FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

poniedziałek, 17 września 2018

Trzymaj równowagę!

Przepraszam, że najpierw odchrząknę, ale tajska zupka z talerza przede mną, właśnie nieco podrapała mnie w gardziołku. A jakbym siorbał co akapit, to też proszę o wybaczenie.
Nie kojarzę, aby to ojciec uczył mnie jazdy na rowerze. Mogę tego oczywiście po prostu nie pamiętać, ale raczej nie sądzę. A pamięć pacholęcą mam dosyć dobra, bo nigdy nie zapomnę, jak dostałem od niego po dupie, gdy nie chciałem odebrać paczki od Mikołaja (nie żadnego Dziadka Mroza!) w zabrzańskim Domu Partii. Swoją drogą, eh! co to była za miejscówka! W socrealistycznym anturażu tego gmachu, znacznie bardziej wyniosłym niż w budynku Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, zająłem tam swego czasu czwarte miejsce w Zabrzu w rozgrywkach szachowych, ha!
Ale do rzeczy! Choć w powiązaniu z sentymentalnym wydźwiękiem słów powyżej, wezwanie to może nieco się szczypać (Ziemkiewicz pewnie by mnie przeklął). Dla jasności - wracam do tematu rowerowego. Otóż nie pamiętam. Zdjęć ni czarno-białych, ni na wyblakłych slajdach nie znalazłem na potwierdzenie, czy zaprzeczenie postawionej tezy. Szukałem w księdze parafialnej, ale oprócz gotykiem spisanej notki o moim przyjściu na świat, kilku innych zdarzeń o charakterze religijnym, paru atramentowych kleksów i jakiegoś cyrografu krwią podpisanego, nic tam innego w temacie nie znalazłem. W tym momencie nasunęła mi się nieco "z dupy" wątpliwość: czy aby parafia (dwie? trzy?...) nie powinny powiadomić mnie o administrowaniu moimi danymi osobowymi, hę? RODO, to RODO, no nie? 😀
Szukałem też w IPN-ie. Ale moja teczka niezbyt opasła też nic o moim rodzicielu i rowerze nie wspomina. Natomiast jest tam notka sporządzona pismem maszynowym, z załączonym rachunkiem i podpisem TW Robert, jakoby to ów agent nauczył mnie jazdy na dwukołowcu. I to by się zgadzało. Ba, jest niezaprzeczalną prawdą! To wskazywałoby, że nie wszystko co w IPN jest li tylko sfabrykowanymi opracowaniami na potrzeby resortu. 
Tak, to Robert, który mieszkał w wojskowym bloku, przyczynił się do mojej umiejętności popylania на велосипеде. I tak samo on jest winny memu pierwszemu zderzeniu z samochodem, kiedy to próbowałem finiszować z rękami wzniesionymi do góry, jak przesławny Uwe Raab, jeździec z DDR-u. No może z tym samochodem, to nadinterpretacja, bo wjechałem w zad pomarańczowego moskwicza rodziców kolegi z placu.

Minęło wiele, wiele .... wiele lat. Dwa sezony uczyłem Pierworodną jazdy na rowerze. Na całe szczęście z pozytywnym skutkiem. Z czego jestem niemało dumny. Bo ja i nauczanie, to jednak ryzykowna kompilacja. Ale się udało.
Minęło znowu wiele lat. I dzisiaj odkręciłem boczne kółka z rowerka Ostatniego Nadziei Na Przedłużenie Rodu. A co! Dawaj ganiać go z lewa w prawą, z prawa w lewą. A że po wczorajszym nogi mnie zadziwiająco bolą (ale o tym za chwilę), to bieganie za smarkiem, nieco mnie dręczyło. Pierwsza lekcja jednak się dokonała. I co? Ano, hmm, nie ... jest ... źle. Nie wiem, czy jeszcze tej jesieni załapie, ale wygląda to całkiem obiecująco. Biorąc pod uwagę jego nadaktywność i zajmowanie się w trakcie szkolenia wszystkim, tylko nie skupianiem uwagi nad pedałowaniem, to jest całkiem, całkiem. Trzymaj równowagę! Trzymaj kierownicę! Jedź prosto! Patrz przed siebie, a nie do tyłu! Uff... Czy np. w Tesco nie można kupić cierpliwości na kilogramy? 😉Najważniejsze, że pierwszy krok wykonany.

A teraz z innej beczki. O tym bólu. Już ostatnio o tym pisałem, ale na reminiscencjach bólowych nieco dzisiaj się jeno skupię...
Otóż dumny byłem dotąd z tego, że mnie to nogi nie bolą. A przynajmniej nie mięśnie. Stawy, to tak. Kolana wysiadają, czasami biodro, ale mięśnie to stal, kurna, i to gatunkowa. Niby, że moja jakaś tam aktywność fizyczna, bieganie po asfaltowych i szutrowych ścieżkach, zapewnia mi utrzymanie mięśni mych kończyn dolnych w stanie "do pozazdroszczenia". Otóż nie do końca tak jest. A dowiedziałem się o tym po minionym weekendzie. Albowiem i w sobotę i w niedzielę pojeździłem trochę na rowerze (a więc nie do końca to "z innej beczki" temat). W sobotę zgonił mnie chłód i deszcz, ale za to w niedzielę, przy rewelacyjnej pogodzie (choć rano piździało niemożebnie), pojeździłem, że hej! Jestem nadal z siebie nieco dumny 😀 Mimo, że 152 km zrobiło swoje z moimi nóżkami. Mięśnie ud napierdzielają mnie dzisiaj tak, że aż mnie to dziwi. 😉 Niczego jednak nie żałuję.

Pogodynka.
Z archiwum: piątek z deszczem i temperaturą poniżej "dwudziestki". Sobota z rana chmurna i durna; mglista i dżdżysta, później słońce i przyjemna temperatura na szorty. Niedziela fantastyczna od samego rana, mimo że pranek poniżej "dychy". Później cieplutko, jakieś 23-24 st.C. Poniedziałek już rewelacyjny; słońce i 26 st.C. A ma być jeszcze lepiej w tym tygodniu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz