Dzień ósmy - sobota, 14.07
Do południa raz słońce, raz błękit upstrzony bitą śmietaną chmur. Ciepło, prawie bezwietrznie.
Od południa ciepło, ale już pochmurnie na większą skalę, z podwójną kulminacją w postaci rzęsistego deszczu. Pod wieczór rozpogodziło się ponownie, ale za to wiało dosyć dotkliwie.
Ogólnie rzecz biorąc - nie było źle. W "urlopowej skali bałtyckiej" nie można powiedzieć, że dzień pogodowo nie do zaakceptowania. Jest git!
Plażowanie uskuteczniliśmy, a jakże! A że późno zaczęliśmy, to też było to plażowanie w hardcorowym wydaniu. Pierwszy deszcz przesiedzieliśmy w plażowym namiocie za co Bozia nas wynagrodziła okresem wielce sympatycznej aury, którą wykorzystaliśmy z Witką do cna: piłka do siatki (nowa), mega zamek z piasku (nowa różowa łopata - stara fioletowa się złamała), frisby. Podobnie poczyniły całe zastępy podobnych nam hardcorowców z "ręcznika obok", którzy także twardo trwali na plażowym posterunku. To z takich ludzi tworzy się oddziały specjalne. Dopiero druga ulewa zmyła nas z plaży fundując nam przy okazji darmowe pranie ciuchów na własnych ciałach. Reszta popołudnia przy kartach i kościach - jakaś nowa świecka tradycja, czy cuś ?
Wieczorem krótki spacer na plażę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz