FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

niedziela, 16 września 2018

Tak, jakby nie miało być jutra

Rzeczy do zrobienia. W życiu, w tym roku, w tym miesiącu. Hołdując nieco fatalistycznej postawie, że jutro może nie nadejść, staram się to co mnie zajmuje, zrobić dzisiaj. Niewiele jest rzeczy, które robię dla siebie. Ta przywara, bo niewątpliwie brak dbania o swoje potrzeby nią jest, jest tak głęboko we mnie zakorzeniona, że nie pałętają mi się po głowie żale do świata o ... o swoje. Mam jednakowoż zarodki "chciejstwa" w postaci czy to biegania, czy pedałowania (nowość!). To taki mój azyl samolubstwa. I nieważne, że biegam i jeżdżę mało, wolno, rzadko, nieprofesjonalnie. Liczy się to, że robię to dla siebie. I nieistotne jest to, że często robię to z wyrzutami sumienia, które burzą spokój ducha. To rozwala istotę patrzenia na własne potrzeby. Ale nie dramatyzujmy. Jestem wszak dużym chłopcem, który priorytety ma dawno poustawiane i nawet po "czterdziestce" nic się tu nie zmieniło.
Ale do rzeczy, bo zanim zacząłem, już zgubiłem wątek. O czym to ja chciałem? Ach! No tak, "jakby nie miało być jutra". Moje hobby wymaga, a przynajmniej nabiera rumieńców ... od słońca. Tak, pogoda jest niezwykle istotna w tym, czy fajnie będzie się biegało, czy udana będzie rowerowa przejażdżka. Dlatego tak kurczowo trzymam się prognozy pogody i tak uparcie korzystam z uroków jeszcze pięknej aury za oknem. Jeśli nie ma padać jeśli nie ma pogodowego armagedonu w prognozach pogody, to ja szykuję się na "mój dzień". Nie przemawiają wtedy do mnie teksty "zrób to kiedy indziej". A jeśli to ostatni pogodny weekend? A jeśli już za chwile jesień wybuchnie "syfem listopada"?. Nie. Nie ma co czekać. Trzeba pędzić ku przygodzie. Nawet jeśli rozmiar tej przygody jest tak lokalny, że mieści się tylko i wyłącznie w mojej głowie.
Pojeździłem w ten weekend. Dwa dni z rzędu, bo i wczoraj, i dzisiaj. Wczoraj z drogi zegnała mnie nieprzychylna aura. Wyjechałem z samego rana, jeszcze przed 7:00 i we mgle,w chłodzie, z chmurami nisko przewalającymi się nad głową, uparcie wyruszyłem na z góry ułożoną trasę. Ale się poddałem. Siąpiący deszcz odebrał mi radość i ochotę na wycieczkę. Natomiast byłem na tyle daleko od domu, że jeśli było pisane mi zmoknąć, to i tak było to nieuchronne. Dlatego nie ruszyłem prosto w drogę powrotną, tylko postanowiłem zajechać jeszcze do gliwickiego portu. Ale to nie był widocznie dzień na sukces. Jak się okazało, port Gliwicach jest bardziej strzeżony od Pearl Harbor, więc gówno zobaczyłem, i jeszcze mniej zwiedziłem. Tyle tylko, że jednak nie umoczył mnie deszcz, a słońce szyderczo wyglądało zza chmur, gdy pedałowałem w stronę domu.Wróciłem do domu nakręciwszy 50 km i z powątpiewaniem, czy jutro będzie mi się chciało powtórzyć planowaną wycieczkę.
Jednak mi się chciało. Pogoda diametralnie się zmieniła. Pięknie od samego rana. Słońce na niebie, błękit nad głową. Tylko zimno, jak cholera. O ile termometr za oknem przestrzegał mnie o 10 st.C, to w polach i łąkach było pewnie jeszcze kilka stopni mniej. Założenie bielizny termicznej, to był bardzo rozsądny krok. Szybkie pedałowanie natomiast zapewniało jako-tako ogrzewanie.
Nie wdając się zbytnio w szczegóły, po dwóch godzinach i przejechanych 38 km, dotarłem do Rud. Cel w postaci Pocysterskiego Zespołu Klasztorno-Pąłacowego został osiągnięty. Długo tam jednak nie zabawiłem, bo dzień krótki, a droga daleka. Drugim celem na dziś był zamek w Chudowie, który po zanotowaniu 70 km na dzisiejszym liczniku, osiągnąłem. Stamtąd już prosto do domu. No może nie tak prosto. Po pierwsze, to w nogach już trochę czułem przejechane kilometry. Po drugie, to założyłem sobie, że dzisiaj przejadę te wymarzone 100 km. Tylko żeby licznik pokazał jedynkę i dwa zera, to musiałem dokręcić dystans, tuż przed metą, bo na mikulczyckiej strefie. Koniec końców przejechałem dzisiaj 102 km. I to mnie cieszy.
Nogi bolą? Bolą. Tak jakbym przebiegł półmaraton. Ale to ból z satysfakcją w tle. Bo pokonałem sam siebie, swoje słabości. Bo zrealizowałem plan, który sobie wyrysowałem. Bo zrobiłem dla siebie coś, co jest dla mnie, i jest dla mnie ważne. Bo mam to "odhaczone" i nie muszę patrzeć na to, czy jutro by mi dało szansę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz