Jako, że mamy za sobą parę chłodnych dni, to powietrze pachnie już jesienią w pełni. Choć teraz patrzę na to nieco inaczej. Do niedawna te aromaty jesieni wizualizowałem sobie (a raczej "wąchalizowałem"), jako zestaw zapachów opadłych liści, może nieco zatęchłych, ale też prażonych słońcem itp przyrodniczych spektr i doznań węchowych. Natomiast teraz zupełnie na pierwszym miejscu wyczuwam w tej jesiennej kompozycji, zapach rozpalonych palenisk w piecach. Zaznaczają się nuty niedopalonego węgla niskiej jakości, lotne związki ze spalania plastików różnorakich, słodkie aromaty przypalonych oszkrabin i innych resztek żywności, duszące frakcje palonej gumy i - chyba jedynie akceptowalnego - zapachu palonego drewna. Powietrze nabiera romantycznej, pastelowej nieprzejrzystości i gęstości, tak nieodzownej na ten przykład, dla poczynienia dobrej, jesiennej fotografii. Nad głowami suną warstwy dymu, na głowy opada sadza z niskoemisyjnych kominów, a wilgoć potęguje i betonuje ten aromantyczny parasol nad miastem. No bajka!
Ale jestem rozje...chany! Kto wie, czy po tej niedzieli nie będę miał odleżyn do wyleczenia 😉. W każdym bądź razie przeleżałem ten dzień tak, aż mnie łeb zaczął nap***ć od zbyt długiego przebywania w pozycji horyzontalnej. I nie pomogła nawet druga wielka kawa, na rozbudzenie.
Za oknem dzisiaj wspaniała pogoda, ciepło (ponoć) kilkanaście stopni wg termometru za oknem (jeśli mu wierzyć), błękit nieba i słońce przez cały dzień. A ja w domu, dosłownie w przysłowiowej pidżamie. Zamiast pomykać po asfaltowych ścieżkach zaklinam rzeczywistość i szykuję się, jeśli nie na cud wniebowzięcia, to przynajmniej na wskrzeszenie do żywych. No bo jutro poniedziałek przeca. A rower już drugi tydzień zbiera kurz.
Na razie, w oczekiwaniu na azjatycką zupkę w ramach kolacji (o! właśnie wjechała na stół) oraz na finał Polska - Brazylia, oglądam mecz o III miejsce pomiędzy Serbią, a USA. Ależ pięknie wczoraj odstawiliśmy Amerykanów! Nie żeby jakoś łatwo, ale z taką werwą i rozmachem, że aż serce rosło oglądając naszych chłopaków. Przy tie-break'u, to autentycznie puls miałem podwyższony. Oby na dzisiejszy finał nie brakło naszym siatkarzom sił, bo ochoty na pewno nie. Po czterech latach, jako obrońcy tytułu, znowu finał z Brazylią. Jedni i drudzy powinni być extra zmotywowani.
Zanim rozpali mnie mecz, to na razie ocieram z czoła perlący się pot. Najlepsza z Żon dowaliła dzisiaj do pieca. Ale to dobrze. Nie dość, że dobre to-to, to niewątpliwie taka dawka kapsaicyny wpłynie pozytywnie na drożność mych zatok i odkażenie przełyku. 😀
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz