Nie mogę się wręcz "najeść" tego smakowitego lipca. Kolejny bardzo ciepły i słoneczny dzień za nami.
A w domu rewolucja. Pranie, pranie i jeszcze raz pranie. Cała zawartość naszego przepastnego szafiska poszła na sezonowe odświeżanie. Kursujemy tylko od balkonu, do balkonu, kto tam ma jeszcze jakie wolne sznurki. Z łazienki dobiega pomrukiwanie pralki, która kręci kolejną porcję szmat. Eh, no nie ma lekko .... ;)
Tuśka z babcią wypoczywają i czerpią pełnymi garściami z wczasowania. To tu, to tam, to to, to tamto - jeśli Młoda mi powie, że się nudziła przez te dwa tygodnie, to chyba ręce mi opadną .. i odpadną. Z całych sił swoich zazdroszczę jej i tego miejsca, i czasu, i pogody i w ogóle tak. Aż mi się serce rwie z radości, że mogliśmy ją wysłać z babcią na ten wypoczynek w inne miejsce niż Międzybrodek.
W Mordorze wsio gra. Byłbym niesprawiedliwy gdybym narzekał. Mała era stabilizacji trwa. Tak jakby wszystko dopasowało się do pogodnej aury za oknem.
A do wyjazdu pozostało: 10 dni, 7 godzin i 14 minut :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz