Powiedzieć, że dzisiaj szybko dzień kładł się spać, to jak nie powiedzieć nic. Zaczęło się bowiem ściemniać zanim jeszcze na dobre się rozjaśniło. Niebo pod całunem grubej szarości sapało z własnej niemocy. Czerń nocy jest przy tym wybawieniem.
Dzień z gatunku gorszych. Taki, że gdy ktoś się zbliża, ty już się jeżysz. Takie dzień, kiedy nawet racuchy smażysz z nienawiścią w sercu (choć można je było ukochać). Dzień, kiedy lepiej byłoby się już położyć spać, zamiast ciągnąć dalej te godziny utytłane marazmem.
Poza tym choróbsko. Już nie wspomnę Młodego, którego niedomaganie utrzymuje się na poziomie constans, co z jednej strony dobre, a z drugiej rodzi wątpliwości i podskórny niepokój. Najlepsza z Żon też od minionego weekendu nie wygląda zdrowo - że tak delikatnie to określę. Ja, no cóż, każdego ranka budzę się i zanim przełknę noc, to zastanawiam się czy jest ok, czy może jednak nie do końca. Pierworodna trzyma się najlepiej - ale pewnie w tym właśnie momencie obudziłem licho, które już chichocze złośliwie, że oto one mi (nam) pokaże, co ma z zanadrzu.
Zimno. Dużo byłem dzisiaj na tym cholernym zimnie. Ubrany po uszy, ale i tak wymarzłem nieziemsko. Policzki, po powrocie do ciepłego domu, czułem, jakbym wrócił z tęgiego mrozu, a przecież zaledwie 0 st.C. Dzisiejszy wiatr i wilgoć w powietrzu sprawiały, że odczuwalna temperatura była subiektywnie niższa. W radio podawali, że niby -5 st.C, ale ja zawsze się zastanawiam, na jakiej podstawie wyciągają takie wnioski? Jakby nie było, mi było jeszcze zimniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz