Wczorajszy poranek przywitał nas niebem, jakby ktoś na gładko zaciągnął szpachlowym gipsem. Dopiero koło południa na niebie zaczęła się robić jako taka mozaika chmur, dająca nadzieję na polepszenie pogody. Ocena jej jednak wypadła mało pociągająco: ciepło, ale bez przesady (2); zachmurzenie (1), bezwietrznie (3), bonusa brak. Wyszło zaledwie 6 pkt, co i tak nie miało znaczenia bo postanowiliśmy pojechać do Gdańska i Sopotu na małą wycieczkę.
Gdańsk. Dawno nie byłem, to też po latach popadłem po raz kolejny w zachwyt. Mówiąc Gdańsk, mam oczywiście na myśli Starówkę z przyległościami. Prawdziwie europejskie miasto, otwarte na ludzi, na każdym kroku daje poczucie, że nie jesteś w nędznej pipiduwie gdzieś hen za górami i lasami. Mnóstwo ludzi (co akurat mnie osobiście nie cieszy - bo jak tu porządne foty strzelać w takim tłoku ;) ...) mówiących we wszystkich możliwych językach. Nie tylko dolatuje do uszu przaśny angielski, czy niemiecki, ale też słuchać rozmowy w językach, których umiejscowienia na mapie świata bym się określić nie poważył.
No pięknie jest. Starówka jak malowana, gotyk świątyń którego chce się dotykać, chłonąć ducha historii siedzącego w kamieniu i klinkierze, kolorowe kamienice i nawet te wszędobylskie stragany z "byle czym". Kulminacją wizyty w Gdańsku była wspinaczka na wieżę Bazyliki Mariackiej, która nie tylko Tuśce dała w kość ;) Pokonanie czterystu schodów było jednak warte panoramy, jaką można było oglądać z samej góry.
Wszystko powyższe, status miasta na mapie Polski i Europy, pozwala oczywiście na dyktowanie cen niemiłosiernych za wsio co turyście wcisnąć można - takie prawo :)) Fakt, że kręciliśmy się tylko po ścisłej Starówce, więc ceny też specjalne na pewno, ale jest droga, oj jest. Poszliśmy do tanio wyglądającego (ale na Długiej jednak) baru "Neptun", aby zjeść obiad. Pojedliśmy, nawet, ale ... nie polecam ;)
Innym ciekawym "kulinarnie" miejscem była manufaktura produkująca na oczach widowni cukierki. Ale cukierki to mało powiedziane, to raczej cukrowe cudeńka wychodzące spod rąk młodych chłopaków, którzy kulają te małe dzieła sztuki. Potem poczęstunek i oczywiście zakupy. I ta swoista "fabryka cukierków" wpisuje się elegancko w ten trend "sprzedaży zadowolenia" za cenę nieprzystającą do wartości produktu. Ale cóż, to w końcu wakacje ! :))
Sopot ustrzeliliśmy w drodze powrotnej, już mocno wieczorową porą. Ale to nie przeszkodziło zobaczyć to i owo, z Molem i Mariną w roli głównej. Na każdym kroku widać, że miasto dobrze się ma i potrafi czerpać korzyści ze swojego położenia i tego co może zaoferować. Czysto, porządnie, ładnie, i ekstremalnie drogo ;)) No ale to w końcu Sopot. Ale dla Tuśki najważniejsze było to, że na sopockiej plaży można zbierać muszelki :)) Trudno było ją oderwać od tego.
Zanim wyjechaliśmy w drogę powrotną zdążyło się już ściemnić i Grand Hotel, Sheraton i coś taj jeszcze wielkiego obok malowniczo rozświetliły się podkreślając koloryt tego miejsca.
Dzisiaj w planie było plażowanie. Od samego rana pogoda zapraszała do wyjścia z wyra. Pogoda mega: gorąco (w cieniu parawanu 26 st.C), pełny błękit, słońce i bezwietrznie. Bonus za wodę w morzu, która okazałą się fantastyczna. Ale gdy dotarliśmy na plażę i zobaczyłem, że na morzu cisza, zero fal, to miałem przeczucie, że woda będzie zimna - dotąd tak bywało przy takim stanie morza. Ale się miło rozczarowałem. Muszę więc dać całe 10 pkt za dzisiejszą pogodę.
Powiem tylko tyle - zeszliśmy z plaży po 18:00 :)) Niech to będzie komentarzem w temacie "jak było".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz