FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

piątek, 30 listopada 2018

Nic nie pasuje na tytuł

Jakby to pedzieć...? Roztomajto we tym tydniu było, ale terozki, we piontek wedle wieczora, niy ma co godać, co jest źle. Bo niy jest. Cza sie siednonć, spatrzeć coś na wieczerzo, poloć kielicha... abo lygnąć się i tela. Dyć momy weekend! 
Przymroziło ostatnimi czasy. Wśród nocnej ciszy ostatnich dwóch dni, termometr okazywał -5 st.C. To całkiem, całkiem nieprzyzwoita temperatura. W ciągu dnia łaskawe 0 st.C wcale nie było przyjemne. W powietrzu tyle wilgoci, że nawet słońce nie potrafiło go rozgrzać. Wypiździało mnie ... bardzo.
Miesiąc zakończony. I w kalendarzu, i w pracy. Już dawno nie pamiętam, aby zakończenie miesiąca było takie, hmm, spokojne (?), normalne. Bez gonitwy, bez palpitacji serca. Co więcej, jakiś tam zaczynek na grudzień też już obficie się pieni. Szkoda tyko, że z powodów różnorakich, nie udało się podtrzymać tempa, do którego rozkulała się ta maszyneria i pod koniec już raczej z rozpędu wtoczyła się na końcowy peron. Ręce może trochę opadły, ale warto się cieszyć i tym, że przynajmniej ten pociąg się wykoleił na ostatniej prostej.
Jutro Pierworodna rozpoczyna dwudniowe obchody swych trzynastych urodzin. Niewątpliwie więc będzie to weekend wyczerpujący znamiona ... wyczerpującego.

środa, 28 listopada 2018

CapsLock

Gdy w którymś momencie zacznę pisać z włączonym CapsLock'iem, to nie będę chciał być niegrzeczny. To będzie świadczyć tylko o tym, że jestem w tej chwili, po prostu ... ZDENERWOWANY! Tak bym wtedy miał. Albo raczej nie miał? ... hmm.
Trochę uspokaja mnie myśl, że samo zdenerwowanie obiektywnie nie istnieje. Tak, jak nie ma zimna, które jest subiektywnym poczuciem braku ciepła, braku energii. Tak, jak nie istnieje nienawiść, która jest niczym innym, jak brakiem miłości. Podobnie jest ze zdenerwowaniem. To nie jest stan nabyty. To raczej czegoś brak. Zdenerwowanie, to utrata spokoju. Raj utracony.
Lokalnie, nie ma nikogo bardziej sprawnego w pozbawianiu mnie spokoju, niż ONnPR. Jest mistrzem, nad mistrze. Rodzona siostra, w ciągu jednego roku, wyszkoliła go do poziomu najwyższego profesjonalizmu. A to, że miała ku temu jak najlepsze predyspozycje, to móżdżek ONnPR wchłonął jej nauki, jak gąbka. W wieku przedszkolnym może śmiało przepasać się czarnym pasem. Natomiast sensei Pierworodna, gdyby tylko posiadała zarost twarzowy, mogłaby zapuścić dłuuuugie wąsy i w pozycji lotosu kręcić świętym młynkiem w klasztorze Shaolin. Czas na emeryturę. Godnego następcę wychowała.
Jestem podatny na zawłaszczanie mojego spokoju, jak nigdy dotąd. Nie mam zamiaru szukać usprawiedliwienia. Tak mam. I wcale mi z tym dobrze nie jest. Królestwo za spokój! Nie wiem, może zacznę medytować...? He, he... już to widzę! 😀 Oczami wyobraźni widzę siebie siedzącego z zaplecionymi nogami, aż cierpną stopy, a na moich plecach wisi ONnPR i poddaje mnie próbie silnej woli 😉. 

Pogodynka.
Cały dzień z temperaturą oscylująca wokół 0 st.C. Na pocieszenie słońce na niebie. Ale czeka nas teraz noc z prawdziwym, kilkustopniowym mrozem. Brrrr...

Tymczasem we wszechświecie i okolicy.
Ropa na świecie wciąż tanieje, a  w kraju nad Wisłą, a właściwie nad Kłodnicą, ON ciągle po 5,29 PLN/L.

poniedziałek, 26 listopada 2018

Ale, że znowu...???

Dzisiaj autentycznie budzik mnie rozczarował. Gdzieś na finiszu marzeń sennych ordynarnie zajechał mi drogę doprowadzając do kolizji z furgającymi dokoła kawałkami zderzaków, rozbryzgiem tłuczonego szkła i zgrzytem blach. Brutalne przebudzenie. Hello! Tu poniedziałek! Pobudka!
Zanim zwlokłem się z wyra, budzące się z wolna pojedyncze komórki nerwowe niemrawo próbowały odpalić rzeczywistość. Jednak zastałe po nocy synapsy najwyraźniej nie odzyskały jeszcze swojej boskiej mocy, toteż nic dobrego z tego rozruchu nie wychodziło. Przez dłuższą chwilę nadal błądziłem pomiędzy nadzieją, a trzeźwością. F*ck! To jednak już nie weekend.
Droga przez noc. Mimo kiepskiego wstawania, dzisiaj jednak standardowe zasypianie w porannej trasie nie było, aż tak makabryczne. Mniej więcej trzymałem się swojej strony drogi, co nie zawsze jest takie oczywiste.
Poniedziałek okazał się kontynuacją poprzedniego tygodnia. Jakby w ogóle nie było weekendu po drodze! Pierwsze pozytywne wrażenie (wręcz miłe zaskoczenie), z każdym kwadransem, z każdą godziną, ustępowało frustracji. Ileż razy można potykać się o te same kłody? Ból poweekendowego istnienia z domieszką listopadowej aury, tylko potęgował zło. Pulpa, z której nie można nic konkretnego ulepić. Żadnych tragedii, ale i za grosz pozytywów. Odhaczyć, skasować, zapomnieć.

Ale co ja to dzisiaj chciałem...? No tak. Trochę geopolityki z najświeższych stron gazet. Znowu? Tak, znowu. Tak, znowu Rosja podpuszcza Świat. "A cobyście powiedzieli, jakbyśmy ... hmmm... np dojechali znowu Ukrainę, hę?". I sruuuu! jakiś mały incydent na morzy azowskim; jakieś staranowanie okrętów, ostrzelanie i w końcu zabranie zabawek Ukraińcom, którzy z płaczem wracają do domu wpław, a nie na swoich okrętach. Tak, tak, mamy XXI wiek, cywilizowany (w miarę) region świata i konflikt na miarę sporej piaskownicy. Tak to wygląda. Tylko skóra cierpnie, gdy zdajemy sobie sprawę, że z tej piaskownicy bójka może się przenieść na cały plac zabaw. A łobuzy, którzy biją mniejszych, raczej nie żartują i są w stanie natrzeć uszu wszystkim dokoła. 
Co na to szeroko pojęty Świat. No Świat ubolewa. Świat protestuje. Świat wyraża oburzenie. Ale ledwo wychyla nos zza płotu, żeby popatrzeć co to tam się właściwie wyrabia. Żaden nie przeskoczy przez siatkę, żeby przynajmniej warknąć na Rosjan. Zresztą czy oni cokolwiek by sobie z tego zrobili? Nie sądzę.
A biedni Ukraińcy ogłaszają stan wojenny u siebie, bo cóż innego im wypada zrobić... Żeby zachować resztki honoru. I prawdopodobnie na tym się skończy. Ba, dobrze by było żeby na tym się skończyło. I dla Ukraińców i dla reszty Placu Zabaw. Bo jak nie, to ... to stracą nie tylko te parę okrętów. A kumple z Placu z całą pewnością nie staną w ich obronie. Odwrócą tylko głowy i pogwizdując pod nosem oddalą się pośpiesznie, udając, że nic nie widzieli. Nie trzeba być fachowcem od stosunków międzynarodowych, żeby taki rozwój sytuacji przyjąć za równie prawdopodobny, jak to, że Kaczyński nigdy nie przytuli Tuska.
I tak będziemy sobie obserwować bezkarność Niedźwiedzia ze wschodu. Zrobi co zechce. A my będziemy po cichu się zastanawiać, kiedy dojrzy coś atrakcyjnego nieco bardziej na zachód niż Ukraina. Będziemy się mądrzyć, stroszyć piórka, wierzyć w niezmienność naszej sytuacji geopolitycznej, a gdzieś tam pod skórą drżeć o własne granice. 
Nie podoba mi się to, oj! nie podoba.

Pogodynka.
Szaro, buro i ponuro. 4 st.C, jakaś mżawka. Już wolałbym, żeby sypnęło śniegiem i zmroziło cały ten syf dokoła.

niedziela, 25 listopada 2018

Nie-Sztuczna Inteligencja

- Karol! Co tu jest tak mokro! - bo cała łazienka zalana do wysokości 1 m n.p.podłogi.
- (zdziwiona mina)
- Kto tu tak nachlapał?!
- To nie ja...
- Co, może Wiktoria tak nachlapała?
- Tak. I jeszcze pomoczyła mi pidżamę.
- Cooo... ? Nie widziałem jej, żeby tu przychodziła.
- Bo tu zrobił się taki portal - wskazanie na przestrzeń między rurkami kaloryfera - i ona tędy przyszła. A potem wszystko zamoczyła... Piżamę też.

Czy to było mądre tłumaczenie? Nie. Ale gdyby w którymś momencie Młodego nie poniosło, to być może zasiałby ziarenko niepewności i redystrybuował część potencjalne winy. Natomiast reakcja na podbramkową sytuację świadczy o inteligencji. Czy skubany będzie kiedyś mądry, tego nie wiem. Ale rzutkości i inteligencji nikt mu nie odbierze.
Czasami jestem przerażony tym co Młody funduje mi (nam) na co dzień. Jego pomysłowość nie zna granic - i to nie jest żaden slogan. Nie przytoczę tu przykładów, bo jeszcze mi kto kuratora podeśle. Co więcej, od zamysłu do realizacji wystarczy chwila. Nie ma szans na powstrzymanie go w działaniu, gdy pod małą czaszką zaświta pomysł. Chodzi zwłaszcza o kaskaderskie wyczyny. Nie pomaga ostrzegawczy okrzyk i tygrysi skok z zamiarem powstrzymania go. On wtedy wyciąga się, jak długi, robi salto nade mną, i ląduje w wykroku, jak ninja. I to z grymasem zwycięstwa na małej mordce. A ja nie zdążę wypuścić z płuc wstrzymanego oddechu. Znowu mu się udało. 
Inna sprawa to inteligencja techniczna. Ja w jego wieku co najwyżej klocki układałem. Natomiast Młody czasami tak mnie zaskakuje, że autentycznie, bez żadnej ojcowskiej subiektywnej dumy, nie wierzę w to, co widzę. O poruszaniu się we współczesnej technologii, to już nawet nie ma co wspominać. Oczywiste i mało odkrywcze, że nasze dzieci już się rodzą ze zdolnościami, które nam nierzadko z trudem przychodzą.
Inteligencja językowa. I znowu jakoś nie pasuje to co słyszę, do tego co widzę. Skąd takie słownictwo? Skąd taka kreatywność w argumentacji, łatwość wypowiedzi? 104 cm w kapeluszu, a słownictwo, że boki zrywać. Być może zbyt wiele pozwalamy mu na buszowanie w internecie... Z drugiej strony, z całą pewnością wynosi z netu umiejętności, których my, rodzice, byśmy mu nie zafundowali; przynajmniej już teraz, bo za smarkaty przecież. Może wypada się skrzywić, na taką oto tezę, bo niepolityczna bardzo, ale... hmm... kto wie, kto wie. 😀

Inteligencja nie przekłada się w prosty sposób na życiową mądrość. Pozostaje mi mieć nadzieję, wierzyć, że będzie jakieś siedemdziesiąt cztery razy bardziej mądry, od swojego starego. Czego jemu i sobie życzę.

Pogodynka.
Weekend cieplejszy, niż początek tygodnia. Wczoraj było nawet 8-9 st.C, choć ponuro i szaro. Dzisiaj nawet słońce wyjrzało na chwilę zza chmur. Wykresy pogodowe jednak nie pozostawiają złudzeń - będzie coraz zimniej.

sobota, 24 listopada 2018

Dzieci

Dzieci to samo dobro. Twierdzenie, bo trudno mówić tu o tezie, kiedy tak oczywistym w świadomości społecznym jest takie zestawienie tych słów, niepodważalne, nie podlegające dyskusji, dogmatyczne wręcz. Niby tak. Ja, jak zwykle próbuję drążyć skałę, jakby nie była twarda.
Tak, dzieci to szczęście, to dobro. Ale czy aby na pewno "samo"? Pomijając poprawność polityczną i narażając się na ostracyzm i gniew oburzenia otoczenia, powiem, że otóż nie "samo". Dzieci to substancja, że się tak wyrażę, wieloskładnikowa. Tyle że składniki nadające wielowymiarowości są tak dobrze zmieszane z "dobrem", że trudno je wyselekcjonować do drużyny "złych". Ta drużyna nierzadko wygrywa sparingi z "dobrem". Nawet jeśli mecze są rozgrywane jako nieoficjalne, a ich wyniki nie trafiają do oficjalnych statystyk.
Dzieci są kochane. Tak. Ale bardzo szybko można się "odkochać"- przynajmniej na chwilę. Potrzeba odpowiedniego osobnika i sprzyjających okoliczności, żeby "samo dobro" doprowadziło do wojny, ba, do nierównej wojny. To tak, jakby walczyć z przeciwnikiem uzbrojonym po zęby i nieprzebierającym w środkach, kiedy ty masz związane za plecami ręce. Czasami tak właśnie się czuję, kiedy moje Dobro najmłodsze postanawia toczyć ze mną bitwę. Jakie tam postanawia?! Przecież jeszcze za młody na racjonalne kroki. On działa pod wpływem instynktu. Jest, jak zwierzak, któremu intuicja podpowiada, że powinien walczyć o swoje, bo... bo tak trzeba. To instynkt przetrwania, zwiększanie sobie miejsca w gnieździe. Darwin się kłania. 
Sprawa się komplikuje w przypadku chowania się w jednym kojcu dwóch szczeniaków. Jestem wtedy skłonny przyjąć linię wychowawczą opartą na wierzeniach darwinowskich. Niech się szczeniaki gryzą, szarpią, duszą, włażą sobie na głowę, wyrywają włosy, szczypią, rozbijają sobie łby, upuszczają krwi -  niech wygra silniejszy. Nie lepszy, tylko silniejszy. Jeśli słaby mimo to przeżyje, to wyrośnie na kawał zakapiora, co na pewno mu nie zaszkodzi w życiu. Dobra w sobie się przy tym nie pozbędą, nie wyparuje z nich. Bo jakoś jednak wierzę, że ludzie z natury są dobrzy. Przy okazji, ja będę mniej narażony na ciosy, które przecież bez jęknięcia trzeba przyjmować na klatę. Ja rodzić, ja człowiek, jestem skazany na bycie dobrym w stosunku do swego potomstwa. I szczycę się taką "przypadłością", jakby powyższe twierdzenie nie uderzało w melodramatyczny patos. I jakby to nie było zbyt wyraźnie widoczne z perspektywy obserwatora.
Może jestem naiwny, ale zawsze jako pierwszą stawiam tezę, że ludzie błądzą, czy to z  niewiedzy, czy z głupoty, a nie perfidnie chcą robić źle. Nie inaczej jest w stosunku do niedorośniętych jeszcze osobników. Mój problem polega w tym przypadku na tym, że nie przeczytałem dostatecznie uważnie instrukcji obsługi dzieci. Mając świadomość istoty problemu, tym bardziej mi dolega niemoc, która mnie ogarnia w momencie problemów wychowawczych. Mówi się, że z wiekiem człowiek mądrzeje, dojrzewa. Niestety tak. Niestety, bo w przypadku w miarę późnego ojcostwa (w moim odczuciu), zbyt wiele wiem o życiu, żeby poddać się instynktowi. Kiedy byłem młodszy, wiele z problemów nie rejestrowałem, a więc dla mnie ich nie było. Teraz, dodając do tego moje zmęczenie, zużycie, brak cierpliwości, problemy wychowawcze momentami urastają do wysokości egipskich piramid. 
Niewątpliwie mam problem. 
Ze sobą.

piątek, 23 listopada 2018

Jubileusz z Szipą i Śmiatkiem

Niejako przy okazji jubileuszu, bardzo zacnego, okrągłego, bo 666 wpisu do bloga, pozwoliłem sobie pomyszkować po zarośniętych pajęczynami grubymi, zakątkach bloga dawno nie klikanych. I oto znalazłem cuś, co wywołało na mych licach postarzałych, rumieniec dziewiczy niemalże. 😊Ach, co to były za czasy! Lat temu 6 nazad poczyniłem takie oto opowiadanie, za które swego czasu nawet nagrodę zebrałem (Agnieszka - pamiętasz? ). Teraz napisałbym to trochę inaczej; może mniej błędów przestankowych bym popełnił; może bardziej przyłożyłbym się do poprawności gwarowego słownictwa, składni. Ale i tak - takie jakie jest - wywołuje fajne wspomnienia. 
Kto nie czytał dawniej, temu polecam więc "Przypadki Szipy i Śmiatka", w wersji oryginalnej, z roku 2012.

próbka:
"Po głównej ulicy, po stalowych glajzach, larmując wściekle przemknęła bana. Kole kościoła, pod wielkim starym dębem, stała stara mordownia "U Ericha". Kożden wiedzioł, że to miejsce nie dla bab. Kufle latały tam nie rzadziej niż muchy wokół starego odrapanego żyrandola zwisającego z brudnej powały. Życie społeczno-kulturalne tej dzielnicy kwitło właśnie pod auspicjami tego kultowego miejsca, które nie mniejszą czcią było darzone, niż nieopodal stojący kościół z wysoką wieżą. A stary dąb, który rozłożystymi swymi konarami opasał mordownię, korzeniami swymi sięgając czasów pradawnych, z najgłębszych pokładów historii czerpał siłę i energię czarowną, którą jak wielkim parasolem przed złem chronił gości Ericha. Szepty listowia, jak modlitwy, witały i otuchą napawały każdego, kto wstępował w knajpiane progi. Takie to było miejsce."

... a całość tutaj: http://ravkoszpomojemu.blogspot.com/p/przypadki-szipy-i-smiatka.html

Wiśnióweczka Pani Marii

Zakichany, zasmarkany, z łzawiącym jednym okiem i ze stadem stepujących mrówek w lewej dziurce nosa ... ale szczęśliwy. Piątek! Piąteczek! Piątunio!!! A dzisiejszy dobry humor sponsoruje wiśnióweczka Pani Marii! 
Weekend czas zacząć.
Dobra, dobra, weekend weekendem, ale ten zdradliwie rozwinął transparent: "Człowieku! Lecz się!". Się będę. A właściwie, się będziemy. Najlepsza z Żon wychodzi z wirażu na prostą, Młody ocierając się o bandę driftuje od dłuższego czasu, ja natomiast wchodzę w zakręt i właśnie czuję, jak tracę przyczepność na tylnej osi. Staję się zdecydowanie nadsterowny, dupą mi zarzuca, co podkręca obroty i adrenalinę. Na razie wyje silnik, jednak jeśli nie pozbędę się tego kataru, to zacznę wyć JA! 😡

To był pokręcony tydzień. Jeśliby go zrelacjonować dzień po dniu, to ni cholery nic by z tego nie wyszło. Od samego początku wszystko było jakieś ... pokręcone. 😉 Powiedziałbym, że miotałem się od poniedziałku do piątku, raz krok w przód, raz dwa do tyłu, żeby za chwilę uskoczyć w bok i przywalić w płot. Dobrze, że to już koniec. A przynajmniej taką mam nadzieję.

(uhm... wiśnióweczka Pani Marii zaiste smakowita jest...)

Trzeba by wywiesić pranie. Jako Mąż bez mała idealny, ledwo przekroczywszy próg domu, zanim jeszcze umoczyłem sznupę w misce ze strawą, nastawiłem pranie. Zrzucając całotygodniowy pył z jeansami mymi roboczymi, poczułem jak co tydzień nieodparta chęć oczyszczenia. Taki urok pracy w bogatej atmosferze. 😀 A tylko detergenty (i wiśnióweczka Pani Marii) są w stanie przygotować mnie na godne przeżycie końca tygodnia. Rytualna ablucja i katharsis duszy, to zestaw obowiązkowy zestawu restartowego.

Pogoda nie rozpieszcza. Cały tydzień iście listopadowa. Dzisiaj szaro i ponuro, od poziomu asfaltu, po same niebiosa. Chmury w komitywie z mgłą i (pewnie) smogiem szczelnie wypełniły wsio dokoła. Brak jakiegokolwiek cieniowania tej popielatej chmurnej papki ociekającej śmierdzącą wilgocią. Tyle, że nie pada. Tyle, że nie wieje. Tyle, że nieco cieplej, niż w ostatnich dniach, bo jakieś 6 st.C popołudniową porą. Co do słońca, to w TVP podawali, że wyjechało na urlop do Bułgarii. Ale czy można wierzyć publicznej telewizji...?

P.S.: O-ho! To 666 wpis w moim blogu. Czy to aby nie jest ciut niepokojące, hę... ? 😈

środa, 21 listopada 2018

Wstyd, to za mało

Bo u mnie, psze pana, z polityką jest trochę, tak jak z Bogiem i koronkową bielizną - wsio traktuję bardzo prywatnie i nie na pokaz. Koronkowej bielizny co prawda nie noszę, z wiarą się nie afiszuję, ale poglądy polityczne jakieś jednak mam. Tyle, że się z ani jednym, ani drugim, nie obnoszę. Tym bardziej unikam wdawania się w religijne spory i polityczną napierdalankę. Czasami jednak człowiek musi, inaczej się udusi - o!

Trochę tak dzisiaj się poczułem, jak William Wallace, kiedy Robert the Bruce go w końcu zdradził. Mina Mela Gibsona w "Braveheart" właśnie z tej sceny, pasuje mi najlepiej żeby oddać to niedowierzanie i żal, jakie przyniosła dzisiejsza lektura na temat pierwszego w tej kadencji posiedzenia sejmiku śląskiego. Zanim więc znikną pod kurzem internetów wszelakie pisma o hańbie, jaką okrył się "bohater" tego wydarzenia, pozwolę sobie kilka słów dla potomności i własnej pamięci naskrobać, a raczej naklepać na tej oto klawiaturze (która, jak wiadomo bez 'c' i 'v' funkcjonuje).
Przytoczę tu oto przykładowy link, który temat przybliża od strony dziennikarskiej, choć tekst naznaczony uczuciami znacznie: 

"Wojtek, za co sprzedałeś swoją twarz?! Nie ma pieniędzy, które ci ją zwrócą" (http://www.tvn24.pl)

Ale po kolei. Niejaki Wojciech Kałuża, absolwent wydziału prawa i administracji UW, wiceprezydent Żor, od lat związany z polityką, z nieukrywanym mocno antypisowskim nastawieniem, dzisiaj dokonał rejterady z Koalicji Obywatelskiej, na której plecach został radnym sejmiku śląskiego. Zrobił to w iście hollywoodzkim stylu. To byłby majstersztyk kinematografii. Takiego efektownego politycznego wbicia sztyletu między łopatki swoich kolegów (i wyborców!) nie zafundował chyba jeszcze nikt, jak Polska długa i szeroka. Chodziło o jeden głos, aby przejąć władzę w sejmiku. Przy 22 głosach PiS i 23 głosach Koalicji KO, SLD i PSL, sprawa większości była niby przesądzona. Ale nie, nie, nie! Znalazł się bowiem jeden taki, który sprzedał się i przeskoczył przez płot, albo raczej przelazł przezeń, które to określenie właściwiej sytuację opisuje. I utonął w objęciach swych nowych towarzyszy. I tak oto wpadliśmy w niechlubny zbiór województw gdzie tzw "dobra zmiana" będzie sobie poczynać ku chwale prezesa, bo przecież nie śląskiej ojczyzny. Wiadomo przecież, że my, jako "ukryta opcja niemiecka", głęboko w sercu prezesa nie siedzimy. Chyba, że jako zadra, czy inny kolec jadowity.
Jak to się stało? Dlaczego tak się stało? Ba, ile to kosztowało? Co za to (na początek stołek wicemarszałka)? 
Nie wyciągając na wierzch brudów osobistych naszego antybohatera, pozostanie jednak fakt, że (nieważne za ile) sprzedał się bez honoru i najmniejszego poczucia przyzwoitości. To, że głosowało na niego 25 tys ludzi, to że zdradził swoich kolegów, to że zmieszał z błotem idee, to jedno. Mnie nurtuje natomiast to, że nie ma na niego bata. Fakt, przy następnych urnach, pewnie zostanie rozliczony, bo nie wierzę żeby ktokolwiek zaufał mu drugi raz - nawet jego nowi pobratymcy przecież TAKIEMU nie zaufają. To, że był to krok w jedną stronę i spalonych mostów już nie odbuduje, to nic. Brakuje instytucji i rozwiązań prawnych, które takie kupczenie głosami by ukróciło. Nie ma rozwiązań, które by umożliwiły ukaranie takiego oszustwa. I w tej chwili nieważne są polityczne preferencje, bo pewnie z każdej strony może się przydarzyć takie bezideowe indywiduum, które za kasę lub stołek, zrobią wszystko. Korupcyjny precedens, z którym mamy do czynienia, może przecież być zarzewiem podobnych praktyk w przyszłości. I to nie wiadomo na jaką skalę. I to nie tylko na poziomie samorządów, ale i w polityce krajowej! A co, jeśli o poselskie stołki zawalczy cała grupa trojańskich koni? Do czego nas to doprowadzi???
Jestem zdruzgotany...
I przepraszam za te moje dzisiejsze politykowanie.

wtorek, 20 listopada 2018

Dzień kiedy słońce nie wstało

Powiedzieć, że dzisiaj szybko dzień kładł się spać, to jak nie powiedzieć nic. Zaczęło się bowiem ściemniać zanim jeszcze na dobre się rozjaśniło. Niebo pod całunem grubej szarości sapało z własnej niemocy. Czerń nocy jest przy tym wybawieniem.
Dzień z gatunku gorszych. Taki, że gdy ktoś się zbliża, ty już się jeżysz. Takie dzień, kiedy nawet racuchy smażysz z nienawiścią w sercu (choć można je było ukochać). Dzień, kiedy lepiej byłoby się już położyć spać, zamiast ciągnąć dalej te godziny utytłane marazmem.
Poza tym choróbsko. Już nie wspomnę Młodego, którego niedomaganie utrzymuje się na poziomie constans, co z jednej strony dobre, a z drugiej rodzi wątpliwości i podskórny niepokój. Najlepsza z Żon też od minionego weekendu nie wygląda zdrowo - że tak delikatnie to określę. Ja, no cóż, każdego ranka budzę się i zanim przełknę noc, to zastanawiam się czy jest ok, czy może jednak nie do końca. Pierworodna trzyma się najlepiej - ale pewnie w tym właśnie momencie obudziłem licho, które już chichocze złośliwie, że oto one mi (nam) pokaże, co ma z zanadrzu.
Zimno. Dużo byłem dzisiaj na tym cholernym zimnie. Ubrany po uszy, ale i tak wymarzłem nieziemsko. Policzki, po powrocie do ciepłego domu, czułem, jakbym wrócił z tęgiego mrozu, a przecież zaledwie 0 st.C. Dzisiejszy wiatr i wilgoć w powietrzu sprawiały, że odczuwalna temperatura była subiektywnie niższa. W radio podawali, że niby -5 st.C, ale ja zawsze się zastanawiam, na jakiej podstawie wyciągają takie wnioski? Jakby nie było, mi było jeszcze zimniej.

niedziela, 18 listopada 2018

Bajka dla synka

Jakie czasy, taka bajka...

"... część 3. Doktor Konik Morski spławił - w końcu pod wodą się to dzieje - ostatniego klienta. Powolny Pan Żółw jeszcze pokonywał ostanie schody, gdy on już szybko zamykał drzwi. Postanowił dzisiaj szybciej zamknąć gabinet, usłyszał bowiem jakieś dziwne dźwięki dobiegające z góry. Z góry, to znaczy z powierzchni. Popłynął więc czym prędzej ku górze.Wystawił głowę nad powierzchnię. Niedaleko była wyspa. Taka zwyczajna; palmy, piasek na plaży i te sprawy.  Na plaży przy stoliku siedzieli: Słoń, Żyrafa i Zebra. Wziął lornetkę, ale niewiele zobaczył, bo woda mu ją zalewała. Popłynął więc szybciutko w stronę wyspy. Wylazł na piasek i na swojej jednej nóżce doskakał do stolika. 
- Cześć - rzucił Słoń znad kart, które trzymał długa trąbą.
- No cześć. Gracie?
- Gramy. Zagrasz z nami?
- Nie, no jak, przecież bym wyschnął na tym słońcu.
- Eeee tam, wskakuj do mojej szklani z wodą, to nie wyschniesz.
No i zagrali. I kto wygrał? ...  No oczywiście Konik Morski. Słoń, mimo, że taki duży popłakał się i uciekł. Żyrafa wstała od stolika i poszła do pracy. A Zebra do szkoły - bo była najmłodsza. Konik wyskoczył ze szklanki i poskakał z powrotem do wody.
Gdy przypłynął do domu, to był już całkiem bardzo głodny. Otwiera lodówkę, a tam dwie puszki piwa i nic do jedzenia. No to trzeba do marketu po jakieś jedzenie pojechać - tfu! Jakie pojechać? Przecież to pod wodą się dzieje, no nie? Popłynął więc. Podjeżdża (znowu to samo!), to znaczy podpływa, łapie za klamkę, a tu market zamknięty. No tak! Przecież dzisiaj niehandlowa niedziela. No ładnie! Całe szczęście, że tuż obok była "Żabka", więc jednak zrobił zakupy.
Nie chciało mu się jeszcze wracać do domu, więc popłynął do Rekina. (nie, nie on go nie zje, nie martw się. Ten rekin to jego przyjacielem był, a przyjaciół się nie zjada).
- Cześć Rekin!
- No cześć.
- Co robisz?
- Nic - odpowiedział Rekin grzebiąc sobie w zębach wykałaczką.
- Robimy coś?
- Nie. Nie chce mi się.
No to Konik Morski usiadł na ławce obok Rekina. I tak sobie siedzieli i patrzyli na przepływające obok ryby. Płynęły w lewo, płynęły w prawo; zawracały i płynęły potem w lewo, a później jeszcze w prawo. Dwie żółte chyba się nawet pogoniły. A trzy czerwone to się nawet pobiły trochę.
Tymczasem zaczęło się robić ciemno. (Tak Karol. Bo, jak słońce zachodzi za horyzont, to pod wodą też robi się ciemno). A jak robi się ciemno, to robi się trochę niebezpiecznie. Trzeba wtedy uważać na inne rekiny, te złe, na barakudy i groźne ośmiornice. Wszyscy chowają się wtedy do swoich domków, do ukwiałów, do jaskiń podwodnych, do norek.
Zapadła noc..."

- A kiedy czwarta część? 
- Śpij, jutro będzie czwarta.
- A będzie sto milionowa?
- Taaaaak. Będzie. Teraz śpij. Dobranoc.
- Dobranoc tatusiu.

Moje bajki zawsze są zupełnie "od czapy"; pełna improwizacja. 😀

Pogodynka.
Noc z piątku na sobotę z przymrozkiem. Jeszcze sobotni poranek, mimo że śłoneczny, długo trzymał 0 st.C. W najcieplejszym momencie dnia może ze 2 st.C. Dzisiaj 3 st.C. Teraz zaledwie 1 st.C i tak jakby nieśmiało prószy śnieg...


czwartek, 15 listopada 2018

Po drugiej stronie lustra

Okazało się, że nie warto było zaglądać za lustro. Za listopadowe lustro. Po właściwej stronie dotąd odbijało samo dobro, od srebrnej strony jest gorzej. Jeno kurz, pajęczyny i bród. Albo raczej chmury, deszcz, i dołujący słupek rtęci. Listopad pokazał swe drugie oblicze, to prawdziwe.
Zrobiło się chłodno. Ostatni fajny dzień, to miniony wtorek. Wracałem do domu przy akompaniamencie słońca i 16 st.C. Za nami jednak już dwa dni chmur i przelotnego nocnego deszczu. Termometr też już się nie wysila na poprawianie humoru. Jest zaledwie 9-10 st.C w najcieplejszym momencie dnia. Prognozy są nieubłagane i pokazują tylko równię pochyłą. Na przyszły tydzień można się już spodziewać przymrozków wśród nocnej ciszy i pierwszych opadów śniegu.
Z bieganiem na razie koniec. Bo i pogoda, bo i jakoś podziębiony nieco jestem - leczę się imbirem, o dziwo skutecznie ... tak mi się wydaje. Rower chyba na dobre już w odstawkę. Trochę żałuję, że nie wykorzystałem minionego weekendu i wolnego poniedziałku, na pokręcenie się trochę po okolicy. W każdym bądź razie zakupiony celowo i optymistycznie Oshee ma termin przydatności do maja przyszłego roku, więc się nie zepsuje.

Tymczasem we wszechświecie i okolicy.
- Dzisiaj nasi dzielni kopacze przegrali 0:1 z Czechami. To trzecia porażka z rzędu. Ponoć ta ka seria  była ostatnio w 2013 roku.
- Paliwo nadal nieprzyzwoicie drogie. Na BP w Gliwicach ON po 5,29 PLN/L.

niedziela, 11 listopada 2018

11 Listopada

100 lat po odzyskaniu niepodległości. W Warszawie Marsz Niepodległości. Biało-czerwony. Morze flag. I to dobrze. Kibolskie race - to już gorzej; jakąkolwiek by dopisywać interpretację. W tym roku, przynajmniej w oficjalnym przekazie, nie widać burd, bijatyki, brunatnych haseł. Taka dobra cenzura, czy rzeczywiście spokojnie? Niby wszystko gra, a jednak na twarzach uczestników na próżno szukać radości, takiej zwykłej wesołości, po prostu święta. Nie wiem, jak to interpretować. Gdybym spadł z kosmosu, bez wiedzy czemu służy to zgromadzenie, równie dobrze mógłbym przypuszczać, że stało się coś złego. Taki klimat. Tak odbieram przekaz, jaki serwuje mi TV. 
Jestem najzwyczajniej w świecie zły, że to święto posłużyło za doskonałą okazję do jeszcze większego napierdalania się politycznych obozów. I jest mi normalnie przykro, że ci popaprańcy - z jednej i drugiej strony - nie mieli na tyle godności, aby setną rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę, świętować wspólnie. Jestem wściekły na polityczną opozycję, że oddała marsz PiSowi, że strzelili focha i nie poszli. Zamiast tego starali się zrobić kontrmarsze gdzieś indziej. Po co? I tak cały świat zapamięta"oficjalne" obchody. Jakie by nie były, to bez opozycji. A trzeba tylko było mieć jaja i nie odpuszczać, nie dać się podpuścić, pokazać że się jest, że mimo retoryki rządzącej opcji, też się jest "za Polską". I nieważne, że prezydent nawet nie przywitał Tuska, więc na 100% nie wspomniałby o pomniejszych graczach. Swoją drogą, to Duda przerósł samego siebie w upolitycznieniu tego święta i wypełnianiu małostkowej fobii Kaczyńskiego. Przecież to nie Tusk przybył, tylko Przewodniczący Rady Europejskiej !!! Oficjel EU, a nie przeciwnik Kaczyńskiego! Co za frajerstwo! Można Tuska nie znosić - bo trudno go lubić, fakt - ale takiej smarkaterii, to się nie spodziewałem. Taki wstyd... Po przełączeniu kanału w telewizorze na inny, nie publiczny, widać już też obraz marszu zupełnie inny, niż ten który serwowała TVP. Z "brunatnym" nalotem, z transparentami, za które w innych krajach poszłoby się siedzieć. Ten obraz niestety też pójdzie w świat. 
Może więc i dobrze jednak było świętować w zaciszu domu, z dala od tego wszystkiego...? Odcinając się od jednych i drugich, dla których ten kraj to tylko kawał mięcha do rozszarpania. Ech... Ja czuję się zupełnie wyalienowany. Nic tylko rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady - czasami ten frazes wydaje się coś znaczyć, nie tylko ładnie brzmieć.

Miałem tutaj o polityce nie pisać. Ale czasami się nie da. Nawet w taki dzień, który z natury powinien być zupełnie polityki pozbawiony. Powinien być święty ... jak to święto. Dlaczego nie potrafimy na wesoło czcić najważniejszego narodowego święta? Przywołać wystarczy amerykanów, którzy chyba są najlepszym przykładem, jak świętować taki dzień. I nawet nie lubiąc jankesów, tego im odebrać nie można.

Pogodynka.
Do południa słonecznie, po południu zaczęło się chmurzyć. Temperatura 12-13 st.C. Bez opadów. Wczoraj było pięknie słonecznie, błękit nieba, temperatura 14 st.C.

czwartek, 8 listopada 2018

Święto Kacowe

Inaczej nieco. Bo w domu. No może nie w domu, ale nie w pracy. No może nie w pracy, ale zajęty inaczej. W  każdym bądź razie na pewno nie leżąc dupą do góry.
Jak to mówi ONnPR, z samego rana trzeba było "załatwić sprawy". Nie przypuszczał tylko, że to załatwianie zakończy się jego wizytą u pani doktor. Nie żeby reagował na pobyt w przychodni jakoś źle, ale jednak "mamy sprawy" pewnie i tak przyjemniejsze niż odstanie kolejki do lekarza. Przynajmniej dla taty, który na widok kolejki zrobił pięknego potrójnego axla z dorodnym rittbergerem z lądowaniem w kierunku drzwi wyjściowych. Gdyby nie Najlepsza z Żon, i jej stanowczy wzrok zdolny powstrzymać tsunami, to dalsze leczenie Młodego Kaszlaka odbywałoby się wciąć bez stetoskopowego osłuchania co w klacie piszczy. A tak odstawszy swoje, albo raczej cudze, Kaszlak został osłuchany, posłuchany, ostukany i bez jakiejkolwiek odkrywczej diagnozy wysłany do dalszej rekonwalescencji w domowych pieleszach. Służba zdrowia - level standard.
Taki czwartek wyrwany z kontekstu nieźle zaburza egzystencję. Niby człowiek już może świeży lód nastawiać w zamrażalniku, a tu jeszcze jutro roboczy piątek. W perspektywie jednak niespodziewany długi weekend listopadowy się kroi. Wygląda jednak na to, że prezydent Najjaśniejszej, karnie i bez szemrania, podpisze ustawę o wolnym dniu po święcie Niepodległości. Jako, że w tym roku 11-ty listopada wypada w niedzielę, to reżim trzymający lejce Najjaśniejszej, postanowił ustanowić jednorazowe Święto Kacowe, w celu umożliwienia wytrzeźwienia narodu po niedzielnej świątecznej libacji niepodległościowej. W końcu setna rocznica nie trafia się co kadencję, więc zalać pały należy dokumentnie i skutecznie - zgodnie z linią ideową partii. Tak że intencje rządu są, jak najbardziej jasne i prawe. Zwłaszcza w odniesieniu do samych siebie, bo już maluczcy to niezbyt pałają radością na ten niespodziewany podarek. Szczególnie ci, którym wolny poniedziałek narobi niezłego ambarasu w życie zawodowym i osobistym. No ja tam osobiście płakał nie będę, bo żadna wizyta u lekarza mi nie przepadnie, zabiegu w szpitalu też nie zaplanowałem, sprawy w sądzie mi nie odwołają, żaden urzędowy zawity termin nie goni mnie swym rygorem wielkim, przegląd samochodu też już załatwiony, a hutniczego wielkiego pieca też wygaszać nie muszę. Dopiero we wtorek będę się nieco wku***, że uciekło "mi" jakieś dwie i pół setki roboczogodzin z planu produkcji na ten miesiąc. Ale co tam, ważne że nam posłowie wytrzeźwieją po weekendowym melanżu. Chociaż przy ich pracowitości, to pewnie i tak by w poniedziałek do roboty nie przypełzli. Co, jak co, ale wygodę popasania z państwowego koryta, to potrafią sobie zapewnić. Gwoli ciekawostki wypada przytoczyć ich pomysł na pracowitość w roku 2019. Otóż darmozjady cholerne planują obradować średnio ... 3 razy w miesiącu!

Pogodynka.
Dzisiaj słonecznie - czyli normalnie. 😀 Nie jest już tak ciepło, bo temperatura spada do 14-15 st.C, ale nadal jest bardzo przyjemnie.

środa, 7 listopada 2018

Zwarcie

Jak pie****, to bezpieczniki latały po całym pokoju, a jeden nawet do kuchni doleciał. Zwarcie na głównej magistrali. Wszędzie migają pomarańczowe światła, w głowę się wwierca modulowane wycie syren, w nosie świdruje swąd spalonej izolacji. Moduł bezpieczeństwa został odcięty.
Taki dzień. Mam wrażenie, że jakby banda kiboli Legii otoczyła mnie na Łazienkowskiej, to nie byłbym bardziej osaczony, jak przez tych Dwoje. Dwa drapieżniki, które atakują stadnie. Są zdolni. Na wszelakie sposoby. Zupełnie różne. Ona, swą bezrefleksyjną postawą do wszystkiego. Swym olewaniem, niechlujstwem i brakiem nawet śladowego poczucia obowiązku. A wszystko doprawione brakiem szacunku na poziomie mistrzowskim. A On inaczej. W Jego przypadku siłą rażenia jest nieposkromiona energia, ruchliwość, brak wyciszenia choć na kwadrans. Do tego magiczne "zaraz", lub etniczne, genetycznie uwarunkowane w tym stadku, zwykłe nieposłuszeństwo. Mieszanka tych dwóch toksyn jest, jak broń masowego rażenia. Jak najbardziej skuteczna trucizna, na którą nie ma antidotum.
A może jest?
Tak się zastanawiam, czy aby nie zasięgnąć rady farmaceuty. Może jest jakaś skuteczna chemia na mą przypadłość. Taka bez recepty. Na razie. Albowiem nie jestem jeszcze dość zdesperowany, aby udać się do specjalisty po jakieś lepsze cukierki.😀
Wygląda na to, że raz na jakiś czas musi być taki dzień, kiedy wywala bezpieczniki. Ale wcale mi się to nie podoba. Wcale, a wcale... Jednak dobrze, że są. Jakkolwiek to bolesne doznanie, to lepiej żeby para poszła w gwizdek, niż miałbym paść na serce, albo dostać jakiegoś wylewu. Starzeję się. Zdecydowanie tak. A to sprawia, że coraz częściej mam zwarcie. 

Pogodynka.
Chłodny poranek. W dzień temperatura 18-19 st.C, przy akompaniamencie słońca na błękitnym niebie.

wtorek, 6 listopada 2018

Ku pamięci

Naprawdę ku pamięci.
Gdyby kiedyś  - nie daj Boże! - nastała jakaś mała era lodowcowa, to za wiele, wiele lat, pokażę moim wnukom te zdjęcia. I one nie uwierzą. "Dziadek! Ale jak to?!". A ja im powiem, że tak to. Że były takie czasy, kiedy dziadek jeszcze poruszał się sprawnie na swych nogach, kiedy to w listopadzie temperatura w ciągu dnia oscylowała wokół 20 st.C. Tak, tak było. Świeciło słońce na błękitnym niebie, było ciepło i miło. Można było popylać w krótkim rękawku i galotkach, na przekór kalendarzowi.
Oczywiście, żeby do tego zdarzenia doszło, to za te ileś lat muszę być i ja, i internet. O ile ja mam zamiar jeszcze pociągnąć ten wóz na tyle długo, żeby wnuki zobaczyć, to co internetu, to wcale nie jestem pewien czy przetrwa. Ta moja kuriozalna obawa wcale nie jest taka abstrakcyjna. Ile było rzeczy na tym łez padole, które miały być wieczne, hę? No kurde, gdzie są kasety VHS, co? Albo walkmany? Albo III rzesza od tego gościa z wąsikiem a'la Chaplin? Tak też i z netem być może, że wymyślą coś inkszego, ze wszech miar "bardziej".
No i jeszcze jedna sprawa. Moje ukochane dzierlatki muszą obdarzyć mnie wnukami. A kto wie, czy po doświadczeniu z samym sobą, zdecydują się na potomstwo. To wszak krok mega hardcorowy.
Pobiegałem sobie dzisiaj. To wymagało wdrożenia pewnej strategii przetrwania. No bo mimo że mamy wiosenno-letnie temperatury, to dzień jednak zupełnie już szybko kładzie się spać. Dlatego, aby uniknąć "vacatio legis" po spożyciu obiadu i tym samym biegania po cimoku, zabrałem sprytnie do pracy posiłek regeneracyjne, który to wtrąciłem tuż przed drogą powrotną do domu. Tym samym, gdy tylko zajechałem do domku, wzułem trampki i obcisłe galotki i dawaj! w trasę. Taki byłem chytry! Taki byłem sprytny! Taki ze mnie strateg znamienity! Pojedzony, bez kolki i ciężkiego brzucha, w słoneczku, łykając muszki (w listopadzie ?!), pobiegłem sobie na moje asfaltowe ścieżyny. Ha! Ponad 11 km. Ostatnie w tym roku ...? Kurcze, oby nie. 😎 Tyle, że potargał mi się dzisiaj mój "pulares" na ramię, na telefon. A wiadomo, że bieganie bez Endomondo się nie liczy. 😉

Pogodynka.
Po weekendowych zawirowaniach z pogodą, wróciła jedynie słuszna opcja na ten listopad. I wczoraj i dzisiaj jest pięknie, słonecznie, ciepło. Dzisiaj nad  ranem było 10 st.C w Zabrzu i 3 st.C w Kuźni Raciborskiej. Popołudniową porą, wszędzie było już 19-20 st.C. Czyli dokładnie tak przyjemnie, jak wczoraj.

Tymczasem we wszechświecie i okolicy.
- w niedzielę, w II turze wyborów, na kolejne 5 lat zabrzanie zafundowali sobie kontynuację prezydentury carycy Małgorzaty Mańki Szulik. No cóż...
- ON na BP i stacji z muszelką w Gliwicach, po 5,29 PLN/L. A ponoć ceny ropy najniższe od 4 miesięcy. To o co kur*a chodzi???

niedziela, 4 listopada 2018

Tępa Propaganda vs Infantylna Reklama

Dla kronikarskiego porządku zacznę od pogody. Krótko i zwięźle:
- 1.11 - 20 st.C i słońce
- 2.11 - 20 st.C i słońce
- 3.11 - 10 st.C, ponuro, wilgotno, trochę deszczu z nisko zawieszonych chmur.
- 4.11 - do południa 12 st.C, pochmurno, wieje.
Listopad pokazał wczoraj swe prawdziwe oblicze. Ale coś tam jeszcze magicy meteo wieszczą o powrocie ładnej pogody na zbliżający się tydzień.

Ale ja chciałem dzisiaj, gdzieś pomiędzy obieraniem ziemniaków, a zmywanie dnia wczorajszego, o czym innym nieco. Otóż ja i telewizor, to nienajlepsze zestawienie. Nie za bardzo do siebie pasujemy. Nie jest mi jednak oczywiście wynalazek zwany telewizją czymś obcym. Mam świadomość jego istnienia i to coś wiszące na ścianie od czasu do czasu błyska do mnie obrazem, rzadziej treścią. Niedzielny poranek jest takim momentem, gdy częściej potrafię skupić się na chwilę, podczas przeżuwaniu śniadaniowej kanapki, na "podglądaniu" telewizji, bo mówienie o "oglądaniu" byłoby sporym nadużyciem. Drugim takim momentem, gdy tracę cenne minuty życia na ekran TV, jest wieczór dnia powszedniego, gdy zdarzy mi się pamiętać o wysłuchaniu prognozy pogody. Cała reszta przypadków, gdy coś obejrzę, to nieplanowane, krótkie epizody, w tzw międzyczasie pomiędzy obowiązkami dnia codziennego. Do anegdoty urósł fakt mojej niemożliwości, wręcz nieudolności obejrzenia jednego całego programu z ramówki jakiejkolwiek stacji. O całym długometrażowym filmie nie wspomnę. Ale do rzeczy.
Nie wiem co mnie bardziej irytuje w telewizyjnej papce. Tzw publiczna telewizja, zwana niesłusznie narodową, a częściej reżimową w obecnej sytuacji politycznej, urosła do miana tuby propagandowej rządu naszej ukochanej RP. I chyba nikt tu już nie toczy wojen, ani nie próbuje przekonywać, że jest inaczej. Ani opozycja, a rządzący. Nawet ci drudzy machnęli już ręką, i tą ciszą zdają się mówić, że "no dobra, tak jest" i przestali robić dobrą minę do złej gry. Jest, jak jest. Wiadomo, że to co serwuje TVP należy traktować, jak jeden wielki bilbord wyborczy wymierzony w umacnianie wiary maluczkich w niezłomność i nieomylność jedynie słusznej partii i drogi, którą nas prowadzi do dobrobytu.
Natomiast jest (jeszcze jest) telewizja niezależna, obywatelska, masońsko-żydowska, proniemiecka, proeurpoejska, prywatna .... czy jak tam kto woli ją określać. W każdym bądź razie jeśli nie jest jawnie opozycyjna względem TVP, to pozbawiona programowego przekłamywania rzeczywistości, która nas otacza. Nie oznacza to, że jest ... fajna. O nie! Jest równie zepsuta, jak TVP, która przecież swą degeneracją trąci mniej lub bardziej, w zależności od opcji, do której w danej chwili należy. O ile bowiem w telewizji publicznej drażni tępa propaganda, to w telewizji prywatnej doprowadza mnie do szału infantylna reklama siebie i swych produkcji. Programowo wręcz nie trawię promocji filmów i seriali produkowanych pod auspicjami TVN. No nie mogę i już. Już u zarania wiem, że nie będę tego oglądał, jakby nie było obiektywnie dobre. Mam wrażenie, że TVN chce żebym uwierzył, że ten wywiad, czy ta rozmowa o "niezależnej" produkcji, gdzieś pomiędzy tematem o zdrowych sałatkach z ciecierzycą, a reklamą podpasek, jest obiektywnym studium nad tym czy innym filmem. Ta poza, to tworzenie otoczki rzetelnego dziennikarstwa w "telewizji śniadaniowej", jest wręcz żenująca. Czuję się, jak przedszkolak, któremu wmawiają, że jak dostanę pod choinkę kucyka pony, to będę najszczęśliwszy na świecie.
I nie wiem co jest gorsze. No bo partyjna propaganda, którą karmi nas ekran TVP, jest - dla średnio inteligentnego homo sapiens - pozbawiona przynajmniej próby wmawiania, że jest czym innym. Natomiast product placement, jak spływa ze stacji prywatnych, jest w tak "nieukrytej" formie serwowany, że nie trzeba nawet w napisach końcowych audycji, rzetelnie o tym informować.
Kurde! Gdzie jest pilot?!

piątek, 2 listopada 2018

Hello listopad!

Przyroda zwariowała! A mnie się to wariactwo znacznie podoba 😃 I wczoraj we Wszystkich Świętych, i dzisiaj w Dzień Zaduszny, z błękitnego nieboskłonu zerka słońce, a temperatura 20 st.C jest, jak wisienka na torcie. No brawo! Nawet jeśli to jest zwyrodniałym zboczeniem Matki Natury, to ja jestem w stanie zafundować jej wdzianko z lycry i pejcz, żeby dewiację swą pieściła.
Wczoraj przyszło nam poświecić na cmentarzach przy akompaniamencie aury, o której już wspomniałem. Toteż było nadzwyczaj miło i przyjemnie nie marznąć, ani nie moknąc, już o chowaniu się przed pizgającym wiatrem nie wspomnę. Nic takiego! Do tego proszony obiadek u teściowej, a potem kawa i ciacho u nas w gronie mniej więcej tradycyjnym. Na zakończenie dnia kropelki na trawienie i w kimono.

Dzisiaj wstałem z animuszem i planem w głowie ułożonym, jak spędzić ten wolny piątek. Budzik ustawiony na porę około świtania. Wybudzenie się, jakaś pizza z wczorajszego wieczora w roli szybkiego śniadania. Rower już napompowany, oshee o smaku czerwonej pomarańczy, telefony naładowane i jak tylko się rozwidniło na dobre, w drogę. Temperatura na start -  przyzwoite 15 st.C. Słońce, jak tylko wylazło zza horyzontu, szybko podgrzało świat do optymalnego ciepełka. Kierunek Gliwice - tak na początek.
Gliwice przywitały mnie niespotykaną ciszą i pustką. Miałem ominąć centrum i pognać dalej, ale nie mogłem sobie odmówić zajechania na rynek. Lata całe tam nie byłem. A jest pięknie. Rewelacyjnie wygląda odnowione stare miasto - jakkolwiek to brzmi.
Z Gliwic, kierując się rowerowymi drogowskazami, pojechałem do Żernicy. To był mój cel na dzisiaj. A konkretnie to XVII wieczny kościół pw. Michała Archanioła. Naoglądałem się w necie zdjęć i podjarany byłem bardzo na zwiedzenie tego drewnianego kościółka. Fajnie się jechało, więc szybko dotarłem na miejsce. Już z daleka widziałem, że było warto.
Na miejscu małe rozczarowanie. Fakt, budowla urokliwa. Tyle tylko, że wszystkie drzwi pozamykane na głucho. No nie! No tak to nie może się skończyć. Podjechałem więc do pobliskiej plebani z nadzieją, że ktoś mi jednak uchyli drzwi tej świątyni. Początek był obiecujący, bo gospodyni na farze zareagowała na moją prośbę niemalże "nie ma sprawy" ... tylko po księdza pójdzie. No i tu dostałem jednak prztyczka w nos. Wikary ani myślał wpuścić mnie do kościoła. Nawet na chwilę. Nie, bo nie! Przyjechać ... latem. Nie ma, jak bliźni. Nie wiem czym bardziej byłem rozczarowany - samym faktem, że nie zobaczę kościoła od środka, tych niesamowitych polichromii, czy tym facetem w koloratce. Dzwoniąc do drzwi naprawdę byłem przekonany, że nie będzie problemem otwarcie kościoła na 10 minut. Cóż ...
I to by było na tyle. Prawie, bo jeszcze z Gliwic pojechałem do Zabrza oddać zaległe skierowanie do przychodni.

Chyba już też czas na małe podsumowanie moich tegorocznych rowerowych wycieczek. Bo mimo to, że listopad raczy nas 20 st.C, to pewnie dzisiejsza przejażdżka była ostatnia w tym roku.
Przez ostatnie 4 miesiące,w 10 odsłonach; suchą szosą, szutrem, po błocie; w słońcu i deszczu; w zimnie i gorącu; z górki i pod górkę; przejechałem ok 650 km w ramach rowerowych wycieczek (wliczając lokalne przejażdżki, to w sumie 712 km od czerwca br). W euforii oddalania się i z radością powracania do domu. Zamki, pałace, parki, architektura sakralna, miejska i industrialna, a wszystko w przepięknych okolicznościach przyrody. Niespodziewanie wszystko to stało się dostępne na wyciągnięcie ręki - tylko wsiąść na rower i w drogę!
Naładowany mega dawką estetycznych doznań, już zacieram ręce - i nogi - na wiosenne wznowienie.

Tutaj zbiór zdjęć z tych wycieczek : https://photos.app.goo.gl/St5xHQFLtZuFwM8s8