Ze wszystkim sobie daję radę. Nie ma takiego szajsu, z którym bym sobie nie poradził. Nie ma takiego gnoju, którego bym widłami nie przerzucił. Poza jednym - chorobą dziecka.
W momencie gdy widzę, że Tuśka się rozkłada, ja tracę całą energię, jaką jeszcze w sobie mam. Kurczę się w sobie na samą myśl, że znowu, że kolejny raz jest chora. Najgorsza jest w tym wszystkim bezsilność. Nie ma sposobu, żeby to obejść.
Nie mam nad tym kontroli, nie mogę jej uchronić, nie mogę jej tego oszczędzić.
Bezsilność i brak kontroli to stan dla mnie patalogiczny. Nie akceptuję tego, nie potrafię. To ja decyduję o tym, co mnie dotyka, nie jakiś pier****ny los, czy inne czarne fatum ! A jednak w przypadku choroby jestem beznadziejnie pozbawiony mocy sprawczej, wpływu na to co się dzieje.
Ten chory stan, gdy emocje tłuką się od załamania do wściekłej furii, jest destrukcyjny w każdym aspekcie życia. Cierpię na tym ja i wszyscy wokoło. Nie dość, ze Tuśka choruje fizycznie, to reszta rodziny zaraża się wirusem, który rozprzestrzeniam razem z tryskającym jadem z mej duszy. I tak oto razem wszyscy kisimy się w kwaśnej mgle.
Przesadzam? Może ... Ale ja tak po prostu mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz