Dwa z trzech.
Pierwsza część wczoraj. Impresja. Wieczór w znamienitym towarzystwie około zawodowej proweniencji mniej lub bardziej aktualnej w temacie. Lokal z lekka przytłoczony, ale nie do przesady. Nie przepadam za miejscem, ale tak to już w naszym kochanym mieście jest, że nie ma zbytnio gdzie się spotkać przy kawie, piwie, czy czymś na ząb. Ale jeśli towarzystwo jest dobre, to lokal schodzi na dalszy plan. Było przyjemnie, głośno i wesoło. Szkoda, że tak krótko. Pewnie w innym miejscu, w innym czasie, w innych okolicznościach spotkanie mogłoby się przeistoczyć w wielogodzinną nasiadówkę.
Część druga dzisiaj. Tym razem bardziej prywatnie, kameralnie, na domówce spotkanie. Towarzystwo mniej liczne, ale równie znamienite. Dobre jedzenie, tematy rozmów równie, albo i bardziej skłaniające do chichotu dusz. Lubię takie spotkania gdzie konwersacja ma smaczek, meandruje od tematu do tematu, a wszystko podlane aromatycznym sosem skojarzeń, niedomówień, ciętych ripost i niebanalnych zwrotów akcji. Wieczór udany, jak rzadko. Na tyle, że z rogalem na gębie siedzę przed monitorem, tak pozytywnie jestem nakręcony ... a nie zażyłem ani kropli "rozweselacza" :)
Trzecia część jutro. Początek chlorowy. Dużo wcześniej niż zwykle. A to dlatego, że obiadową porą wybieramy się ze znajomymi do tajskiej knajpki na małą rozpustę dla podniebienia. A o tym, jak było jutro napiszę ... zapewne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz