Słabości.
Wczoraj kawalątek ciasta. Dzisiaj też. Oj, niedobrze.
Trzeba wziąć się w garść ... raz jeszcze. Dzisiejsze menu dosyć pokręcone. Rano wspomniany kawałek ciasta (!); potem na obiad zupa brokułowa (ryzykowna jej wersja, bo mało pod dietę szykowana), w trakcie dnia czarna kawa, herbata; na kolację marynowane śledzie, trzy plasterki chudej szynki z kozim serem (ciut tłusty); przed chwilą szklaneczka maślanki. Niezły misz-masz kulinarny :)) Mimo tak mało konkretnego pożywionka, czuję się jakoś mimo to ... przeżarty. Pewnie to wyrzuty sumienia po tym ciastku :))
Dobiega końca trzeci tydzień "dietowania". Następne ważenie planuję na niedzielny poranek. Jakoś nie spodziewam się rewelacji. Ale już jestem na takim etapie, żeby planować zakończenie tej sesji. Myślę, że może jeszcze ze dwa tygodnie i pomalutku wysiadam z tego "tramwaju zwanego pożądaniem " ... utraty kilogramów ... , a właściwie zredukowania napuszonego "mięśnia piwnego". No ciekawe, jaki wynik pokaże waga. Jeśli pokazałaby dwa kg mniej niż ostatnio, to będę bardzo kontent. Pozostałoby wtedy tylko dopieszczenie efektu i ugranie ewentualnego bonusa, bez napinania się na konkretny wynik. Odpuściłem ambitne plany - fakt, przyznaję. Trochę mi nawet wstyd przed samym sobą. Ale tylko trochę. Jak by nie było - o daszym dietowaniu decyzja w niedzielę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz