Ostatni dzień sierpnia. Czy jednocześnie ostatni dzień lata ? W kalendarz nie ma co zaglądać, bo nie o to chodzi. Metafizyczny koniec lata związany jest z końcem wakacji, a te definitywnie w ten weekend wyciągają kopyta. Niestety. Nie ma co tu dyskutować. Tak to już jest, że wszystko co dobre, szybko się kończy. I mimo, że ja, z racji zerwanych kartek w kalendarzu, już prawie nie pamiętam co to wakacje, to jednak w podświadomości tłucze się ta cierpka myśl, że kończy się najważniejszy okres każdego roku. Powiedzmy, że to taka moja solidarność z najmłodszymi :)) Ale nie ma co dyskutować z faktami oczywistymi. No bo jak wytłumaczyć fakt iż ostatnie dni witały nas zroszonymi szybami samochodów, hę ? A jak usprawiedliwić te poranne czy wieczorne mgły, hę ? Jak w pysk strzelił - idzie jesień. To co nas jeszcze dobrego w aurze czeka, to będzie jedynie bonus do fantastycznego lata, które - nie waham się przyznać - nam się latoś trafiło. Po tylu rozmemłanych ostatnimi laty wakacjach, tym razem nie można było narzekać na pogodę. I stanę w szranki z każdym, kto będzie szkalował opinię tegorocznego lata. Dla mnie było takie, jak być powinno.
Już wyglądam jesieni. Nie z utęsknieniem, bardziej ze zgodą na nieuniknione. Głęboko w głowie czai się jednak nadzieja, że być może będzie Złota, być może będzie Polska, być może będzie magiczna. Chciałbym. Chciałbym jesieni pełnej złotych i czerwonych liści, pastelowych kolorów łąk i lasów, kolczastych kasztanów i grających w promieniach niskiego, ciepłego słońca suchych traw kołyszących się na delikatnych powiewach wiatru. I nawet zachwycę się poranną mgła, byleby parowała w promieniach wschodzącego złotego cielca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz