FOTOGRAFIA

FOTOGRAFIA
" Mój magiczny FOTO świat" - Zapraszam do oglądania świata subiektywnym okiem mojego obiektywu ...

środa, 31 lipca 2013

Pobudzenie dnia i Sea Park

Wstałem. To już był sukces. Na plaży fantastycznie, dosłownie na parę minut zanim wylazło zza widnokręgu. Lekki wiaterek, właściwie mocna bryza od morza raczej; dziwnie ciepło (niepotrzebnie wbiłem się w dresowe spodnie i zamknięte buty - paskudne uczucie po tylu dniach zupełnego odzieżowo-obuwniczego luzu). Niewiele ludzi mi podobnych wyszło na spotkanie dnia. Nawet mało "zombich", ale to nie dziwne, bo przecież nie weekend. Zabrałem ze sobą mojego d90 i pożyczonego Zenita 12XP. O ile Nikoś to przedłużenie mojej ręki, to od Zenita się już baaardzo odzwyczaiłem. Jak to szybko człowiek przechodzi na drugą stronę ;)
Utargowałem niewiele. Za mało, żebym choć odrobinę zrekompensował sobie wczesne wstawanie. Ale jednego nie żałuję - tego nastroju chwili, kiedy słońce niemalże przy akompaniamencie dźwięków, jakiegoś domniemanego syczenia, czy trzasku wyskakuje ponad horyzont. A przecież oprócz szumu morza nie słychać zupełnie nic. Ta cisza jest ujmująca.

Pogoda na początek dnia była genialna. Ale już przed 9:00 niebo zaczęły przysłaniać chmury ... niestety. Znowu dupa z wyjścia na plażę (jak się okazało na plaży byliśmy jeszcze, ale dopiero na koniec dnia - było extra, ale krótko i bez opalania oczywiście). Zamiast tego pojechaliśmy do Sarbska do Sea Parku, gdzie spędziliśmy czas na oglądaniu kotików (takie małe uchatki) i szarych fok, a także na zwiedzaniu małego muzeum marynistycznego (bardzo fajne), rewelacyjnego "oceanarium prehistorycznego" (świetne podana porcja futurystycznych stworów z wykorzystaniem efektów 3D - brawo za pomysł i wykonanie!), pokazu 5D w mini-kinie (beznadzieja); oraz zwiedzaniu ładnie urządzonego terenu parku (parki miniatur latarni morskich, figury stworzeń morskich w skali 1:1 itp). Z pogodą sobie jakoś radziliśmy - na przemian deszcz i parasole, a już po chwili słońce. Warto było pojechać.

Po powrocie jednak plaża :) Nie długo, ale jednak - ku uciesze Tuśki ... i  mojej oczywiście też. Po plaży kolacja w pizzerii :)) Jak już grzeszyć, to do końca. 

I tak minął nam ten dzień.

Hmm ... O pogodzie nieco. Nie będę naciągął wyniku. Za temperaturę (2), za chmury i deszcz (1), za wiatr jednak mocny (1). Bonusa brak. Suma 4 pkt.

wtorek, 30 lipca 2013

Kulturalny wymiar plaży

Się jednak na plaże wykulaliśmy. Zaraz po spóźnionym obiadku "Pod dębami" spakowaliśmy zestaw mini, czyli niezbędnik taki, i pognaliśmy w piach. Nie można było zaprzepaścić tego słońca, które łaskawie jednak wylazło na nieboskłon. Fajnie przygrzewało, mimo że wiatr chciał łby pourywać - zachodni, wiadomo ;). 
Obóz rozbiliśmy, a że blisko już raczej było wieczora, to zamiast w fale, zanurzyliśmy się w lekturę. O ile dla Najlepszej z Żon to nie dziwota, to dla mnie to tegoroczne rozdziewiczenie w temacie. Do tej pory zbyt zajęty byłem plażingiem w pełnym tego słowa znaczeniu :)). Toteż dzisiejszy kulturalny wymiar cieszenia się słońcem był dla mnie novum zupełnym, ale owocnym, bo dokończyłem książkę. Tak oto leżąc pod błękitnym nieboskłonem i wystawiając pyski do słońca spędziliśmy popołudniowo-wieczorne godzinki. 
I jak tu taki dzień podliczyć ? Przez pół dnia masakra i jedynie żenujące oblicze pogody. Druga część wielce sympatyczna, wręcz miła sercu i ciału. Nawet ten dojmujący wiatr, tak dokuczający przez cały dzień, pod koniec przestał męczyć. Będę surowy wystawiając ocenę: temperatura - dzienna średnia jednak zbyt niska (1); zachmurzenie - dobra, niech będzie (2); wiatr - mimo wszystko zimny i mocny przez większość dnia (1); bonus - gdybym się w morzu kąpał, to bym dał za mega fale, ale się nie kąpałem więc ... (0). W sumie tylko 4 pkt. No! I żeby mi taki wynik był ostatni raz ! ;) A tak na poważnie, to wygląda na to że scenariusz pogody "pół na pół" niestety już chyba nas nie opuści ... Boleję nad tym, bo chciałbym chociaż raz jeszcze się podsmażyć solidnie :))
Jutro pomykam na wschód słońca. Budzik nastawiony na 4:20. Byłoby karygodnym niedochowaniem rytuału, gdybym odpuścił ten ceremoniał witania złotego cielca. Może przy okazji jakie foty poczynię ... A z tym problem jest latoś. Powiem tak - klęska urodzaju, jeśli chodzi o pogodę w chwili gdy słońce idzie spać. No jest po prostu tak, że dotychczas wszystkie zachody słońca są zupełnie bez jaj, na czystym niebie, bez gry chmur, bez gry cieni, kształtów i całego tego spektaklu, który na czystym niebie słońce nie mam szans wyczarować. Jest po prostu nudno, jak cholera. Pozostały mi trzy wieczory nadziei, że jednak coś fajowego upoluję. A na razie szykuję się na o wiele bardziej surowy spektakl wschodzącego słońca - to zupełnie inna kategoria wzrokowych doznań.

Zimno, szaro, wieje ...

Za oknem chmury przewalają się nad głową, niemalże czochrając sosnowe czupryny. Wieje paskudnie. Tak ogólnie to jest do dupy dzisiaj. Spaliśmy długo, ale to na nic się zdało, bo nie przespaliśmy tej ponurej aury. Wszystko zgodnie z przewidywaniami, ale to nastroju nie poprawia. Szczególnie, że potwierdziły się moje przypuszczenia, że wczorajsze popołudnie w Dębkach było plażowe i ludziska korzystali ze słońca, gdy my mokliśmy w Helu. Zaczynam się robić nerwowy gdy drugi dzień z rzędu ktoś mi słońce wyłącza.
No to co dzisiaj ? Hmm ... ciężkie pytanie. Na razie robię kawę i będę dziarsko mierzył się z balkonową rzeczywistością robiąc dobrą minę nad kubkiem gorącego naparu i końcówką książki. Potem może ukulamy jakiś handmade obiadek. Potem ... potem to już nie wiem. Trzeba by dupska wyciągnąć "na miasto". Mam jednak dziwne przeczucie, że dziewczyny nie będą podzielać mojego optymizmu i staną okoniem wobec propozycji. No cóż, zobaczymy. Póki co trza mi wystawić przemoczone wczoraj zandale na balkon - może wiatr je przewieje.

Kiedyś byłem piękny i młody

Kiedyś byłem piękny (oczywiście w granicach rozsądku) i młody (tu krygował się nie będę - byłem i już). Oczywiście, że młody już nie będę (nie żebym się staro czuł - co to, to nie) czasu nie zawrócę. Czy będę piękny ? Ekhm, no raczej nie mam na to szans :)) Nawet zakładając, że bardzo bym chciał, a nie mówię, że chciałbym, ba, ni cholery się nie przykładam, aby być ;). 
Ale po co ja o tym, tak w ogóle, hę ? No bo jest tak, że wakacje, słońce, plaża itd. i aparat zawsze pod ręką. No to: "Kochanie, zrobisz mi fotę ?" - to takie zagranie, niby od niechcenia, że "mi nie zależy", ale w sumie to fajne zdjęcie bym chciał. No to pstryk!, i jeszcze jeden pstryk!, no może jeszcze jeden ... pstryk! Dawaj, zobaczymy! Kurde, a co to za morda jakaś? It's me ? No way ... ! ;)))) 
Każdy ma o sobie jakieś wyobrażenie, każdy widzi siebie w lustrze ... jakoś. Ale te cholerne lustro ni cholery obiektywne nie jest. Kiedy już jednak oglądamy fotografię, która potrafi być - jeśli tylko fotograf tego zachce - nad wyraz obiektywna, bo nie podszyta dźwiękiem ani ruchem, ani nie podkolorowana subiektywnym widzeniem modela, to prawda często rozmija się z naszymi oczekiwaniami. Można więc prężyć się, napinać, wciągać piwne brzuszysko i ustawiać lepszym profilem, a i tak namalowany światłem obraz pokaże coś zupełnie innego. 
I tutaj pojawia się światełko w tunelu: artysta. Artysta w swoim fachu. Nie mówię o fachowcu od komputerowej, programowej obróbki obrazu, ale o artyście fotografiku. Tylko on może - nie pozwalając na fałszowanie rzeczywistości - tak pokazać człowieka, żeby uwydatnić to co w nim piękne, ukryć co nieatrakcyjne, pokazać to co wyróżnia modela z tłumu, to co sprawi, że publiczność na pewno zachwyci się poddaną osądowi pracą. Takim artystą - przykładając właściwą miarę - chciałem być. Ale zatrzymałem się na fotografowaniu robali :)). Chylę natomiast czoło przed tymi, którzy materię zgłębili i opanowali.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Jak niosą wieści, podobno upał panuje ...

Najpierw lało pół dnia; burza jakaś, potem standardowy deszcz. Potem, jak się już wypogodziło, to zamieniliśmy słoneczne Dębki, na wycieczkę do Helu. 
Pierziński Hel ! Cycek półwyspu przywitał nas całą serią burz, które nie mogły się odczepić od tego zapomnianego przez Boga miejsca na Ziemi. Toż to miejsce jakieś przeklęte jest ! Jak nas tam nie zleje, jak nie wytargają wichry, to np. nie odbędzie się koncert - skaranie boskie z tym miejscem. Tak jest zawsze, od lat. Chyba w końcu na dobre obraziłem się na tą wiochę - już tam nie pojadę; przynajmniej ... do następnego razu ;) A wygląda na to, że w Dębkach popołudnie i wieczór były za to prima sort. Zresztą "miałem telefon z Polski", że ponoć fala upałów zalała nasz piękny kraj.
Poza tym wypoczywam przednie. Śmiało mogę stwierdzić, że jak nigdy dotąd. Mam poczucie, że wykorzystuję każdy dzień, każdą godzinę, żeby ładować akumulatory. Czuję się świetnie. Przyjmuję nawet do siebie przytyk, że oto wreszcie wyluzowałem - coś w tym jest. 

P.S.
Ocena pogody.
Trudno ocenić, bo dwa miejsca, dwie aure im towarzyszące. Ale potraktuję temat bardzo osobiście:
temperatura  -  2  -  w miarę ciepło ... ale co z tego
niebo            -  1  -  za deszcze w Dębkach; za burzowy spektakl w Helu
wiatr             -  3  -  w sumie trudno się przyczepić, poza porywami podczas burzy, to było cicho
bonus           -  0  -  a niby za co ?
RAZEM : 6 pkt

niedziela, 28 lipca 2013

Jak cytrynę

Wycisnąć dzień jak cytrynę. Wyssać z niego wszystkie soki, wszystko co najlepsze. 

Mieliśmy dzisiaj wszystko. Począwszy od gnicia w betach do południa. Potem plaża - jak była, taka była, ale ... była. Na koniec, przy akompaniamencie słońca, a później ciepłego wieczora, zakończenie dnia na fajnym koncercie oraz przy bajecznych drinkach w Jastrzębiej Górze. 

Czego więcej chcieć ? Tak spędzać dzień to ja mogę zawsze :))

Poniżej oczekiwań

To nie było plażowanie na miarę naszych możliwości. Niepełne trzy godzinki, bo pogoda mało zachęcająca. Niesamowita duchota. Słońca nie ma, a ze mnie leje się pot. Rankiem niebo pomruczało w burzowe tony, przez 30 sekund polał deszcz; potem zrobiło się wietrznie, ale słonecznie. Gorąco. Zanim dotarliśmy na piach, pogoda znowu zmieniła swoje oblicze. Niebo zaciągnęło się chmurami; nadal było gorąco i duszno. Kiedy schodziliśmy z plaży spadło siedem i pół kropli deszczu. I tyle. 
Ocena niedzielnej pogody to: temperatura (3!); zachmurzenie (1); średnio za wiatr (2); bonusu za wrażenia artystyczne nie przyznaję. W sumie więc zaledwie 6 pkt.
Ale to nie koniec dnia. W planie nie było plaży na dzisiaj, lecz wycieczka do Jastrzębiej Góry. Postanowienie wypełnimy ... jeśli niebo nie zwali się na ziemię :)

sobota, 27 lipca 2013

Na północy bez zmian

Wybrzeże godnie wpisało się w ogólnopolski gorący lipcowy weekend. I tutaj było dzisiaj gorąco i słonecznie. Na tyle, że ni mniej, ni więcej, ale się dzisiaj (!), po paru dniach plażowania, spiękłem nieco. Ale mam na to wytłumaczenie. Dzisiaj wiatr uśpił mą czujność i przeoczyłem ten gorąc lejący się z nieba.
Pogoda elegancka: full błękit, słońce (3); bardzo ciepło (3); woda odpowiednia dla kąpieli bez bólu (+1) ;); jedynie wiatr dzisiaj powiewał dość znacznie, ale od wschodu, więc ciepły (2). W sumie więc ładne 9 pkt mamy.
Na plaży, jak to na plaży :)) Całkiem fajowo, że się tak wyrażę. Choć odnoszę wrażenie, że Tuśce się już ... nudzi (!). Może to i nieprawdopodobne, ale dzisiaj już nie wiedziała co z sobą zrobić. Może to dlatego, że fale nijakie takie, a piach taki, jak zawsze ;) Mi, w każdym bądź razie, niczego więcej do szczęścia na plaży nie trzeba. A jak jeszcze mam różową łopatę, to już w ogóle bajka :)) Co do tej łopaty, to nawet Najlepsza z Żon dzisiaj udzielała się w kształtowaniu piaskowej materii - niebywałe ! :))
Jest weekend, więc w Dębkach dzisiaj jakby mały najazd Hunów z okolicznych miejscowości. Na deptaku w takie dni robi się tłum, jak w Zakopcu. Samochody tłoczą się w swoistym mini-korku i co poniektórym kierowcom puszczają nerwy, jak w jakim city wielkiego miasta. Ale nieprzebrane tłumy człapiące wzdłuż i w poprzek, z lodami, goframi, frytkami, ani myślą ustąpić pola rozjuszonym stalowym bestiom :))) Tak to już jest.

Mamy w pokoju lodóweczkę. To postęp względem lat ubiegłych. Nie ma niby o czym wspominać, ale jest jeden szczegół warty podkreślenia. Otóż nie wiem czy konstruktor tego ustrojstwa był aż takim geniuszem, czy może wyszło to przypadkiem, ale gabaryty zamrażalnika są idealne do szybkiego schłodzenia 4 puszek piwka (akurat!) przed wyjściem na plażę :)) Oczywiście jest równie sprawny w mrożeniu lodu do whisky na wieczorne rozmyślania o dniu minionym. Tak sobie właśnie siedzimy nad szklaneczkami z duralexu i przegryzamy wędzonym karmazynem (uwędzony dosłownie przed chwilą w wędzarni nieopodal) . Zaiste połączenie smaków niebotyczne.

Mamy tydzień za sobą, a ja wciąż nie mam żadnego sunsetu sfotografowanego. To się dopiero nazywa rozprężenie i upadek obyczajów :)). Nawet nam się nie chce wyleźć wieczorem na plażę :) O tyle to sprawa istotna, że zbieram pieczołowicie materiał na foto-książkę, a zachody słońca, czy inne "artystyczne" landszafty są nieodzowne do wymalowanie teł pod moje fotograficzne wypociny. Już nawet nie wspomnę, że nie mam jeszcze niczego (!) co nawet wstępnie mogłoby być okładką. 
Jak już tak o fotografię zahaczyłem, to myśl taka i dzisiejsza, i niedzisiejsza mi się tłucze po łbie, gdy widzę na co drugim ramieniu dyndający niezgorszy sprzęt do zatrzymywania czasu w obrazie. I pewnie się powtórzę, i pewnie nie będę wcale oryginalny w swych przemyśleniach, gdy powiem, że boli mnie to, jak upadł status sztuki fotografii, która sztuką do niedawna wielką była. Jeszcze parę lat temu, gdy era cyfrowych lustrzanek, dla przeciętnego Kowalskiego dopiero raczkowała, fotografia była "czymś", budziła szacunek. A teraz ? W sumie, jaka to różnica, czy aparat fotograficzny, czy smartfon z aparatem ... ? Bleee ... No niesmak jest. Zrozumie to ten, kto pamięta czasy fotografii przez duże "F".

piątek, 26 lipca 2013

Trójmiastowy rajd i plażing extremalny

Wczorajszy poranek przywitał nas niebem, jakby ktoś na gładko zaciągnął szpachlowym gipsem. Dopiero koło południa na niebie zaczęła się robić jako taka mozaika chmur, dająca nadzieję na polepszenie pogody. Ocena jej jednak wypadła mało pociągająco: ciepło, ale bez przesady (2); zachmurzenie (1), bezwietrznie (3), bonusa brak. Wyszło zaledwie 6 pkt, co i tak nie miało znaczenia bo postanowiliśmy pojechać do Gdańska i Sopotu na małą wycieczkę.
Gdańsk. Dawno nie byłem, to też po latach popadłem po raz kolejny w zachwyt. Mówiąc Gdańsk, mam oczywiście na myśli Starówkę z przyległościami. Prawdziwie europejskie miasto, otwarte na ludzi, na każdym kroku daje poczucie, że nie jesteś w nędznej pipiduwie gdzieś hen za górami i lasami. Mnóstwo ludzi (co akurat mnie osobiście nie cieszy - bo jak tu porządne foty strzelać w takim tłoku ;) ...) mówiących we wszystkich możliwych językach. Nie tylko dolatuje do uszu przaśny angielski, czy niemiecki, ale też słuchać rozmowy w językach, których umiejscowienia na mapie świata bym się określić nie poważył. 
No pięknie jest. Starówka jak malowana, gotyk świątyń którego chce się dotykać, chłonąć ducha historii siedzącego w kamieniu i klinkierze, kolorowe kamienice i nawet te wszędobylskie stragany z "byle czym". Kulminacją wizyty w Gdańsku była wspinaczka na wieżę Bazyliki Mariackiej, która nie tylko Tuśce dała w kość ;) Pokonanie czterystu schodów było jednak warte panoramy, jaką można było oglądać z samej góry. 
Wszystko powyższe, status miasta na mapie Polski i Europy, pozwala oczywiście na dyktowanie cen niemiłosiernych za wsio co turyście wcisnąć można - takie prawo :)) Fakt, że kręciliśmy się tylko po ścisłej Starówce, więc ceny też specjalne na pewno, ale jest droga, oj jest. Poszliśmy do tanio wyglądającego (ale na Długiej jednak) baru "Neptun", aby zjeść obiad. Pojedliśmy, nawet, ale ... nie polecam ;) 
Innym ciekawym "kulinarnie" miejscem była manufaktura produkująca na oczach widowni cukierki. Ale cukierki to mało powiedziane, to raczej cukrowe cudeńka wychodzące spod rąk młodych chłopaków, którzy kulają te małe dzieła sztuki. Potem poczęstunek i oczywiście zakupy. I ta swoista "fabryka cukierków" wpisuje się elegancko w ten trend "sprzedaży zadowolenia" za cenę nieprzystającą do wartości produktu. Ale cóż, to w końcu wakacje ! :)) 
Sopot ustrzeliliśmy w drodze powrotnej, już mocno wieczorową porą. Ale to nie przeszkodziło zobaczyć to i owo, z Molem i Mariną w roli głównej. Na każdym kroku widać, że miasto dobrze się ma i potrafi czerpać korzyści ze swojego położenia i tego co może zaoferować. Czysto, porządnie, ładnie, i ekstremalnie drogo ;)) No ale to w końcu Sopot. Ale dla Tuśki najważniejsze było to, że na sopockiej plaży można zbierać muszelki :)) Trudno było ją oderwać od tego. 
Zanim wyjechaliśmy w drogę powrotną zdążyło się już ściemnić i Grand Hotel, Sheraton i coś taj jeszcze wielkiego obok malowniczo rozświetliły się podkreślając koloryt tego miejsca.

Dzisiaj w planie było plażowanie. Od samego rana pogoda zapraszała do wyjścia z wyra. Pogoda mega: gorąco (w cieniu parawanu 26 st.C), pełny błękit, słońce i bezwietrznie. Bonus za wodę w morzu, która okazałą się fantastyczna. Ale gdy dotarliśmy na plażę i zobaczyłem, że na morzu cisza, zero fal, to miałem przeczucie, że woda będzie zimna - dotąd tak bywało przy takim stanie morza. Ale się miło rozczarowałem. Muszę więc dać całe 10 pkt za dzisiejszą pogodę.
Powiem tylko tyle - zeszliśmy z plaży po 18:00 :)) Niech to będzie komentarzem w temacie "jak było".

środa, 24 lipca 2013

Tata i różowa łopata

Yes ! Po jednodniowej przerwie wróciliśmy do plażingu. A nie zapowiadało się na to po wczesnoporannym przeglądzie stanu pogody. Było dosyć szaro, że się tak wyrażę. Ale koniec końców, po późnym śniadaniu, zebraliśmy się jednak na plażę.
I tu rodzi się dylemat. Jak tu ocenić dzisiejszą plażową pogodę? Gdybym miał się ograniczyć tylko do tych godzin na plaży, to od rozbicia obozu, aż do zejścia na spóźniony obiad, pogoda była full wypas - czysty błękit i słońce baaardzo przygrzewające. Ale biorąc pod uwagę to, że poranek był nieciekawy, a wieczór jednak też bez słońca, więc uczciwie ocenię jakość nieba na "2". Co do temperatury, to też nie będę szaleć - będzie mocna "2". Co do wiatru, no to z lubością stwierdzam, że uczciwie jest ocenić na pełną "3" - prawie nie wiało. Bonusa tym razem nie dam, bo nie wykorzystaliśmy morza, fajnej wody i fal - po prostu idąc na plażę nie zakładaliśmy opcji kąpielowej. Było, nie było, wychodzi w sumie 7 pkt.
Co do tytułowej rymowanki, to różowa łopata była mi dzisiaj druhem. Na pytanie: "po jaka cholerę kopiesz tą dziurę?", odpowiedź tylko jedna: "bo chcę" :))) Głupi taki przewaliłem ową różową łopatą jakieś dwie tony piachu, tylko po to aby w wykopany dół wstawić leżak ku uciesze Tuśki ... i swoim :)). To taka plażowa aktywność na miarę możliwości dnia dzisiejszego.

Odkryłem dzisiaj dróżdżówkę doskonałą. Tak, tak, nie inaczej. Pełna słodyczy i kruchości, ze świeżymi jagodami i posypką, kwintesencja cukierniczej maestrii. Powiem szczerze - nie jadłem chyba tak dobrego drożdżowego wypieku. Po prostu cudo!
Jeśli już o smakach, to zapuściliśmy sie dzisiaj znowu do naszej ulubionej (chyba) smażalni. Nie raz się na nią obrażaliśmy, ale zawsze jednak tam wracamy. Drugi raz już podczas tegorocznego pobytu zamówiliśmy sobie "Pod dębami" grillowanego halibuta z przyległościami. I drugi raz z rzędu była to uczta dla podniebienia. Pychota. Nie wnikam jak robiony, ale wynik rewelacyjny. 

Tak oto minął kolejny dzień - nie jak "co dzień". Wszak to nasz private paradise ...

wtorek, 23 lipca 2013

Pauza

Może za wcześnie na wyrokowanie, może nie chwali się, nie ocenia dnia przed zachodem słońca, ale jedno jest pewne - dzisiaj plażowania, opalania nie będzie. Może to i dobrze, bo skórze przyda się wytchnienie.
Za oknem od samego rana pochmurno na niebie. Nie zmieniają faktu te nieliczne placki błękitu tu i ówdzie, ani chwilowe błyski słońca. Ale jest ciepło, bo 24 st.C termometr pokazuje. Studzi atmosferę mocny wiatr, na tyle skutecznie, że zaskoczeniem był dla mnie odczyt rzeczywistej skali ciepłoty tego dnia. Powiem szczerze, jest mi znacznie lepiej, jak już wiem, że obiektywnie rzecz ujmując, jest ciepło :)) Ocena pogody, na potencjalną porę początku plażowania, jest jednak surowa: 2+1+2+0 = 5 pkt; bez bonusa, bo na razie trudno go wyartykułować.
Lenistwo dzisiaj nas czeka. Prognozy pogody na popołudnie są bardziej optymistyczne, więc pewnie się wykulamy z pokoju na plażę, żeby posiedzieć, żeby piłkę pokopać, piwka się napić ... itp. Ale na razie i dziewczyny i ja słodko sobie gnijemy trawiąc nieodległe w historii spożyte śniadanko. Tymczasem może poprzeglądam dotychczasowy utarg fotograficzny.

Jeszcze jedno - czy można wyłączyć telefony ? Hmm ... Kusi, oj kusi ...

poniedziałek, 22 lipca 2013

Pełna dycha i obóz na medal

Pogoda na pełne 10 pkt.:
- temperatura w cieniu parawanu 26 st.C, a rozłożyliśmy się dzisiaj w "pierwszym rzędzie", o 2 metry od wody (3),
- słońce max na błękitnym niebie (3),
- wiatr prawie na zero (3),
- woda extra, a fale rewelacyjne (bonus - dodatkowy 1 pkt)

Ale się dzisiaj pięknie okopaliśmy ! Nasz grajdołek urządziliśmy dosłownie o krok od wylewających się fal. Na tyle blisko, że musiałem dodatkowo okopać nas od strony wody, aby ta nie wlała nam się przypadkiem wraz z jakąś bardziej rozochoconą falą. A te były dzisiaj mega fajowe. Grzywacze tak wysokie i silne, że nie tylko Tuśkę zakrywały i przewracały, ale i mnie potrafiły wytrącić z równowagi. Zabawy co niemiara. Woda równie przyjemna, jak wczoraj, to też Tuśka dzisiaj wymoczyła dupsko za wsze czasy.
Popołudniową, a właściwie podwieczorną, porą mały spacerek po deptaku. Obowiązkowe wczasowe przystanki to księgarnie z "tanią książką". To dębkowy rytuał. Nadganiamy czytanie prawdziwych, papierowych książek. Kolejne przystanki to straganu z pierdołami - ku uciesze Najmłodszej. A na koniec instytucja z niezdrowym żarciem, dla zaspokojenia już zachcianek wszystkich - tym razem "Grube żarcie u Grubego" gdzie dużo i ... niezbyt smacznie, niestety; nie polecam.
Wieczorne leniuchowanie. To książka, to nowe My Little Pony (Rarity i Rainbow Dash), to Blogger ;)) - dla każdego coś miłego. Już raczej dzisiaj się nigdzie nie wybieramy; nawet na zachód słońca nie poszliśmy bo chyba już nikogo nie podnieca, nawet mnie. Upajamy się odrzucaniem urlopowych konwenansów - kto powiedział, że jest mus oglądania sunsetu będąc nad morzem ?
Przybywa zdjęć. Tutaj lecimy w temacie na całego. Jak na razie strzelamy seriami z tele wymierzonego w Tuśkę zmagającą się z falami - piękne ujęcia, z których trudno będzie wybrać te topowe do fotoksiążki, którą na pewno będę składał po wakacjach.
Przybywa też opalenizny. Korzystamy z słońca. Ciut podpieczeni, ale w miarę przyzwoitości - smarujemy się mazidłami, żeby nie zrobić sobie ała :)) 
 

niedziela, 21 lipca 2013

Skala radości z urlopu

Na poczet własnego uporządkowania radości z urlopowania ustalam oto skalę oceny pogody. Punktacja od 1 do 10 pkt, a w szczegółach będzie to tak:
a) kategoria TEMPERATURA
- 3  -  tzw. "patelnia", czyli gorąco tak, jak lubię :)
- 2  -  cieplutko, pot z czoła nie spływa, ale kożucha nie trzeba ;)
- 1  -  temperatura powszechnie uznawana za nieprzyzwoitą dla okresu urlopowania się.
b) kategoria SŁOŃCE
- 3  -  bezchmurnie, błękit nieba na maxa
- 2  -  jakieś tam obłoczki na niebie dające wytchnienie od słonecznego miziania
- 1  -  zbyt dużo chmur, żeby się cieszyć ... o deszczu nie wspomnę
c) kategoria WIATR
- 3  -  raj, czyli wiatru "niet"
- 2  -  wieje, jak zwykle, ale wianiem ciepłym
- 1  -  wieje wiatrem przenikliwym, tzn standardowym
d) kategoria BONUS
- 1  - dodatkowy pkt za "wrażenia artystyczne"

Pierwszy dzień plażowania wyceniam następująco: 3+3+2+1=9 pkt
Uzasadnienie:  Temperaturka marzenie; słońca bez liku; wiało ciepłem nawet na plaży; a bonus za wodę, która nie wykręca kości i stawów :))

sobota, 20 lipca 2013

Polskie drogi do raju

Co najważniejsze - jestem w raju :) Słońce na maxa, pokoik jeszcze ładniejszy niż dotychczas, z plaży piachu nikt nie zajumał, a woda w Bałtyku nadzwyczaj w dobrej relacji temperaturowej z powietrzem. Reasumując: "oprócz błękitnego nieba, nic mi więcej nie potrzeba". Jechalim długo, ale dojechalim.
A jak już o "jechaniu" ;)
Kurde blade! - że tak dyplomatycznie zaklnę. Z roku na rok podróż z południa na północ, nad nasz modry prapolski Bałtyk staje się bardziej ciekawa. Rzec by można nawet, że polaryzuje się coraz bardziej. Z jednej strony przybywa autostrady - fakt. Ale z drugiej "fun" z tego niewielki, o dziwo. No bo co z tego, że pomyka się ładnym kawałkiem asfaltu z prędkością około-dozwoloną, czyli szybko, gdy każdy taki kawałek kończy się godzinną obsuwą na zjeździe z odcinka, lub podobnym korkiem na dojeździe do kolejnego highway'owego kawałka. Koniec końców na mecie nic do przodu, poza poziomem frustracji. 
Zastanawiam się czy to ma w ogóle sens. Poza wygodą i bezpieczeństwem - sprawa nie do przecenienia - ta autostradowa trasa nie wnosi żadnej (sprawdzone dzisiaj!) oszczędności czasu, a tylko kasy mniej w kieszeni zostaje. Nie dość, że człowiek wq*****y tymi korkami, nie dość, że myto na bramkach zostawione niemałe, to na dodatek kilka (7-8 na pewno) litrów paliwa więcej spalonego, przy deptaniu gazu na autostradzie. Warto więc ... ?
Z dzisiejszej trasy kilka swoistych spostrzeżeń jeszcze. Najciekawsze kawałki to niewątpliwie Łódź, osławiony Włocławek, oraz Rydzykowo. 
Dojazd do początku A1, do łódzkiego Strykowa, to niezła niespodzianka. Jedziesz i jedziesz, a tu pomału asfalt się kończy :)) Nie mi ktoś jeszcze raz powie, że A1 jest "już od Łodzi" ! 
Drugi fun, to Włocławek, kochany Włocławek, ba, encyklopedyczny Włocławek - przykładowy, wzorcowy przypadek rozpierdzielu na przelotowej trasie. Ale, no coś tam jednak drgnęło latoś.
Trzecie jest Rydzykowo. Tak sobie myślę, że już niedługo - wykoncypowaliśmy to z Najlepszą z Żon - Tadeusz R. ksywa "Maybach", nie przepuści przez swoje księstwo podróżnych, którzy na bramkach nie pokażą zaświadczenia z parafii "o braku przeszkód do..." :))) Ale póki budowa jest prowadzona z gęstością trzech robotników na pięć kilometrów - w tym dwóch przygląda się trzeciemu - to jesteśmy jeszcze długo bezpieczni ;) Na razie podróżnych stojących w korku skuteczne zagłuszanie rozgłośni ojca dyrektora, zmusza do słuchania jedynej odbieralnej stacji wiadomej proweniencji. A w niej słuchowisko dla dzieci "O filuternym Czerwonym Kapturku i wilku Tadeuszu" opowiedziane taki głosikami, że ... Łał ! :) A po słuchowisku konkurs telefoniczny dla dzieci - podwójne Łał ! A jeszcze później wykład medyczny o nadmiernym owłosieniu kobiet i jego przyczynach - tu już potójne Łał ... i  wyłączenie radia.
Tak to sobie dzisiaj podróżowaliśmy w radosnej atmosferze, aż dotarliśmy.
No i jestem w raju ... :)

środa, 17 lipca 2013

A my ciągle w lesie ... 02:05:06

A my ciągle w lesie ... 

W domu coraz mniej komfortowa podróżuje się z kąta w kąt - zatory na drodze coraz bardziej dają się we znaki. Jak na razie skutecznie unikamy pakowania. Drugi wieczór z rzędu cichaczem umykamy od tematu.
Wczoraj niespodziewanie i wielce rewelacyjnie minął nam pogodny wieczór. Ni stąd ni zowąd znaleźliśmy się w "Prowincji", gdzie wtajemniczani byliśmy się w grę carcassonne przez ... bardziej wtajemniczone towarzystwo :)) No fajnie, całkiem sympatycznie było, zarówno na planszy, jak i towarzysko. Taki wieczór, w środku tygodnia, zdarza nam się niezwykle rzadko, więc tym bardziej wchłonąłem jego zalety.
Dzisiaj znowu udanie uciekliśmy przed piętrzącymi się hołdami ciuchów, które czekają na upakowanie w podróżne torby. Tym razem rajd od babci do babci, oddanie Beniuchy pod opiekę ... i tak oto dopiero całkiem zaawansowanym wieczorkiem wróciliśmy do domu - no to nie ma się co już brać za pakowanie :))
Jutro już czwartek - przedostatni gwizdek :)) Może się więc weźmiemy ... ;)
Pozostało 02:05:06 ...

poniedziałek, 15 lipca 2013

W średnim kwiecia wieku

Gdy zaczyna coś dolegać, to oprócz wyparcia tego stanu rzeczy, pojawia się pełne zdziwienia samozapytanie: "Jak to ?! Ja ?!". No bo niby dlaczego, hę ... ? Gdy kwiat wieku średniego rozkwita to życie powinno być piękne i radosne, a nie ... bolesne. To tak w temacie pięty nieszczęsnej tylko, żeby była jasność ;) No bo wkurza mnie to niemiłosiernie, że pierdoła tak niegodna ważyła się dotknąć mego jestestwa. Ale jam silniejszy jest od wszego zła, co mnie otacza. Ja zwalczę niemoc i słabość, która jak mokry szczur z kanału wylazła i podgryza mnie ... w piętę :)

Słabiutki jakiś jestem dzisiaj. Pewnie to pogoda nijaka taka - mokro, szaro i ponuro. Na tyle zaniemogłem, że poległem sennie w czasie oglądania wszechkultowej "Szklanej pułapki part 3". Zresztą cały dzień gęba mi się drze na tyle szeroko, że gdyby nie uszy, to ziewałbym na około głowy. I mimo, że słońce na chwilę dzisiaj nawet zażartowało ze światem, to całokształt dnia w leniwo-sennej szacie łazi od rana do wieczora. To nie nastawia pozytywnie do działania na wszelakich poziomach życiowej aktywności, czy to zawodowej, czy prywatnej.

Czas by się zabrać za pakowania - żeby nie było jak co roku ;) Ale jak tylko spoglądam zezem w stronę szafy, to grymas wyłazi spod twarzowej skóry. Nie chce mi się ... i tyle. Jakaś iskierka rozsądku jednak gryzie pod grzywką. Może by jednak się zebrać ?
A zegar tyka ... Tik, Tak ... tik, tak ... pozostało 04:06:29

sobota, 13 lipca 2013

Ja vs Ja - koniec sezonu ?????

Już ponad tydzień nie biegałem ... 
I to nie z lenistwa, niestety.Zaczyna mi to tu, to tam coś dolegać, co sprawia, że nie mogę wybiec na trasę. 
Po pierwsze, to od dłuższego czasu dolega mi lewe biodro, którego bolesność objawia się zwłaszcza właśnie w trakcie ruchu. Samo jakoś nie chce przejść, a pomocy z zewnątrz nie wołam na razie. Po drugie, pięta. WTF ? Boli. Boli i już. I podobnie ja w przypadku biodra, boleść nie ustaje mimo, że dni mijają.
Bardzo mnie to troską napawa, bo nie chciałbym jeszcze kończyć biegowego sezonu. To, że latoś wytrzymałem i tak długo, jak na mnie, nie wyczerpuje moich chęci jeszcze. Mam ich wręcz w nadmiarze. Szczególnie, że kolana tym razem nie mam wytrzaskane, a to właśnie one zawsze eliminowały mnie z zawodów.

Zasmakowałem w tym pomykaniu po asfaltowych ścieżkach i w stanie ducha, jaki generuje bosko czyste zmęczenie materiału. Wraz z litrami potu chyba wyłazi ze mnie całe toksyczne zło i frustracja dnia codziennego. Brakuje mi już tych cotygodniowych dwóch dawek katharsis.

06:11:45

Jeszcze 6 dni 11 godzin i 45 minut :))
A tymczasem mini wycieczka do Kudowy i nazad. Przywiozłem moją Tuśkę do domu.


Tydzień zakończył się bez spektakularnych zdarzeń. Raczej był na wskroś roboczy, zarówno w Mordorze, jak i w domu, zwłaszcza w domu. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że moja niespełna dobowa nieobecność w "szafa komando" nie tyle nie zatrzymała walki, co zakończyła się wygraną - brawa dla Najlepszej z Żon.  

Pogodowo bez fajerwerków, ale całkiem, jak być latem powinno. I nie zmieni mojej oceny dzisiejszy deszcz za oknem - w końcu jest weekend, więc czemu miałoby nie padać ? ;)) 
Trochę sarkazmu jeszcze nikogo nie zabiło, prawda ?

wtorek, 9 lipca 2013

10:07:14

Nie mogę się wręcz "najeść" tego smakowitego lipca. Kolejny bardzo ciepły i słoneczny dzień za nami.

A w domu rewolucja. Pranie, pranie i jeszcze raz pranie. Cała zawartość naszego przepastnego szafiska poszła na sezonowe odświeżanie. Kursujemy tylko od balkonu, do balkonu, kto tam ma jeszcze jakie wolne sznurki. Z łazienki dobiega pomrukiwanie pralki, która kręci kolejną porcję szmat. Eh, no nie ma lekko .... ;)
Tuśka z babcią wypoczywają i czerpią pełnymi garściami z wczasowania. To tu, to tam, to to, to tamto - jeśli Młoda mi powie, że się nudziła przez te dwa tygodnie, to chyba ręce mi opadną .. i odpadną. Z całych sił swoich zazdroszczę jej i tego miejsca, i czasu, i pogody i w ogóle tak. Aż mi się serce rwie z radości, że mogliśmy ją wysłać z babcią na ten wypoczynek w inne miejsce niż Międzybrodek. 

W Mordorze wsio gra. Byłbym niesprawiedliwy gdybym narzekał. Mała era stabilizacji trwa. Tak jakby wszystko dopasowało się do pogodnej aury za oknem. 

A do wyjazdu pozostało: 10 dni, 7 godzin i 14 minut :))

niedziela, 7 lipca 2013

12:06:10 The Final Countdown

Niedzielne popołudnie niespodziewanie spędziliśmy na zielonym tarasie. 
A więc jednak nie "na leniucha" w domu :))


Ale teraz o uruchomieniu pewnego zegara. Otóż rozpoczynamy końcowe odliczanie czasu do wyjazdu na wakacje. Tak więc przyjmując, że wyruszymy w sobotni bardzo wczesny poranek, razem ze słońcem, ok 4:00, to pozostało:
- 12 dni
- 06 godzin
- 10 minut

Patrząc na te liczby od razu robi się ciepło na sercu :))


Jutro poniedziałek. Hmm ... No cóż, naturalna kolej rzeczy, że po niedzieli musi być poniedziałek ... niestety. Ale jak dzisiejsza "depresyjna niedziela" jest przedostatnią, na dodatek z bardzo niskim poziomem owej depresyjności, to trzeba zagryźć zęby i z rozpędu wejść w początek tygodnia. Potem już kolejne dni same jakoś przelecą ... i znowu weekend będzie :)) A biorąc pod uwagę, że w kolejną sobotę jadę do Kudowy po Tuśkę i babcię, to znowu zapowiada się ciekawy weekend. Zresztą najbliższy tydzień zapowiada się nieźle - co z planów wyjdzie, to się okaże, ale ...

Nieeeedzieeelaaaa ... Aaa !

Weekend na 100%
Wczoraj mały rajd po lokalnych przybytkach uciechy wieczornej, w towarzystwie ogólnie rzecz ujmując wielce znamienitym. Dzisiaj totalne leniuchowanie i zastanawianie się, czy koło południa to warto już wyleźć z łóżka, czy może jeszcze nie ... :) Tak, to mi się podoba. Tak być powinno nie tylko od święta.
Tydzień miniony do odhaczenia, jako całkiem spoko. Można by rzec, że pod wezwaniem niczym uzasadnionego optymizmu, który jednak wielce sympatyczny jest. Z wielkich planów na sprzątanie i remontowanie wyszło dokładnie nic. Ale czy to ważne ? ;) Bardziej już myślami jestem już dwa tygodnie dalej. Bo dwie niedziele dalej będę wygrzewał dupsko na plaży. I tylko to jest teraz ważne. Najchętniej to już dzisiaj zacząłbym pakowanie walizek. Ale nie, jeszcze nie, ciut za wcześnie na to. 
Plany na niedzielne popołudnie ? Zupełnie bez napinki. Jeśli uda nam się z Najlepszą z Żon w końcu zebrać do kupy, to może jakiś dobry deserek, lody, ciastko w cukierni, hę ... ? A może zupełnie nic, może do cna słodko sobie pognijemy w domowych pieleszach.

środa, 3 lipca 2013

Ja vs Ja : runda 19 [środa] ... na leniucha.

"Po gorącym lipcowym dniu ..." - prawda, że to pięknie brzmi ? :) Ale to najszczersza prawda. Taka oto środa nam się przytrafiła.
Biegałem. Ale powiem bez kręcenia, że to był chyba najgorszy raz w całym sezonie. Tak ciężko nie miałem nawet za pierwszym razem. Dzisiaj to była rzeczywista walka ze samym sobą, nie z asfaltem, nie z pogodą, nie z dystansem, tylko z myślą w środku głowy, że "już nie mogę". I tak biłem się ze samym sobą, po czwartym, po piątym, po szóstym, po siódmym kilometrze. Dobiegłem, bo dobiegłem. W czasie nie najgorszym, ale z samopoczuciem zdychającego zwierza. Nie o samo fizyczne zmęczenie chodzi, ale o brak mocy, brak energii ... i chęci. Jedyną rekompensatą był odurzający zapach kwitnących lip pod domem, zapach lata, zapach wakacji.


poniedziałek, 1 lipca 2013

Namiastka

Namiastka - fajny wyraz ;) Można by rzec, taki ... z nutką erotycznej ciekawości :)))
Ale tak na poważnie, to miałem namiastkę (nie erotyczną) urlopu. Otóż weekend spędziłem w dużej mierze w Kudowie, gdzie odstawiliśmy Tuśkę z babcią na dwutygodniowe wypoczywanie. No i tak sobie spacerując po parku zdrojowym, stołując się w knajpce, a przede wszystkim wylegując się na leżaku z pyskiem w stronę "złocistego" wystawionym, poczułem się tak jakby już na urlopie. Fantastyczne uczucie. Szkoda, że tak krótkie. Ale jakiś pierwiastek szczęścia łyknąłem. Niewątpliwie podbudowało to moje samopoczucie. 
Dzisiaj poniedziałek całą gębą, choć może bez wyszczerzonych kłów. Jakoś było. Tylko człowiek ma w głowie wspomnienia sobotnio-niedzielne, więc trochę ciężko się nawrócić, ale nie narzekam, nie narzekam. Tydzień zapowiada się pracowicie, więc trzeba racjonalnie rozkładać siły. I tego się trzymajmy.