Nawet rozgwieżdżone niebo nie naruszało tej aksamitnej czerni szumiących lasów, rozkołysanych ciepłymi powiewami południowego wiatru. Gdzieś ponad szczytami, z bardzo daleka docierały słabe blaski burzy, hen gdzieś tam walczącej ze spokojem nocy. Jednak żadne dźwięki do mnie nie dobiegały, jako potwierdzenie tych zmagań. W zenicie czyste niebo i spadające gwiazdy, które gdzieś w mej głowie kończyły swą przedziwną podróż z skierczeniem dopalając się gdzieś nad horyzontem.
Spokój. Boże! Ależ spokój ... Nie idę spać, bo jeśli zasnę, to w najpiękniejszym nawet śnie nie zaznam tej błogości chwili. Beztroskie nocne godziny odarte z pędu dnia. Nie do wyjęcia w realiach codziennych zmagań. Nie do wywalczenia. Takie chwile są darem od losu, które z głębokim szacunkiem należy przyjąć i bić dziękczynne pokłony. Nieśmiało, gdzieś głęboko w sercu kiełkuje nadzieja, że takie chwile nie są ostatnimi, ba, nawet należy samego siebie zapewnić, utwierdzić się w tym przekonaniu, że te dobre godziny i dni będą nie tylko od święta, lecz częściej, często, jeszcze częściej. Bo jeśli nie, to co ?
Tak sie już porobiło na tym świecie, że dobre chwile są jak cenny skarb wygrzebywany z brudnego mułu cuchnącego ścieku. Bez ubrudzenia sobie rąk, bez urobienia się po łokcie, nie ma co oczekiwać od losu prezentów dzień po dniu. Trzeba smakować, upajać się wyjątkowością chwili, jeśli jest nam dana. Trzeba celebrować normalność, która sama w sobie stała się wartoście nie do przecenienia. Co to się porobiło ... ?
Taki spokój. Taka noc ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz