Jak dobry thriller...
Ośmiokondygnacyjny budynek użyteczności publicznej. Centralna klatka schodowa, jasna, bezpieczna, na wskroś nowoczesna. Schody biegną, aż po piwnicę. Carlito zabija nudę wędrowaniem od samej góry, do samego dołu. Najpierw mu towarzyszę. Ale po którejś serii postanawiam jedynie śledzić Młodego, co by się gdzieś nie sturlał z tych schodów.
Stoję więc u góry i widzę co każde półpiętro, jak Carlito się "melduje". Jedno, drugie, trzecie ... jest coraz niżej. Powinien się już pokazać znowu. Hmm... Nie widzę go. Zbiegam schodami w dół. 7... 6 ...5 ...4 ... (gdzie on jest ?!) ... 3 ...2 ... (zaczynam się denerwować) ... Gdy schodzę na sam parter i go nie widzę, kieruję się jeszcze do piwnicy. Nie ma go. Wołam. Nic. Wracam na parter. Jest mi już całkiem ciepło; nie tylko z powodu zimowej kurtki. Szybko idę do wyjścia. Nie ma go! Obracam się na pięcie i ... Carlito stoi tuż przede mną. Nieco zdezorientowany. Ale z drugiej strony z zawadiackim błyskiem w oku. Gdzie byłeś ?! Okazało się, że na którymś z pięter Carlito wsiadł do windy, która właśnie podjechała. Nacisnął "7", ale ktoś wcześniej ściągnął go na parter. I tak znalazł się tam, gdzie go w końcu znalazłem.
Fajnie, co nie...? Pożywka idealna dla wyobraźni współczesnych rodziców paranoicznie drżących o swoje pociechy, które w mgnieniu oka znikają w miejskiej dżungli penetrowanej przez wszelkiego rodzaju drapieżniki gatunku homo sapiens. Powiem szczerze, że ja do nich się nie zaliczam. Jestem raczej nielicznym głosem rozsądku w tej współczesnej paranoi. Ale dzisiaj spociłem się, jak szczur. 😀
I pomyśleć, że dorastałem w tej samej dżungli i będąc całkiem smarkaty przedzierałem się przez nią z przygodami, których współczesne dzieciaki nigdy nie przeżyją. Sam i z kolegami, przemierzaliśmy trasy z naszego osiedla, aż na drugi koniec miasta. Czasami tylko po to, żeby pooglądać wystawy w jedynym w mieście sklepie z zabawkami. Zdarzyło się, że nas napadli i obrabowali z nielicznych złotówek i zabrali kupione plastikowe żołnierzyki. I co? Nie zamknęliśmy się w domach. Nie przyznawaliśmy się rodzicom, co nas spotkało. Tylko przy następnej wyprawie chowaliśmy kasę do skarpetek w sandałach, z nadzieją, że tam ich nikt nie znajdzie. Innym razem, gdy nas zaczepiali pijacy i inni tacy, to była to dla nas przygoda, która nauczyła nas spierd*** ile sił w nogach. Przeżyliśmy.
Pogodynka.
Sypnęło śniegiem. Cały dzień, raz mocniej, raz słabiej, z przerwami, ale posypywało. Przy temperaturze 1-2 st.C dużo z tego nie zostało, ale poranne odśnieżanie samochodu było całkiem, całkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz