FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

poniedziałek, 3 września 2018

Rowerowa niedziela

No to mamy wrzesień. 
Wczoraj z samego rana, o 6:45, wyruszyłem na rowerową przejażdżkę. Obrany wcześniej kierunek, to Toszek, z jego rynkiem i zamkiem. Pogoda do jazdy prawie wymarzona; może poza wiaterkiem, którego mogło by nie być. Ale i tak narzuciłem sobie fajne tempo i już po 32 minutach byłem na rynku w Pyskowicach (13 km). Dokładnie tyle samo zajęło mi dojechanie do celu. Rynek w Toszku (24 km) osiągnąłem po 1 godzinie i 2 minutach. Całkiem fajna średnia.
Toszek. Przez tyle lat, tyle razy będący jedynie tranzytowym punktem na mapie. Zamek górujący nad miasteczkiem zawsze działał na wyobraźnie, jednak nigdy wcześniej się tam nie zatrzymałem. Zacząłem od rynku. Mało spektakularny, ale czysty, bardzo sympatyczny. Nieopodal barokowy kościół pw. Świętej Katarzyny Aleksandryjskiej. A kawałek dalej i wyżej wisienka na torcie, czyli toszecki zamek. Co by o nim  nie napisać, to najważniejsze jest to, że urzekło mnie zagospodarowanie tego miejsca.To akurat może dziwne w moich ustach, bo raczej urzekają mnie bardziej ascetyczne miejsca tego typu, ale akurat Toszek fajnie skomponował historię z współczesnością. Na obszernym dziedzińcu jest miejsce i dla małej sceny, i dla knajpianych stolików i parasoli, i dla boiska do mini piłki nożnej, i na jakieś pierdołki dla dzieciaków; a całość w majestacie kamiennych murów, kwiatów w oknach i równo skoszonej trawy. Tak po prostu ... schludnie tam. Tak na marginesie, to bylem tam jedynym gościem w niedzielny poranek, Chwała za to gospodarzowi tego miejsca, że brama była otwarta. Te moje poranne wycieczki mają nieodparty urok bycia w fajnych miejscach sam na sam z nimi, bez tłumów i w ciszy.


Dalej w drogę! W Toszku zabawiłem pół godziny. Nie chciałem wracać tą samą drogą, więc odbiłem nieco na północ. Tak się jednak rozpędziłem, że nieco zabłądziłem i miast skręcić na wschód, popędziłem dalej na północ. Koniec końców wylądowałem we Wielowsi. Obrany kolejny punkt na rasie to Księży Las. A potem skręciłem na Miedary. I pomału już czułem w nogach przejechane ponad 50 km. Przy okazji mijania kolejnych wiosek powziąłem ciekawe spostrzeżenie. Otóż o tej porze roku nawożone pola zioną odorem niesamowitym. Powiedzieć, że wali, jak z wybiegu hipopotama, to nic nie powiedzieć. Kompozycja aromatów składający się na tą perfumę jest tak przebogata, że zapada w pamięci i włóknach ciuchów na dłużej.  😀 

Gdy dojechałem do drogi nr 11 i skręciłem w  stronę Tarnowskich Gór, oczom mym ukazał się niekończący się podjazd. Ciężko, z mozołem, ale jednak dojechałem do tarnogórskiego rynku. Tam krótki popas, rundka dokoła, mijając urocze XVI-wieczne kamieniczki z podcieniami, jeszcze parę fotek, i w drogę do domu. Teraz już prosto, cały czas na południe.
Kiedy byłem 500 m od domu zaczął pada deszcz. Cóż za wyczucie czasu! 😉 Z jednej strony dobrze, bo w nogach miałem już 75 km i deszczyk przekonał mnie do zakończenia tego rajdu. Z drugiej, trochę szkoda, bo może pokusiłbym się o dokręcenie do pierwszej "setki" w karierze. No ale...

To było bardzo fajne niedzielne przedpołudnie. Czas najwyższy planować kolejną taką wyprawę. Póki wrzesień ciepły i pogodny, trzeba korzystać z takiej aury.

Pogodynka.
Dzisiaj pogodnie. Temperatura 27 st.C. Nad głową błękit, białe obłoczki i słońce przez cały dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz