No dobra, mamy jesień. Jeszcze w miarę miłą, i cały czas z nadzieją na fajne jeszcze dni, ale jednak. Napadła nas wraz z kalendarzem i zagościła już na dobre. To widać, słychać i czuć.
Codziennie wracam do domu tą samą trasą. Nie mam większego wyboru od kiedy nasza wioska została odcięta od świata. Teraz jest jeszcze gorzej, bo ostatnia logiczna droga, mimo że od dawna już okaleczona, została jeszcze bardziej skrzywdzona przez pomarańczowe kamizelki. Toteż stoję każdego popołudnia w korku, który żółwim tempem zbliża się do wahadłowych świateł. Mam więc sporo czasu na obserwowanie, jak szybko brzydną z dnia na dzień drzewa, jak schnie i kurzy się kukurydza na polach, jak rowy wzdłuż drogi wypełniają się coraz bardziej zeschłymi liśćmi. A wszystko to wskazuje tylko na jedno - że czas nie stoi w miejscu. Nie tylko nie stoi, a wręcz zapie****a. I tak tydzień za tygodniem. Dni mijają tak szybko, że życie od weekendu do weekendu nie jest już wyczekiwaniem, a tylko zamaszystym zrywaniem kartek z kalendarza. W całym tym wariactwie nie tak przecież odległy urlop wydaje się być średniowieczną legendą, której zamierzchłość jest równie niepojęta co oczywista. Wspomnienia nie wystudziły się jakoś normalnie, a zostały wywiane wiatrem rozpędzonych tygodni.
Już jesień. Dnie coraz krótsze. Poranki jeszcze nie zimne, ale już samochody codziennie zroszone, nieprzyjemnie. Rano kurtka na grzbiecie, po południu powrót do optymistycznej temperatury. Jeszcze nie napadły nas na szczęście deszcze, toteż na twarzach wokół jeszcze uśmiechy podgrzewane słońcem.
Jutro piątek, piąteczek, piątunio. I fajnie. Jakieś plany? Może ... Choć bez zadęcia. Jedyne co chciałbym uskutecznić, to cotygodniowa przebieżka po okolicy. Bardzo mi się chce. Jutro może też basen z Tuśką. Już bardzo dawno nie byliśmy. Całe lato bez ani jednego zamoczenia dupska w basenowej wodzie. Poza tym nie wiem co jeszcze. Chyba nic, ale chętnie bym przyjął jakąś miłą niespodziankę na weekend.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz