". Czy ja to też widzę ? I tak, i nie. Zależy jak na to patrzeć, jaką wagę do tego przykładać. To co dla jednego jest czymś normalnym, dla drugiego jest odchyłką od normy. Coś co jednemu wydaje się nic nieznaczącym faktem, stanem rzeczy, dla kogoś innego jest niedopuszczalną fiksacją wzbudzającą paranoiczny strach, obrzydzenie lub gorący protest. 
Czy coś przeoczyłem ? A jeśli tak, to czy warto się nad tym pochylać, czy może dla zdrowia psychicznego olać i przeć do przodu zapominając wszystko co było/jest złe, a skupiać się na kierunku ku lepszemu ? Rozdrapywane rany ropieją. Nie warto jątrzyć i rozpamiętywać.

No to jak to dalej ? ... Acha, "Proszę o zbawienną pokutę i rozgrzeszenie.".
Tak, rozgrzeszenie. 

sobota, 23 marca 2013

Poranny egzystencjalizm

- "Tato! A czy jak będę dorosła to wy będziecie jeszcze żyli ?"
Hmm ... ciekawe pytanie. Nieco mrozi (jak temperatura za oknem - teraz już "tylko" -7!) i powoduje ciarki na plecach, ale jak by na to nie patrzeć, to pytanie niegłupie. 
- "Tak, będziemy ".
A już po cichu do samego siebie: "nie zamierzam inaczej". No bo kurcze, czasami się tak rzuca ni to w żartach, ni poważnie, że "ja to do emerytury na pewno nie dociągnę", albo w ten deseń: "jeszcze jeden taki tydzień, a zdechnę". Tak naprawdę, to jednak zakładam pewien poziom nieśmiertelności dla siebie i moich bliskich. I nawet nie chodzi o jakieś planowanie, tylko o niezmienność trwania, stanu rzeczy. No bo jeśli by rozpatrywać ten założony z góry koniec, to po co to wszystko wcześniej ? Dla idei jakiejś ? Dla podtrzymania gatunku ? Dla życia wiecznego w niebie ? Sorry, ale dla mnie to zbyt mała motywacja. Chce gdzieś tam kiedyś w nieokreślonej przyszłości żyć długo i szczęśliwie, a na pewno nie gorzej niż teraz. I jakoś brakuje tam miejsca na śmierć. Wręcz przeciwnie, wierzę głęboko, że czeka na mnie jeszcze niemało szczęścia na tym świecie i maaaaaaasa czasu na jego skonsumowanie. 

Wiosna, Wiosna ! Ach, to Ty!

Sobotni, słoneczny wiosenny poranek. Na niebie błękit, a na termometrze ... -7,3 st.C. No po prostu to jakaś paranoja ! Rozumiem marcowy przymrozek. Ale toż to regularny mróz !!!
No ale najważniejsze, że sobota. Cieszy mnie to niezmiernie. I w dupie mam, że to banalne, czy żałosne. Jest weekend - jest rogal na gębie :))

Na wyciągnięcie ręki śniadanie. Dosłownie. Pudełko po wczorajszej pizzy oj nie jest jeszcze próżne. Ale warto o samej pizzy trochę. Albo kucharz miał wyjątkowo fantazyjny dzień, albo w tej pizzerii robią najostrzejszą pizze, jaką mi ktoś kiedykolwiek podał. Nazywa się ten kulinarny wytwór "Diablo", co nasuwa pewne oczekiwania co do smaku, ale tym razem to było zaskoczenie. Lubię jeść ostro. Jednak podczas wczorajszej konsumpcji zaliczyłem reakcję na ostrość na poziomie czkawki, co jest wynikiem nieczęstym :)) Ale dooobre było. Pizza duża, bogata ... no i ostra. No dobra, niech będzie, zareklamuję - to Pizzeria Mega z Miechowic. Polecam.

niedziela, 17 marca 2013

Zza zasłony

Trochę zza zasłony. Taki come back z dalekiej podróży. Bo Morfeusz już zagarnął mnie ku sobie. Bo już prawie, że spałem. Wyrwałem się. I jestem. Przynajmniej na chwilę. Przedłużając magiczny czas. Kiełzając sobotnią noc, wyrywając ją z objęć niedzieli. Gdzieś pomiędzy waniliowym aromatem wydobytym z McNair's, a trzepotem skrzydeł nocnego motyla prószącego pył w zmęczone dniem oczy, w asyście odgłosów filmu z TV, kilka słów o dniu minionym.
Oz okazał się baśnią umiarkowanie fajną. Niech fakt, że dwa razy walczyłem z drzemką podczas seansu będzie najlepszym wyrazem moich uczuć względem tego dzieła. Ale byłbym też trochę nie fair gdybym powiedział, że film był beznadziejny. Nie, taki nie był. Ale czy drugi raz bym chciał go zobaczyć ? - nie sądzę. Było, minęło. I mam wrażenie, że Tuśka też ochami i achami sypać nie byłaby chętna. Natomiast spędzony razem sobotni czas oczywiście nie do przecenienia. I film nie ma tu nic do rzeczy.
Popołudniowa wizyta u ciotki i wujka. Miło. Zawsze mam poczucie satysfakcji gdy z całotygodniowej zawieruchy jestem w stanie wygospodarować tę chwilę na wizytę czy to u nich, czy u mamy, teściowej, znajomych ... Po prostu, gdy mogę kogoś nawiedzić miast gnuśnieć na kanapie. Pielęgnowanie społeczno-rodzinnych ogrodów jest równie ważne, jak oddychanie. Jeśli nie dbasz - zabijasz. A przynajmniej godzisz się na to, nawet jeśli masz sto powodów, tysiąc wymówek, milion usprawiedliwień. Dlatego tak cieszą mnie takie drobnostki, podnoszą na duchu. Są jak zaczerpnięcie głęboko powietrza, jak życiodajny oddech, jak kropla wody na wysychającą ziemię. Wszystko rozkwita. Przynajmniej na chwilę, aż znowu nie zaniedbam.
Wieczór w centrum handlowym. Był. I zakończmy tym, że zakupy tym razem przysporzyły mi jeśli nie satysfakcji, to przynajmniej w pewnym stopniu zadowolenia.
Nie chcę iść spać. Mimo, że walczę z opadającymi powiekami. Jeśli się poddam, to obudzę się na progu niedzieli, końca weekendu. Perspektywa znienawidzonego poniedziałku mnie przytłacza. Nie potrafię wskrzesić w sobie aż tak wiele optymizmu, aby podejść do tego na luzie, ze spokojem ducha. Jestem zmęczony codziennością. Masakrycznie zmęczony. To już nie jest zwykłe zmaganie się, to raczej walka z każdym kolejnym dniem. Potrzebuję odskoczni, czegoś co skupi moją energie nie tylko na pracy. Odhaczanie kolejnych tygodni nie wnosi niczego, nie przynosi żadne wartości dodanej do mojego życia. Brak mi pasji. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dookoła siebie widzę podobne zachowania, wyczuwam podobne złe emocje. Nie sprawia to, że czuję się lepiej. Co z tego, że nie sam topię się w tym bagnie ?
Ale dobra. Koniec jęczenia ! Mamy weekend. Sobotnia noc ma swoje prawa. Nawet jesli brak jej gorączki, to trzeba się otrząsnąć i celebrować minuty i godziny w zawieszeniu pomiędzy świętem, a codziennością. Choć za oknem mróz, to w dusze niech się leje żar. Trzeba ogrzać serca i rozgonić mrok ! Muzyka !

sobota, 16 marca 2013

Postpiątkowy poranek

Oczy jeszcze poklejone i z problemem akomodacyjnym, więc ślepie w monitor, a obraz jakoś taki nijaki, niewyraźny. 
Dzień dobry ! Właśnie wstałem.

Zasiadam bo powód po temu taki, że oto zająłem medalowe miejsce w konkursie na opowiadanie. Właśnie wyczytałem, że moje opowiadanie "Jak Szipa i Śmiatek Diobła pokonali" zajęło trzecie miejsce. I fajnie. I miło. I sobota zaczyna się z rogalem na gębie. Opowiadanie już za niedługo będzie u mnie do poczytania.


A za oknem mróz, jakby to środek zimy ! Ale i tak cieszyć się trzeba, że nas nie przysypało śniegiem, jak niektóre inne rejony kraju - taki wiosenny atak zimy z paraliżem komunikacyjnym włącznie. Gdy tak wyglądam jeszcze przez okno, to optymistyczne jest to, że słońce operuje zgodnie z wiosennym kalendarzem i elegancko topi to, co zima zostawiła nocą na autach - nie trzeba będzie skrobać szyb :) 


A to ważne, bo za nie tak długo będziemy jechać z Tuśką do kina. W dopołudniowym planie "Oz wielki i potężny" i to w 3D. Od kiedy Tuska u znajomych miała okazję pooglądać bajki na TV 3D, to znowu chce w kinie na takie właśnie seanse chodzić.



Weekend rozpoczął się bardzo obiecująco. Mieliśmy wczoraj gości. Było chili con carne i dobre czerwone wino ... i kupa śmiechu - co najważniejsze. Jedyne tylko co mnie przeraża, to bajzel w pokoju obok - Tuśka też miała gościa :)) No ja tam nie wchodzę ! Chyba, że w gumiakach na nogach :D

środa, 13 marca 2013

Następca Papieża

Taaak ... No to następca Papieża wybrany. 

Może trochę tak prowokacyjnie to zabrzmiało, ale jako "Polakowi z krwi i kości", mi wolno. No bo nie oszukujmy się. Dla przeciętnego Polaka Papież był tylko jeden. I każdy nowy biskup Rzymu, pozostanie jedynie owym biskupem, a jak już Papieżem ... to takim ... "nie do końca". Bo prawdziwy to był JP II. I żaden inny dorównać mu nie może, bo nie będzie kolejnym JP II. 
Jak by to szowinistycznie nie zabrzmiało, to taka właśnie nasza polska natura. "Nasze" jest najlepsze, jedyne słuszne, jedynie prawdziwe. Jako naród wybrany mieliśmy swojego, z niebieskiego nadania Papieża. I czy to Niemiec, czy to nawet miły Argentyńczyk, każdy będzie tylko następcą "naszego". I każdy będzie porównywany z JP II.
W naszym zapyziałym, prowincjonalnym katolickim zaścianku nie ma miejsca dla chrześcijańskiej miłości i obiektywizmu. Duma narodowa każe obstawać zawsze tylko przy "naszym". Nie oszukujmy się - JP II to bohater Polski, nie katolicyzmu.
Sam osobiście ani nie jestem obywatelem Świata, ani dobrym katolikiem - przyznaję się do przywiązania do tej krainy, w której żyję. Ale trochę mi jednak osobiście wstyd za rodaków, że pod skórą mamy taką PiSowską skazę, która toczy w polskich żyłach moherowe ciciki. I dużo jeszcze czasu minąć musi - przynajmniej jedno pokolenie - żeby nasza chrześcijańska nienawiść wyginęła. 

wtorek, 12 marca 2013

Fakin tjuzdej i rozmieść ikony według

Wtorek ? Aby na pewno nie poniedziałek ? Bo jakoś poniedziałkiem śmierdzi ...
Ciężki dzień. Jak każdy taki, kiedy to z inteligentnymi inaczej trzeba polemizować. A takich gwiazdek nie brakuje. Niestety. Najbardziej podnosi ciśnienie to, że jeden z drugim wyniesieni na piedestał są święcie przekonani o swojej wartości z nadania i wizytówki. Fuck ! A wszystko to sprawia, że dzień mam spie******y. I nie poprawia mi nastroju to, że to ja mam rację, że powinienem zlać temat i z buddyjskim pokojem ducha pójść własną ścieżką.

--------------------------------------------------------------------------------------------
----    ----    ----    ----    ----    ----    ----    ----    ----    ----    ----    ----    
--------------------------------------------------------------------------------------------
Taki wniosek racjonalizatorski mam. Takie little science-fiction. Ale byłoby zarąbiście gdyby analogicznie, tak jak można kliknąć w pulpit i "rozmieścić ikony według" układając wsio śmieci w należytym porządku, żeby tak samo można było kliknąć w ulicę za oknem i "rozmieścić samochody" i poustawiać autka w należytej kolejności i z odstępami, jak należy. 
Codzienność w tym temacie jest frustrująca i nóż się  w kieszeni otwiera, jak człowiek widzi pożal się Boże rajdowca, który parkuje wzdłuż ulicy zajmując miejsca na dwa automobile. A ty się męcz ! Cyrkluj, wpasowuj, wciskaj w lukę, aby zderzak w zderzak zostawić samochód w ostatnim prawie-wolnym miejscu. Ile to razy przypasowuję się stając obok takiego miejsca analizując czy jakieś tam wolne centymetry z przodu i z tyłu są.
 Zaraz ktoś powie, że marudzę, że w końcu wychodzi na to, że się da. A i owszem, da. Ale suma-sumarum komuś tam nie starczy miejsca, albo umiejętności, aby swój skarb zaparkować - ja tak więc społecznie, z miłości do bliźniego psioczę.

niedziela, 10 marca 2013

"Czy ty się dzisiaj relaksujesz ?"

"Czy ty się dzisiaj relaksujesz ?". W pytaniu tym zadanym przez Najlepszą z Żon  nie byłoby nic takiego, gdyby nie nuta niedowierzania (zaskoczenia?) w głosie, a przede wszystkim ze względu na okoliczności towarzyszące jego artykulacji. 
Otóż tak. Relaksowałem się. I jak dotąd nadal wszystko jest banalne i bez krztyny powodu, żeby o tym pisać. Ale, ale ... Teraz nastąpi clou i wszystko okaże się jasne. Albowiem moje relaksowanie polegało na spędzeniu całego niedzielnego popołudnia nad składaniem ciuchów i porządkowaniem szafy. Dziwne ? Dziwne. Szczególnie, że rzeczywiście autentycznie relaksowałem się przy tym hardcorowym zajęciu, tak dalekim od pojęcia odpoczynku. Jednak ja siedziałem w tej górze ciuchów i sztukę za sztuką układałem do kancika i ekspediowałem ją na jedną z półek naszej przepastnej szafy. Po drodze dwie duże kawy, pomarańcza, czekolada i tego typu dopalacze dla ciała i ducha. I koniec końców finiszuję w dobrym nastroju. Tak, ta niedziela była ... dobra. Szczególnie jeśli równać ją do poprzednich dwóch dni.

Rano basen. Tradycyjnie. Ten nasz poranny rytuał odbywa się kosztem niedzielnej mszy, na którą ostatnimi czasy nie ma miejsca. Ale przyjdzie wiosna, to znajdziemy i na nie czas. Tuśka powinna bywać w kościele. Abstrahując od teologicznych aspektów mszy, to moralnych i wychowawczych plusów szkoda młodej skąpić. Tak myślę.

Wczoraj wysłaliśmy zeznanie do ministra Rostowskiego (oby go @#$%^ ... !). Konkluzja po dokonaniu tego czynu była taka, że "po cholerę się tak spinać, skoro końcowy wynik jest tak mizerny". Taki wniosek nasunął nam się, bo mieliśmy w ręku zeszłorocznego PIT-a i wyszło na to, że ułudą jakąś się karmiliśmy, że miniony rok to finansowo był o niebo całe lepszy, niż poprzedni. Teraz tak sobie myślę, że może i to był jeden z kamyczków dorzuconych do całego wiadra powodów, jakie wywołały wczoraj u mnie nastrój tak podły. 

Jak już  kasie mowa, to dzisiaj powrócił temat potencjalnych tegorocznych wakacji. Być może trzeba będzie się bardziej na poważnie zająć tematem. Na dniach powinno się nieco wykrystalizować na tym polu. Być może trzeba będzie zmienić status z "być może", na "planowanie". A stąd do już bliska droga do "realizacji". Powiem szczerze, że dotąd podchodziłem do tego na zasadzie będzie, co będzie. Teraz wróciła szczera ochota.

sobota, 9 marca 2013

... Zły Księżyc Dzisiaj Panie ...

Gdybym jeszcze godzinę temu zasiadał do tej klawiatury, to zalałbym bezrefleksyjnymi pomyjami ten łez padół.
Trochę mi przeszło. Trochę ...
Tak więc retrospektywnie tylko, dla porządku rzeczy, z obowiązku dziejopisarza. 

Jest weekend. A ja łeb mam zryty, co nie przystoi sobocie, wieczorowi, weekendowi. Przyczyn wiele, bo i obiektywnych, na które wpływu zbytnio nie mam, ale i we mnie w środku coś gnije i zieje. I można by przejść do porządku rzeczy nad tym stanem nie dość fajnym, gdyby nie to, że jest k***a sobota ! A że wczorajszy piątek zakończył się według najgorszego z możliwych scenariuszy, to do drugiej już potęgi podnoszę skowyt zbitej duszy. No bo, jak to może być, że dwa z weekendu dni kończę przygwożdżony do gleby. To nie tak miało być ... To nie tak ...
Weekend należny jest pozytywnym emocjom i odreagowaniu powszedniości. Po to jest. Nie zaś aby przeciągać przez płot worek z problemami i troskami na tą drugą, lepszą stronę. Weekend jest potrzebny na zresetowanie się, wskrzeszenie pozytywnego ognia, nabrania energii na kolejne dni. A ja łapię się na tym, że wstrzymuję oddech, żeby po dłuższej chwili ze świstem wypuścić kwaśne gazy. Tak nie można ! Sam siebie opieprzam za to co się dzieje, ale jakoś nie trafiam chyba w sedno. Efektu brak.
Dobrze, że jutro niedziela. Szczerze. Rano na oczyszczającą kąpiel na basenie z Tuśką się wybieramy. Może z natury swojej nieprzystająca atrakcyjnością do soboty niedziela, okaże się tym razem bardziej optymistyczna od swej bardziej sławnej siostry.

czwartek, 7 marca 2013

Etap Misiaka

Jak tak dale pójdzie, to już niedługo wkroczę, z dumnie podniesionym brzuchem, w erę Misiaka. Ten cykliczny etap egzystencji napada mnie z częstotliwością nieregularną, a co bolesne, coraz częstszą. I coraz mniej mi się chce siłować, żeby się wyrwać. 

Jest taki moment w życiu każdego faceta, przy zapinaniu spodni, kiedy to krystalizuje się myśl, że trzeba by jednak przyhamować - a piszę to przeżuwając ostatni kęs kanapki z kiełbasą - z jedzeniem. 
Znowu
Waga jest nieustępliwa w swoich przekonaniach, a kurczenie się garderoby iście niepojęte. Wskazówka wagi niebezpiecznie zbliża się do czerwonego pola oznaczonego, jako "brak przyzwoitości", a co do spodni, to nie można cały czas się upierać, że w praniu jeans się zawsze trochę zbiega. Lustro też krzywo na mnie jakoś patrzy - a ja nie pozostaję mu dłużny. Mimo to brakuje chęci. Warunek podstawowy, tak oczywiście niezbędny do aktywacji się na jakimkolwiek polu. 

Każdego wieczora zastanawiam się czy to znowu już ten moment. I idę do kuchni zaspokoić żądze. Taka już ta moja silna wola. Ale jak trzeba komuś wyłożyć "know-how" w temacie, to jestem oczywiście pełen zapału prostować komuś ścieżki. Teoretykiem jestem coraz lepszym, ale praktyka u mnie podupada. Może to już wiek nie ten (bez śmiechu proszę) ? Może po prostu nie mam siły na kolejne zadania do wykonania ? Może dla siebie szkoda mi marnować energii, bo potrzebuję jej gdzie indziej ? 

Czasem słońce, czasem deszcz

Tak ... czasami są dni lepsze, czasami gorsze. Ten jest gorszy.
Tak na świeżo, tak na żywca, póki nie odparuję. "Łeb, jak sklep" - znacie to ? Ten stan, kiedy nadmiar zdarzeń, problemów do rozwiązania, usilnego grzebania w głowie powoduje, że mózg się zagotowuje. Tak dzisiaj mam. I zanim poziom serotoniny, wywołany wrzuconym na szybko w siebie obiadem, nie osiągnie przyzwoitego poziomu pozwalającego otrząsnąć się nieco, mam dzisiaj Heysel w mózgowych zwojach. Opuchlizna między-uszna na max poziomie, a w uszach szumi, jak fale oceanu. 
Już nie mam odwagi rzucić: "byle do piątku", bo ostatnie tygodnie wraz zbliżaniem się do tego upragnionego piąteczku serwują lawinowy przyrost negatywnych zdarzeń i emocji. Tak więc, o piątku sza! .... Ale dobrze, że już jutro :))
Chyba zanim pójdę dzisiaj spać muszę się ... zdrzemnąć nieco ;)

środa, 6 marca 2013

PKP

PKP.
Ile się zmieniło, to doceni tylko taki jak ja, który (poza zeszłoroczną podróżą) nie korzystał z usług kolei przez całe lata świetlne. Powiem więc - choć zabrzmi to niepopularnie - że zmieniło się bardzo, i to na plus. Naprawdę. Nie ściemniam i nie robię sobie jaj. Nie stawiam tego "na plus" w cudzysłów. Szczerze przyznaję, ze podróż koleją jest bardzo fajną alternatywą dla samochodu, bo bez korków, szybko, w miarę wygodnie, w czystych (!) wagonach ... no i można się zdrzemnąć po drodze :) Ale, żeby nie przesłodzić, to muszę łyżkę dziegciu do tej beczki miodu włożyć. 



Otóż jest coś, co psuje nowy wizerunek naszych kolejowych przewoźników.
Co z tego, ze mamy nowe dworce, że wszystko kipi kolorami i nowoczesnością, kiedy zakup biletów na jedną podróż w niektórych przypadkach przyprawia o rozpacz niezrozumienia bezsensownych przeszkód do przebycia. Ręce opadają. Otóż nie można kupić w jednej kasie biletu na całą podróż ! Tak, tak, każdy przewoźnik sprzedaje tylko "swoje" bilety, a pasażer biega od okienka do okienka i kompletuje bileciki, jak kolekcję znaczków. Chore, chore i jeszcze raz ... chore ! Absurdalne rozwiązanie. Tak jakby tych kilku przewoźników nie mogło się dogadać w tak banalnej sprawie, jak porozumienie o wzajemnych rozliczeniach transakcji. Nie jestem kurde ekspertem w kwestach gospodarczych, ale nawet dla mnie sprawa jest banalna i prosta do załatwienia. Wystarczyłby odpowiedni system informatyczny, który dzieli bilet na etapy, a kasę między przewoźników. No ale najprostsze sprawy są często nie do przeskoczenia, gdy nie ma chęci porozumienia. I wydaje mi się, że właśnie o to typowo polskie piekiełko chodzi.

poniedziałek, 4 marca 2013

Stolyca ... z cytryną

Pomykam jutro do Stolycy "w niespotykanie ważnej sprawie". Dawno mnie tam nie było. Nie narzekam, jeno mnie frustruje nieco to, że z powodu godzinnego spotkania stracę w pociągach pół dnia. No ale takie  to już życia w tak rozległym kraju. Trza się było urodzić w jakiejś europejskiej pipiduwie, gdzie od granicy do granicy jest o rzut beretem. A tak pozostaje wsiąść w wielokołowy dyliżans i heja w drogę ! :)
Jak by nie było, jeśli mnie stołeczne miasto Warszawa nie połknie, to zawitam do domu najwcześniej późnym popołudniem. Trzeba na drogę spakować jakąś książkę do pociągu. Pora by pomału się kłaść, bo wstać muszę wcześniej niż zwykle. Ale mi oczywiście szkoda czasu na sen. Tak to już ze mną jest.

... Idę do kuchni dokończyć herbatę ...
Już jestem.
... gorąca, słodka i z cytryną oczywiście. Taka zimowa. Jak wiosna zapuka do okien, to herbata wraz z zimą pójdzie w odstawkę. Jak co roku. To taki nasz zimowy rytuał, że zimą poimy się, w ilościach dzbankowych, herbatą zaprawioną cytryną. A ile przy tym kilogramów cukru spożywamy - heh, to niech pozostanie słodką tajemnicą :))

Na książkę to już dzisiaj za późno. Pozostaje dopatrzeć jeszcze może nieco  TV. A potem mimo wszystko i na przekór sobie, położyć się do wyrka, gdzie Najlepsza z Żon już dawno grzeje pościel.

Pisanina, pisanina ..

Mogę wysłuchiwać utyskiwań, że ja to tylko w koło albo narzekam i rozpaczam, że poniedziałek, albo wpadam w euforię, że piątek i czas fetować ukochany weekend. 
Pytanie : co z tego ???
Może jestem tak banalnie skonstruowany, że cieszą mnie sprawy oczywiście przyjemne, a dołuje ich przeciwieństwo. Czy to coś złego ? Na pytanie dlaczego właśnie o tym piszę, odpowiadam krótko - te okruchy rzeczywistości składają się na bochen mojego zwykłego życia. Ani jam niezwykły, ani moje życie to bajka, ani horror. Zwykłe małe radości i małe smutki żywią mnie i mniej lub bardziej napędzają moją egzystencję. Piszę o tym, bo pisanie sprawia mi przyjemność. A piszę wtedy, kiedy mam o czym. Przyjmując właściwą skalę, moje rozterki i radości stają się natchnieniem do pisania. Taki mały ekshibicjonizm pasujący do czasów alienacji w świecie rzeczywistym i kreowania alter ego w wirtualnym. Ani to do końca ja, ani nie ja. Gdzieś przemycam moje myśli, gdzieś je ukrywam. Oczywiście jest jakiś kręgosłup, jest duch przewodnik, który nie pozwala, abym zupełnie zboczył z własnej ścieżki. Nie pozwalam sobie na okłamywanie samego siebie (i potencjalnego czytelnika), nie pozwala mi na to poczucie wartości słowa pisanego, jako nośnika treści, która nie powinna być plugawiona, fałszowana, przeinaczana. Ale czy nie zatajam czegoś ? Oczywiście, że tak. To ja dawkuję na ile moje emocje mogą zaistnieć na tych, czy innych kartach. To moja suwerenna decyzja. To moje królestwo, którego jestem panem absolutnym.
Nie jestem żurnalistą, profesjonalistą. Jak wspomniałem wyżej, napędzają mnie emocje. Mogą być dobre, mogą być złe - zawsze jednak są płodne. Bez nich nie byłoby tego bloga, nie byłoby prób literackich, nie byłoby recenzowania i każdej innej aktywności opartej na słowie. Dlatego nadal będę smucił i "pił z radości" i uprawiał tą pisaninę, bo ... lubię. I niech to będzie powód jedyny właściwy. Nie potrzeba mi innego.

niedziela, 3 marca 2013

Papaya

Trzy z trzech. Papaya.


Dzień trzeci.
Zwieńczająca weekend niedziela pełna i pozbawiona lenistwa. Z samego rana pluskanie w chlorowanej wodzie. Potem śmig do domu, przebrać się i na obiad "na mieście". Kierunek Gliwice, restauracja z kuchnia tajską i sushi.

"Papaya". Smakowite miejsce. Na starym mieście, niedaleko rynku. O godzinie gdy zawitaliśmy pusto; potem nieco pełniej. Obsługa wielce sympatyczna i kompetentna. Karta bogata, dla mnie zdecydowanie egzotyczna - ale je się na takiej kuchni nie znam. Sposób podania - baaardzo fajny i z klasą, z klimatem. Sam lokal bardzo ładny, jasny, niemalże sterylny, ale ta surowość złamana egzotycznymi dodatkami podkreślającymi, że jesteśmy w obcym kulinarnie świecie. Ceny, hmm, no powiem tak : nie jest to bar mleczny :) Ale można wytrzymać. Zresztą zależy na co się człowiek nastawia. Dla mnie to egzotyka, na którą bez żalu wysupłałem te parę dukatów. Warto było. Wyszedłem bogatszy o parę smaków i wielce syty, żeby nie powiedzieć przejedzony deczko. 
Popołudnie u znajomych. Kawka i ciacho, jakby jeszcze ktoś był głodny :) Szkoda, że krótko, ale niedziela dogorywa i trzeba się pomału zbroić na kolejny weekend, który zapowiada się ... solidnie. 
Reasumując - weekend mega. Dawno tak intensywnie towarzysko nie spędzaliśmy końcówki tygodnia. Jestem kontent, jak tylko można być. 100% satysfakcji. Teraz mogę się położyć i z czystym sumieniem uznać, że nie zmarnowałem ani godziny świętego weekendowego czasu.

sobota, 2 marca 2013

Triathlon

Dwa z trzech.

Pierwsza część wczoraj. Impresja. Wieczór w znamienitym towarzystwie około zawodowej proweniencji mniej lub bardziej aktualnej w temacie. Lokal z lekka przytłoczony, ale nie do przesady. Nie przepadam za miejscem, ale tak to już w naszym kochanym mieście jest, że nie ma zbytnio gdzie się spotkać przy kawie, piwie, czy czymś na ząb. Ale jeśli towarzystwo jest dobre, to lokal schodzi na dalszy plan. Było przyjemnie, głośno i wesoło. Szkoda, że tak krótko. Pewnie w innym miejscu, w innym czasie, w innych okolicznościach spotkanie mogłoby się przeistoczyć w wielogodzinną nasiadówkę.

Część druga dzisiaj. Tym razem bardziej prywatnie, kameralnie, na domówce spotkanie. Towarzystwo mniej liczne, ale równie znamienite. Dobre jedzenie, tematy rozmów równie, albo i bardziej skłaniające do chichotu dusz. Lubię takie spotkania gdzie konwersacja ma smaczek, meandruje od tematu do tematu, a wszystko podlane aromatycznym sosem skojarzeń, niedomówień, ciętych ripost i niebanalnych zwrotów akcji. Wieczór udany, jak rzadko. Na tyle, że z rogalem na gębie siedzę przed monitorem, tak pozytywnie jestem nakręcony ... a nie zażyłem ani kropli "rozweselacza" :)

Trzecia część jutro. Początek chlorowy. Dużo wcześniej niż zwykle. A to dlatego, że obiadową porą wybieramy się ze znajomymi do tajskiej knajpki na małą rozpustę dla podniebienia. A o tym, jak było jutro napiszę ... zapewne.